Karierę przegrał przez włos. Kokainowy skandal, który wstrząsnął niemiecką piłką

Karierę przegrał przez włos. Kokainowy skandal, który wstrząsnął niemiecką piłką
360b/shutterstock.com
Mógł być tym, który przed Joachimem Loewem szybciej dźwignąłby reprezentację Niemiec z głębokiego dołka. Miał wszystko: dobry look, warsztat i wyniki. Stało się jednak tak, że z pełnej sukcesów ścieżki zboczył, bo… wciągał „ścieżki”. Zapraszamy w podróż po jednocześnie dziwnej i ekscytującej odysei trenerskiej Christopha Dauma.
W zeszłym miesiącu dużą karierą zrobił filmik wstawiony na Twitterze. Na nagraniu widać, jak grupka podchmielonych i rozochoconych kibiców Eintrachtu okrąża starszego pana w pociągu i podśpiewuje znaną melodię. - Christoph Daum powrócił i we Frankfurcie znów kupuje kokę! - niosło się po wszystkich wagonach.
Dalsza część tekstu pod wideo
Niespeszony bohater siedział i przysłuchiwał się piosence, a później rozmawiał z fanami o wynikach w Bundeslidze. - Nie zrezygnuję z podróży pociągami. Zjadłem zęby na futbolu, potrafię sobie radzić z takimi sytuacjami - komentował incydent Daum. Nie musiałby, gdyby jego świetnie zapowiadającej się kariery nie przerwała wielka afera.

„Fussbalgott” i głupek

Daum był produktem zachodnio-niemieckiego systemu szkolenia amatorskiego. Dość wcześnie rozpoczął pracę jako samodzielny trener, ale jeszcze zanim zaczął robić wyniki na swoje konto, w duecie z Georgiem Kesslerem potrafił poprowadzić FC Koeln do finału Pucharu UEFA. Tam jednak, w 1986 roku „Koziołki” nie miały prawa sprostać Realowi Madryt z kosmiczną trójką z przodu: Valdano-Sanchez-Butragueno. W następnym sezonie Daum stał się już samodzielnym szkoleniowcem.
Każdy z trzech kolejnych sezonów kończył na podium Bundesligi. Coś, czego z tym klubem nie potrafił powtórzyć już nikt inny. A pomimo tego, w trakcie trwania Mistrzostw Świata we Włoszech został zwolniony bez publicznego wyjaśnienia przez prezydenta Artzingera-Boltena. Ruch pod względem sportowym całkowicie bezzasadny, po którym Koeln nigdy nie potrafił się otrząsnąć. „Kozy” przestały skakać na takich wysokościach, jakich robiły to za kadencji Dauma.
Przejął VfB Stuttgart i w dwa lata przekształcił drużynę broniącą się przed spadkiem w mistrza Niemiec. Wyglądało na to, że jest na fali, że trenerski nos go nie zawodzi. Tymczasem klub wpadł w dołek ligowy, a w Europie przyszła totalna kompromitacja.
W pierwszej rundzie nowo-powstałej Ligi Mistrzów, Niemcy trafili na Leeds z Erikiem Cantoną. I choć z trudem udało się przejść mistrza Anglii, po drugim meczu okazało się, że Daum wpuścił na boisko czwartego zagranicznego piłkarza, gdy zasady mówiły, że na boisku może przebywać ich maksymalnie trzech. Wynik zweryfikowano jako walkower, a wobec równego bilansu dwumeczu, trzeba było rozegrać dodatkowe spotkanie, w którym ostatecznie Stuttgart przegrał. W angielskiej prasie trener zyskał pseudonim „Christian Dumb”. Czyli głupek.
Zostawił klub w podobnej sytuacji, w jakiej go przejmował trzy lata wcześniej - zagrożonego spadkiem. Postanowił spróbować czegoś nowego, z dala od Niemiec. W Turcji osiągnął z Besiktasem wszystko, co możliwe, więc nie zastanawiał się długo, gdy pojawiła się oferta powrotu, tym razem do Bayeru.
Znów zadziałał efekt trampoliny Dauma. „Aptekarze” w ciągu czterech kolejnych sezonów nie zeszli poniżej trzeciego miejsca. W kampanii 1999/2000 przed ostatnią kolejką mieli trzy punkty przewagi nad Bayernem i wystarczyło tylko zremisować z grającym o nic Unterhaching, by klub po raz pierwszy w historii sięgnął po mistrzowską paterę. Zakończyło się wynikiem 0:2, a do Bayeru na kolejne lata przylgnął przydomek „Neverkusen”.

