"Wuja" przegrał ze światem szydery. Teraz Jerzy Brzęczek walczy o zmianę wizerunku

"Wuja" przegrał ze światem szydery. Teraz Jerzy Brzęczek walczy o zmianę wizerunku
Piotr Matusewicz / Press Focus
- Wiem, co dzieje się w internecie po meczach reprezentacji, ale to nie jest prawdziwe odbicie społeczeństwa. Konstruktywna krytyka? Zawsze posłucham. Natomiast obrażanie i ośmieszanie to coś zupełnie innego. Bardziej cierpi na tym moja rodzina niż ja - mówi selekcjoner reprezentacji Polski. Czy Jerzy Brzęczek bardziej przegrywa starcie ze światem opinii publicznej niż na boisku?
Gdyby dziś zrobić ankietę z prostym pytaniem: „Czy Jerzy Brzęczek powinien podać się do dymisji?” jestem przekonany, że odpowiedzi na „TAK” byłaby miażdżąca większość. Selekcjoner doskonale zdaje sobie sprawę z odbioru swojej osoby. Od początku, jeszcze zanim poprowadził drużynę w pierwszym spotkaniu, zderzył się z chłodnym odbiorem. Potem było już tylko gorzej. Z wyjątkiem małych wzlotów, po których były bolesne upadki.
Dalsza część tekstu pod wideo

"Wuja" przegrał ze światem szydery

Regularnie śledzi, co piszą i mówią na jego temat dziennikarze. Ponoć ma nawet niemałe kompendium opinii, które najbardziej go zabolały. Ku pamięci. Na jego opinię wpłynęło kilka czynników. Przede wszystkim brak zaufania. Przeciętne doświadczenie i sukcesy trenerskie, które ograniczały się do zajęcia czwartego miejsca Wisły Płock w Ekstraklasie. W tym aspekcie startował bez żadnego handicapu, które daje bogate CV czy zagraniczny paszport. Swoje zrobiły powiązania rodzinne z Kubą Błaszczykowskim. Stąd szybko selekcjoner stał się w internecie poczciwym „Wują”.
Po drodze popełniał wiele błędów komunikacyjnych. Podpalał, kiedy trzeba było gasić, jak w przypadku wymiany zdań z Michałem Polem, niefortunnej wypowiedzi o Piotrze Zielińskim czy ripoście po wymownym milczeniu Roberta Lewandowskiego. Działał według szlachetnego przeświadczenia, że poradzi sobie sam, a najlepszych podpowiedzi udzielą mu najbliżsi, a nie dział PR Polskiego Związku Piłki Nożnej. Szczerość gryzie się z dzisiejszym światem poprawności i dyplomacji. Żeby nie napisać obłudy więc te działania były jak kula w płot.
Wymienione sytuacje z konferencji prasowych nie miały większego przełożenia na funkcjonowanie zespołu. Natomiast znajdowały swoje mocne odbicie w przestrzeni publicznej, która ma dziś wielką moc. Potrafi przysłaniać fakty i zakrzywiać rzeczywistość. Gdyby tak nie było, pojęcie „fake newsów” w ogóle by nie istniało.
W starciu z otoczeniem, które dziś błyskawicznie wydaje zero-jedynkowe wyroki, spłaszcza fakty, pozbawia kontekstu i dorabia teorie do każdego słowa czy gestu (patrz mecz Polska-Holandia i zejście Lewandowskiego w przerwie), selekcjoner dostawał mocno po tyłku. Apogeum była wydana przez niego biografia „W grze” - skrzynia bez dna, z której można było garściami czerpać szpilki wbijane w jego plecy.
Pierwszy przykład z brzegu. Szybko przylgnęło, że to sam Brzeczek nazwał się „Kazimierzem Górskim naszych czasów”, choć faktycznie nazwała go tak autorka książki - Małgorzata Domagalik. To już w świecie szydery nie miało znaczenia i po losowaniu grup el. mistrzostwa świata selekcjoner wylądował na okładce „Przeglądu Sportowego” z apelem skierowanym w swoja stronę, aby teraz udowodnił, że takie określenie ma pokrycie w rzeczywistości.

