Kibicowskie ekscesy. Powracający temat i absolutna bezradność

Kibicowskie ekscesy. Powracający temat i absolutna bezradność
alphaspirit / shutterstock
Od zawsze każda kibicowska rozróba powoduje publicystyczne wzmożenie i tysiąc rad z cyklu: Jak walczyć ze stadionową patologią? Proponowane rozwiązania są często równie radykalne jak ekscesy kibiców i sprowadzają temat do absurdu, dzięki czemu już po kilku dniach wszyscy o nich zapominamy i po kolejnej burdzie są używane ponownie.
Temat „złych” kibiców jest oczywiście także pożywką dla polityków. Nie zżymam się, ponieważ tak jest na całym świecie, ale zalecam ostrożność w ferowaniu wyroków. Rzecz w tym, że kibic jest przede wszystkim obywatelem, a utrata praw publicznych grozi skazanym na minimum trzy lata więzienia, za przestępstwo wynikające z motywacji zasługujących na szczególne potępienie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Oczywistym jest, że kibicowanie czy nawet wariowanie na punkcie swojego ulubionego klubu nie spełnia tego wymogu. O przestępcach w klubowych szalikach, później. Na razie opisuję to, co widzimy na stadionach, a wszystkie te haniebne ekscesy, po zindywidualizowaniu spraw okazują się jedynie wykroczeniami.

Mity i przekłamania

Publicystykę i politycznych agitatorów napędza fałszywe mniemanie, że aktualne wydarzenia są czymś wyjątkowym, a brutalność sięga właśnie zenitu. Jest to bujda wręcz nieprawdopodobna. Śmiało mogę napisać, że obecne czasy to istny stadionowy Wersal. Wedle nieuków i fantastów, w dawnych czasach kibice wyrażali swą ekspresję okrzykami „Sędzia kalosz!”.
Tu nie miejsce na opowiastki historyczne ale wypada z szacunku dla prawdy przypomnieć o śmiertelnych ofiarach już przedwojennych burd. Nie powstrzymał ekscesów ani stalinowski reżim, ani hordy ZOMO. Milicyjne kordony nie przeszkadzały kibicom rozbierać z płyt chodnikowych koron stadionów by ułamkami betonu naparzać się po łbach, a po meczach reprezentacji na magicznym Stadionie Śląskim zbierano dziesiątki tysięcy butelek po wódce.
Drugą bajką jest opowiadanie o tym, że gdzieś na świecie poradzono sobie z problemem. Owszem w Anglii, która jest najczęściej używana jako przykład wypchnięto ekscesy ze stadionów najwyższych lig, ale kibicowskie bandy mają się świetnie i chętnie prezentują swoje możliwości światu, ledwie postawią stopy na kontynencie. Poza stadionami przestępstwa przez nich popełniane rozpatrywane są w kategoriach przestępstw pospolitych i nie dopisuje się do nich publicznie asocjacji kibicowskich.

Rozpoznanie zagrożenia. Struktura. Liderzy

Aby walczyć ze stadionową patologią należy przede wszystkim rozpoznać zagrożenia, strukturę grup kibicowskich o charakterze przestępczym oraz trzęsących tym biznesem liderów. Tak właśnie, biznesem, bo wbrew temu co się nam opowiada, jak zwykle chodzi o forsę.
Nigdy nie zapewnimy absolutnego spokoju, ponieważ stadion piłkarski zasadniczo nie jest trumną. Należy sobie tylko uświadomić, że kretyni przewracający płoty czy wbiegający na boisko to tylko żołnierze, albo nawet kandydaci na takich, którzy swą gorliwością w głupocie pragną się przypodobać własnym dowódcom.
Należy ich wyłapywać i karać, ale mieć przy tym świadomość, że liderzy zawsze znajdą chętnych do tego typu ekscesów. Rządzący na stadionach nie odpalają rac i nie wbiegają na boisko. Nie przypadkiem struktura grup kibicowskich przypomina armię czy mafię, jak ktoś woli. W tle są zawsze okołostadionowe biznesy wyszarpane od władz klubu obietnicami i szantażem. W skrajnych przypadkach sięga to udziału w zarządzaniu samym klubem.

Kibice jako zasłona. Kult przemocy

Zawsze i wszędzie znajdą się chętni, którym imponuje udział w nieformalnej grupie, której charakteru nie potrafią do końca rozeznać. Werbuje ich sama miłość do klubu, ale także chęć wyróżnienia, polegająca głównie na tym, że po wstąpieniu do grupy „prawdziwych” kibiców mogą z pogardą patrzeć na pozostałych uczestników piłkarskiego widowiska.
Nie tylko na kibiców, dla których mecz jest jedynie widowiskiem, ale i na władze klubu, trenerów i piłkarzy. Nie przypadkiem głównym ich hasłem jest „klub to my”. Z niego wynika wszystko. Na zajętych przez nich trybunach rządzą hierarchia, sztywne zasady, wśród których gorliwość w wykonywaniu poleceń jest wysoko cenioną cnotą.
Kilkuset czy nawet kilka tysięcy fanatyków jest również nieocenioną zasłoną dla działalności przestępczej, wykraczającej daleko poza coś, co można w ogóle kojarzyć z futbolem. Ale przecież trzeba zarobić na wyjazdy, oprawy czy ostateczny wyraz solidarności grupowej - adwokatów czy kaucje. Niezbyt ryzykowne usługi, wsparcie, lokal na chwilę, jakieś drobne alibi. Wartościowe jest wszystko, co uzależnia i daje poczucie ważności, przynależności do elity.

Kogo i jak karać za drobne ekscesy?

