Jak kibice Wisły Kraków zniszczyli bramkarza Lecha Poznań. “Myślałem, że zemdleję”

Bolesny powrót na stadion byłej drużyny. Jak kibice Wisły zniszczyli bramkarza Lecha. “Myślałem, że zemdleję”
Youtube
To historia, która potwierdza, że kibice mają niebagatelny wpływ na boiskową dyspozycję piłkarzy. Potrafią jednocześnie zmotywować do walki i jeszcze lepszej gry, ale i zdeprymować zespół rywali. Przekonał się o tym Emilian Dolha. Rumuński bramkarz miał znakomite wejście do Wisły Kraków, ale niedługo później niespodziewanie przeszedł do poznańskiego Lecha. I gdy z “Kolejorzem” na Reymonta przyjechał, wściekli kibice “Białej Gwiazdy” zgotowali mu takie piekło, że do przerwy wpuścił cztery gole, po czym nie wyszedł już na drugą połowę.
Do Wisły dołączył latem 2006 roku. Na stołku trenerskim zasiadał wówczas jego rodak - Dan Petrescu - który postanowił wyciągnąć do niego pomocną dłoń. Dolha po konflikcie z przezesem Rapidu Bukareszt ugrzęzł bowiem w rezerwach klubu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Miłe złego początki

Co jednak ciekawe, u Petrescu pełnił tylko rolę zmiennika, bo golkiperem numer jeden był Mariusz Pawełek. Dopiero wówczas, gdy rumuńskiego trenera zastąpił Dragomir Okuka, a “Mario” akurat doznał kontuzji, między słupki wskoczył Dolha. I zaczął prezentować się naprawdę świetnie.
Choć przez krakowską Wisłę przewinęło się w XXI wieku multum znakomitych piłkarzy, to akurat do bramkarzy przy Reymonta często nie mieli wielkiego szczęścia. Nic dziwnego, że kibice byli zachwyceni, oglądając w akcji znakomicie spisującego się Rumuna. A on zbierał kolejne wyróżnienia. Plebiscyt na najlepszego bramkarza sezonu przegrał z Łukaszem Fabiańskim tylko o jeden głos. Tygodnik “Piłka Nożna” wybrał go z kolei do najlepszej jedenastki obcokrajowców. Zaczynało się miło…
Problem w tym, że Dolha miał kontrakt tylko na rok. Obie strony wyrażały chęć jego przedłużenia, ale szło to dość opornie. Wersje są akurat różne. Sam bramkarz twierdził później, że niemal codziennie przychodził do władz klubu w sprawie nowej umowy, ale słyszał tylko “przyjdź jutro”, “przyjdź później”, “przyjdź w następnym tygodniu”. Informacje z innych źródeł mówiły, że to Dolha co chwilę zmieniał warunki, chcąc ugrać na nowej umowie jak najwięcej. Po czasie Rumun sam przyznał, że chodziło o pieniądze.
- Błędem nie było to, że odszedłem do Lecha, ale to, że w ogóle opuściłem Wisłę. I to jest chyba jedyny poważny błąd w mojej karierze… Nie mówię tego złośliwie, ale to wina działaczy, którzy pracowali wtedy w klubie i podejmowali najważniejsze decyzje. W ogóle nie znali się na futbolu. To byli biznesmeni, a nie ludzie, którzy wiedzą, co to piłka nożna. Nie chcieli dać mi wyższego kontaktu i niestety musiałem opuścić Kraków. Jestem człowiekiem, muszę zarabiać - mówił w rozmowie z “Polska The Times”. - Wiesz, ile zarabiałem w Wiśle? 5 tysięcy euro! - dodawał.
Pat w negocjacjach między Wisłą i Dolhą wykorzystał właśnie Lech, gdzie Rumun mógł już liczyć na wyższy kontrakt. Jego przygoda z “Białą Gwiazdą” zakończyła się więc po zaledwie sezonie, a licznik pokazywał wtedy 20 meczów ligowych i pięć spotkań rozegranych w Pucharze UEFA.

Bolesny powrót

Transfery na linii Wisła - Lech, Lech - Legia, Wisła - Legia to rzadkość. Owszem, było w ostatnich latach trochę takich przypadków, ale zawsze wiążą się one z ogromnymi emocjami, zwłaszcza wśród sympatyków tej “opuszczanej” drużyny. Tak było i po transferze Dolhy. Fani “Białej Gwiazdy” zapałali do niego prawdziwą nienawiścią, a okazja do bezpośredniego spotkania przyszła błyskawicznie.
1 września 2007 roku “Kolejorz” przyjechał do Krakowa na mecz ligowy. Kilka dni wcześniej Rumun zapewniał, że jest na takie starcie gotowy…
- Dlaczego miałbym się obawiać?! Dla piłkarza nie powinno w ogóle istnieć słowo "obawa" w tym znaczeniu. Jeśli będą krzyczeć pod moim adresem, to będzie znaczyło, że jestem dobrym piłkarzem. Wiadomo przecież, że kibice reagują i krzyczą na najlepszych, więc jeśli będą krzyczeć na mnie, to będę czuł się dobrze - mówił “Super Expressowi”.
Pewność siebie uszła z Dolhy wraz z pierwszym gwizdkiem. Przeraźliwe gwizdy i wyzwiska z trybun nie ustawały, a byli koledzy z drużyny nie mieli zamiaru dawać Rumunowi żadnej taryfy ulgowej. Do przerwy było… 4:0 dla Wisły, a trzy bramki mocno obciążały konto Emiliana Dolhy.
Wracający na stare śmieci golkiper wyglądał na całkowicie rozbitego. A na drugą połowę już nie wyszedł. Zastąpił go rezerwowy Krzysztof Kotorowski. Zmiana bramkarza w trakcie meczu, wcale nie spowodowana żadnym urazem? To nie zdarza się często.
- Nie wiedziałem, co się dzieje, byłem całkowicie rozbity, ale przeżyłem to. Chociaż na boisku myślałem, że zemdleję - wspominał później tamten moment w wywiadzie dla “Polska The Times”. - Gdybym mógł zagrać to jeszcze raz, na przykład jutro, to ten mecz byłby dla mnie ciastkiem z kremem. Dziś umiem kontrolować swoje emocje, nerwy. Wtedy nie byłem na to gotowy. Wszyscy przeciwko mnie, cały stadion i kolejne ciosy: bach, bach, bach, bach - opowiada Dolha.
Gdy w drugie połowie Lech ratował nieco twarz, zmniejszając rozmiary porażki do 2:4, Rumun siedział już w klubowym autokarze. Ten mecz mocno wpłynął na jego późniejszą pozycję. Dla “Kolejorza” miał być bramkarzem na lata, a ostatecznie zagrał w jego barwach tylko 10 meczów. Po sezonie kontrakt został rozwiązany. Dolha wrócił do ojczyzny, choć chwilę wcześniej, jeszcze grając dla Wisły, zapierał się, że nie ma nawet opcji, by znów grał w lidze rumuńskiej.
Ot, taki chichot losu.
Dominik Budziński

Przeczytaj również