Walka z mitem

W takim wymiarze wyniki osiągane przez reprezentację schodziły na drugi plan, a zdanie o realizowanych celach, które Brzęczek podkreślał najczęściej, zupełnie nie miało siły przebicia. Czy reprezentacja gra ładnie? Nie. Czy reprezentacja osiąga wyniki na miarę swoich możliwości? Moim zdaniem tak.
Kadra awansowała na mistrzostwa Europy bez większych problemów. W stylu pozostawiającym wiele do życzenia, ale punktująca czy broniąca jak europejska czołówka. Brakowało fajerwerków w ofensywie. Wrażenie artystyczne zupełnie podkopywał nowy format rozgrywek wprowadzony przez UEFA - Liga Narodów.
Nigdy z taką częstotliwością nie graliśmy z europejskimi potęgami, a seria ośmiu meczów bez zwycięstwa w dwóch edycjach LN - z Włochami, Portugalią i Holandią - udowodniła, ile brakuje nam do TOP 10 Starego Kontynentu. Przede wszystkim kładła jednak cień na warsztacie Brzęczka, który nie potrafił sensownie wytłumaczyć, dlaczego najlepszy napastnik świata nie strzela jak w klubie i nie demoluje w pojedynkę europejskiej czołówki.
Polskę stać na pokonanie kogoś z elity. Pisałem o tym kilka razy, ale w skrócie wymaga to od naszych piłkarzy wspięcia się na wyżyny. Na dziesięć spotkań pewnie przegramy 6-8 razy. Dwa zremisujemy i może ten jeden wygramy - jak z Niemcami w 2014 roku. Wygrana na którą czekaliśmy dziesiątki lat, choć gdyby trochę pobluźnić i obrać skórę z tego mitu, można dostrzec pod jej powierzchnią pewne rysy - furę szczęścia i nasyconych mistrzostwem świata piłkarzy Joachima Löwa.
Mitu tykać się jednak nie powinno. Natomiast gdy na moment uda się stłumić polskie ego i megalomanię, łatwiej zauważyć, że w Lidze Narodów nie biegały naprzeciwko wkłady do koszulek, a mistrzowie Europy czy reprezentanci FC Barcelony, Manchesteru United, City czy Liverpoolu.
Warto też dodać, że zwycięstwo z Niemcami, sześć lat temu, było jedynym z rywalem z absolutnie najwyższej półki w ostatnich trzech dekadach. Dlaczego nagle Brzęczek miałby sprawić, że takie zwycięstwa stałyby się chlebem powszednim?

Brzęczek zmienia strategię

Selekcjoner w pewnym momencie obraził się na media. Na początku entuzjastycznie podszedł do relacji z dziennikarzami i chciał przyjąć inną strategię niż Adam Nawałka. Poprzedni trener rozmawiał oficjalnie tylko na konferencjach prasowych. Potrafił odebrać telefon i podzielić się opinią prywatnie. Bez cytowania. Czasami w zawiłości swej wypowiedzi „sprzedał” nawet jakiegoś newsa. Ale generalnie był niezwykle ostrożny.
Brzęczek wyszedł na las mikrofonów z otwartą przyłbicą i został mocno poobijany. Szybko zaczęto łapać go za słówka - z jednego, drugiego czy trzeciego wywiadu, bo na początku udzielał ich na pęczki. W końcu odpuścił. Został zagoniony do narożnika. Przyjął więc pozycję poprzednika, a nawet jeszcze mocniej schował się w okopach, bo o prywatnych rozmowach nie było mowy.
Mam wrażenie, że po zamknięciu trudnego 2020 roku zmienia strategię. W czwartek zaprosił kilku dziennikarzy na luźną pogadankę online. Pewnie dużo było w tym przygotowania i strategii (już w porozumieniu z pionem komunikacji), ale selekcjoner wydawał się chętny do wymiany myśli: „Wychodzę do Was. Pytajcie, a ja chętnie podyskutuję na każdy temat”.
Brzęczek konfa
własne
Przypominało mi to stosowane w Anglii okrągłe stoły. Po normalnej konferencji prasowej trenerzy Premier League siadają z dziennikarzami w mniejszych grupach i przy kawie długo dyskutują w znacznie luźniejszej formie niż przed kamerami. Managerowie najpierw rozmawiają z dziennikami wydawanymi od piątku do soboty. Potem mają czas dla niedzielnych tytułów.
W czasach gdy studiowałem w Wielkiej Brytanii wielokrotnie brałem udział w takich wydarzeniach w London Colney – ośrodku Arsenalu Londyn. Jako młody chłopak imponowało mi, że po jakimś czasie Arsene Wenger zwracał się do mnie jak do kolegi: „O, jest chłopak od pytań o Fabiańskiego i Szczęsnego!”.
Świat bardziej niż na kompetencjach opiera się o relacje i wizerunek. Wystarczy spojrzeć na Instagram, gdzie ludzie kreują wokół siebie alternatywną rzeczywistość. Można się z tym nie zgadzać, ale tak jest. Mówiąc wprost, przy swoim tradycyjnym podejściu, w starciu z machiną mediów społecznościowych i tych tradycyjnych Brzęczek nie miał żadnych szans.