Zacznę od truizmu: Przepisy porządkowe na stadionach są takie jakie są i nie ma co wdawać się w rozważania, czy poszczególne zakazy są słuszne czy nie. Ten, który je łamie musi zostać ukarany wedle obowiązujących zasad. Realnie sprowadza się to do zakazów stadionowych i kar finansowych nakładanych na klub. Zamknięcie stadionu czy jego części to przecież także kara finansowa.
W tym przypadku karani są przy okazji kibice, którzy zachowują się wzorowo. Dziwna to odpowiedzialność grupowa, nie przystająca do naszych zasad cywilizacyjnych. Na dodatek wieloletnia praktyka pokazuje, że nieskuteczna. Moim zdaniem należy z nią skończyć i wykorzystać siłę zorganizowanych grup kibicowskich przeciwko nim samym.
Każdy klub Ekstraklasy wie przecież, kto personalnie zasiada w sektorach stwarzających problemy porządkowe. Tak jak nie powinno rozciągać się odpowiedzialności zbiorowej na cały stadion, tak wybór by dołączyć do „kotła” nie jest przypadkowy. Ba, byle kto tam nie wykupi biletu, a jeśli tak, zostanie przegnany.
Kibice by dostać się na stadion podlegają wielu szykanom, z którymi muszą się pogodzić. Są przeszukiwani, podają swoje dane personalne, często osobom nie wzbudzającym zaufania i tak dalej. Nie rozumiem, dlaczego wchodząc na sektor podwyższonego ryzyka i na dodatek uważając, że właśnie oni są klubem, nie mogą ponosić kosztów sprokurowanych przez siebie kar.
Oczywiście trzeba najpierw otworzyć furtkę prawną i przed sprzedaniem karnetu czy biletu żądać stosownego oświadczenia. 100 000 kary za rzucenie racy na boisko? Proszę uprzejmie. Dzielimy między fanatyków – przyjemniaczków zasiadających na sektorze. Że wyjdzie śmieszna suma na głowę, ale jednak realna, bo gadanie o grubych wielotysięcznych karach dla jednostek, to tylko gadanie.
Jak je ściągać? Stosunkowo prosto. Bez stosownej dopłaty delikwent nie wejdzie na kolejny mecz i tyle. Wątpliwość, że spowoduje to rozprzestrzenienie ekscesów na cały obiekt jest nieuzasadniona. Te wojownicze ekipy groźne są tylko w zmobilizowanej, karnej grupie. Incydenty powstające poza nią są stosunkowo łatwe do opanowania.

Sposób radykalny na zaprowadzenie spokoju

W zasadzie jest jeden pomysł, którego wprowadzenie spowodowałoby burzę i być może najradykalniejszy protest w dziejach tak zwanego środowiska kibicowskiego. Należałoby zamknąć na 2-3 sezony możliwość organizowania wyjazdów grupowych na mecze wyjazdowe. Nic bowiem tak nie cementuje grup kibicowskich, jak właśnie wyjazdy. Nie przypadkiem kibice liczą i przechwalają się swoimi statystykami w tej dziedzinie.
Możliwość walki, starć z innymi sobie podobnymi, jawna bezkarność wyróżniająca ich z tłumu, a nawet specjalne zasady na jakich podróżują dodatkowo potęgują przeświadczenie o własnej wyjątkowości. Czy naprawdę podatnicy muszą płacić pokornie za cudze dość wyjątkowe hobby?
Zaraz odezwałyby się głosy, że na nieobecności kibiców gości traci widowisko. Doprawdy? Czy mecz bez wulgarnych wrzasków, prób wydostania się z sektora i palenia wrażych flag naprawdę traci na wartości? Przyznaję, że ludzie mają rozmaite pojęcie o estetyce i sposobach spędzania czasu wolnego, ale pamiętajmy, że prawo do swobodnego wyrażania ekspresji powinno być ograniczone wrażliwością pozostałych uczestników widowiska.
Jeśli naprawdę chcemy spokoju, a nie jak zwykle tylko udajemy, musimy podjąć decyzje, które siłą rzeczy wywołają sprzeciw ten spokój zakłócających. Nie pojmuję też, dlaczego kluby muszą wyrzec się zysków ze sprzedaży biletów na sektory buforowe oraz dokładać do zwiększonej ochrony obiektu z powodu przyjazdu wrogiej hordy. Bo wrogów chcą widzieć rządzący stadionem władcy kibicowskich emocji?

Tutaj koło się zamyka i wracamy do punktu wyjścia: kto tak naprawdę kim rządzi?

Pozostałe kwestie dotyczące oczywistych przestępstw: przemocy fizycznej, zagrożenia zdrowia i życia uczestników imprezy masowej leżą w gestii policji, prokuratury i sądów. Z ich strony kluby mają prawo żądać pomocy, bo nie w gestii klubów ani Ekstraklasy leży pacyfikowanie pospolitych bandytów, choćby przystrojonych klubowymi barwami.
Tyle tylko, że konieczne jest szczere współdziałanie z ich strony, nie zaś wymuszone strachem udawanie. Rozumiem powody tego obezwładniającego lęku, ale uleganie szantażowi czy jawnemu wymuszeniu przywilejów też niczemu nie służy.
Piłka dla kibiców? Oczywiście, ale z zastrzeżeniem, że dla wszystkich. Prawdziwym kuriozum jest fakt, że akurat impreza sportowa jest miejscem, gdzie człowiek przestrzegających przepisów nie dość że musi ulegać ludziom te przepisy łamiącym, to jeszcze ponosi za ich ekscesy karę.
Jacek Jarecki
Źródło: własne

Przeczytaj również