Na ratunek drużynie narodowej

Na początku wieku reprezentacja Niemiec niczym nie przypominała kolosa, który w poprzedniej dekadzie wygrał Mundial oraz Mistrzostwo Europy na mocno nieprzyjaznej, angielskiej ziemi. Drużyna prowadzona przez Ericha Ribbecka zakwalifikowała się na Euro ze stosunkowo łatwej grupy, ale męczyła się, by w bezpośrednim starciu o automatyczny awans wyprzedzić kadrę Turcji.
Ekipą targały różne zawirowania i tarcia, a obecność w niej Lothara Matthaeusa, właściwie już emeryta, tylko przelała czarę goryczy. 39-latek otrzymał powołanie w ostatniej chwili, będąc w dodatku kontuzjowanym. Po pierwszym spotkaniu turnieju finałowego z Rumunią zawodnicy zażądali posadzenia go na ławce, ale niewzruszony trener nie zamierzał z niego zrezygnować. W efekcie obrońcy tytułu zdobyli tylko jeden punkt i ze wstydem pożegnali się z rozgrywkami. „Die Mannschaft” potrzebowało nowego fachowca. A Daum otwierał ranking faworytów.
Niemiecka federacja była tak pewna nominacji 47-latka, że chciała przeczekać okres wygaśnięcia umowy trenera z „Die Werkself”. Dlatego powierzyli misję tymczasową Rudiemu Voellerowi do czerwca następnego roku. Jednocześnie w hermetycznym środowisku piłkarskim, a później coraz odważniej, w kolorowej prasie zaczęły pojawiać się plotki, mocno dyskredytujące krystaliczną do tej pory osobę Dauma.

Starcie tytanów

Uważano, że trener regularnie zażywa kokainę i nader często korzysta z usług prostytutek. Ten usilnie zaprzeczał oskarżeniom, które najgłośniej wyrażał jego długoletni antagonista Uli Hoeness. Rywalizacja pomiędzy silnymi postaciami niemieckiej piłki sięgała aż gorącej debaty telewizyjnej z 1989 roku, gdzie dwóch samców alfa toczyło ze sobą wojnę na słowa. To trochę jakby teraz w studiu posadzić Jose Mourinho z Diego Simeone i kazać im między sobą dyskutować o tym, czyj styl gry jest efektywniejszy.
Hoeness, czując, że pojedynek pozostał nierozstrzygnięty, postanowił odpalić bombę, posługując się artykułem z „Abendzeitung”, gdzie opisano wszystkie grzeszki Christopha.
- Skoro dziennikarzowi nie wytoczono procesu o zniesławienie po takim tekście, daje mi to dużo myślenia. Jeśli ktoś potrafi wykazać, że Daum zażywał narkotyki, nie można tego zignorować, a on nie może pełnić funkcji selekcjonera tak dużej reprezentacji - mówił prezydent Bayernu.
Domino ruszyło i nic nie mogło przeszkodzić katastrofie. Historia trafiła na nagłówki wszystkich gazet, a pozornie zrelaksowany bohater skandalu ripostował, że chętnie dostarczy próbki krwi, moczu i włosów do analizy na obecność narkotyków. Inna szanowana w niemieckim futbolu osoba, Paul Breitner oświadczył, że niezależnie od wyników testów, jedna głowa w środowisku spadnie. Albo tego, który atakuje, albo tego atakowanego. Moneta spadła na stronę trenera Bayeru.
24 godziny przed wizytą drużyny w Dortmundzie, trzy tygodnie po wybuchu skandalu, gilotyna ruszyła w dół. Daum zarejestrował pozytywny wynik, a kokainę wykryto w jego próbce włosów. Leverkusen, którego sponsorem jest farmaceutyczny gigant, natychmiast musiało zwolnić utytułowanego trenera. DFB także szybko wycofało się z umowy. Winowajca z kolei pośpiesznie wyjechał z kraju na Florydę, gdzie zaszył się w miejscu odosobnienia. Hoeness osiągnął pyrrusowe zwycięstwo, którego nawet on nie chciał. Po tym wszystkim niemiecka piłka straciła bardzo na prestiżu i wiarygodności.
Daum wrócił po kilku miesiącach, by w końcu zmierzyć się z tym, co od początku było nieuchronne. Przyznał się do sporadycznego stosowania narkotyku, ale zaprzeczał, że jest uzależniony. Oświadczenie nie poprawiło sytuacji. W Niemczech i tak nie miał czego szukać. I choć trudno dyskutować z faktem, że za upadkiem stoi on sam, że statek odpłynął w momencie, gdy miał cumować w idealnym porcie, to jednak pojawiają się myśli i alternatywne historie dotyczącego tego, co Christoph Daum mógłby osiągnąć z reprezentacją Niemiec, gdyby nie dostał od losu prztyczka w nos.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również