"Najlepiej, jakbym to Wam narysował"

Dlatego selekcjoner znów podejmuje próbę zbudowania tychże relacji i gdy można z nim porozmawiać dłużej, przekazuje dużo wartościowych treści, z których wynika coś więcej niż zdawkowe wypowiedzi z oficjalnych konferencji.
Gdy zapytałem go, czego właściwie brakuje reprezentacji, aby grać ładniej i skuteczniej. Stawiać mocniejszy stempel na zwycięstwach, a nie wymęczać je jak ostatnie z Ukrainą, odpowiadał długo i wyczerpująco. - Panowie, najlepiej, jakbym to Wam narysował – zaczął.
- Chodzi o geometrię ustawiania się na boisku. Jeśli ja poprawimy, będziemy grać dokładniej i szybciej. Często uruchamiamy boki, ale potem popełniamy błędy. Tworzymy sobie przewagę na skrzydłach, ale następuje złe podanie lub nie atakujemy światła bramki wystarczająca liczbą piłkarzy.
- Zauważcie, że Robert dostał wielu nowych bocznych pomocników do współpracy. To już nie gra na pamięć z „Grosikiem” czy Kubą. Oni też muszą mieć chwilę, aby się siebie nauczyć. Zarzuca mi się, że odnoszą się do czasu, a przecież w normalnych okolicznościach byłoby dawno po EURO. Zgoda, dlatego wielu piłkarzy, których zobaczyliśmy od września do listopada, w ogóle nie znalazłoby się w kadrze. Strategia na pierwsze pół roku byłaby zupełnie inna. Nie da się przełożyć naszych ostatnich występów na rzeczywisty obraz reprezentacji w turnieju, który się nie odbył – kontynuował.

Nie myślał o dymisji

Analiza ostatniego półrocza trwała blisko dwie godziny. Dała znacznie szersze spojrzenie niż słowa o wypełnianiu celów, które tylko irytują po słabym meczu. Taktyczna świadomość Brzęczka jest bardzo duża. Mówią o tym nieoficjalnie najlepsi piłkarze w kadrze. Być może także z nimi ma problem odpowiedniego przekazania tych informacji. I zbudowania więzi pomiędzy szefem a członkiem grupy, która musi pójść za sobą w ogień.
Nawałka swoją siłę oparł w dużej mierze na serdeczności i otwartości wobec podopiecznych. Gdy przyjeżdżali na zgrupowanie, każdego poklepał po plecach. Zapytał, jak ma się żona i dzieci. Znał każdą partnerkę z imienia. Potrafił zaczarować towarzystwo. Nie wiem, jak jest teraz. Może Brzęczek ma zupełnie inny charakter. Jest bardziej introwertyczny.
Przypomina mi się spotkanie na Gali 100-lecia PZPN. Długo rozmawialiśmy w wąskim gronie i to był selekcjoner podobny do czwartkowego spotkania. Potrafiący pożartować i merytorycznie zaatakować. Nie znam go prywatnie, ale słyszę, że w dobrze znanym sobie towarzystwie jest jego duszą.
U boku selekcjonera stała żona. Pani Marzena też wtrąciła pięć groszy do rozmowy i wydaje mi się, że swoją ekspresją przekazała wiele tego, z czym mierzy się ona i sam Brzęczek, choć on nigdy nie powie o tym głośno. Były pretensje o kłamstwa, szyderę, obrażanie i budowanie wizerunku nieudacznika, choć reprezentacja jeszcze nie dotarła do punktu, w którym jej mąż będzie miał wystawioną właściwą cenzurkę.
W czwartek Brzęczek mówił tak:

- Krytyka dotyka każdego. Zwłaszcza selekcjonera, który jest jednym z najbardziej eksponowanych ludzi w tym kraju. Rozumiem to i nie boję się jej. Konstruktywna opinia? Nawet ta najsurowsza? Zawsze posłucham. Natomiast obrażanie, personalna przytyki i ośmieszanie to coś zupełnie innego. Bardziej cierpi na tym moja rodzina niż ja. Nie ukrywam, że bliscy bardzo przeżywają każde zgrupowanie.
Selekcjoner twierdzi, że ani przez chwilę nie myślał o dymisji, bo chce się zmierzyć z postawionym celem. Skoro nie wywrócił się do tej pory na przeszkodach jak el. ME czy Liga Narodów, w której zespół utrzymał się w najwyższej dywizji, to dlaczego miałby to robić?
- Poza tym internet i media to nie jest prawdziwe odbicie społeczeństwa. Dwa lata temu straciłem anonimowość i ludzie zaczepiają mnie wszędzie, gdzie się pojawię. Wtedy słyszę: „Panie trenerze, niech pan robi swoje”. Kibic w prawdziwym świecie jest zupełnie inny. Nigdy nie spotkałem się z agresją czy wyzwiskami. Wręcz przeciwnie. Jest dużo ciepła i otuchy. Nie czuję się wrogiem publicznym numer jeden.
Jedną z pasji selekcjonera jest gra na giełdzie i ponoć jest w tym całkiem niezły. Nie chciał jednak zdradzić, czy przed premierą „Cyberpunk 2077” zainwestował w polskiego giganta - CD Projekt. Ciekawe, czy gdyby istniały akcje pt. „Reprezentacja Polski na EURO 2021” postawiłby na nie duże pieniądze. Dziś takie papiery można by kupić za marne grosze. I tak jak w prawdziwym świecie, gdy inwestorzy kupowali akcje CDP lata temu, za pół roku zostać milionerem.

Przeczytaj również