Klęska Barcelony w Lidze Mistrzów przelała czarę goryczy. Valverde powinien pożegnać się z posadą

Klęska z Liverpoolem przelała czarę goryczy. Valverde powinien pożegnać się z posadą
cristiano barni / shutterstock.com
Wieczór 7 maja zapisał się złotymi zgłoskami w historii nowożytnej Ligi Mistrzów. Wspaniałe odwrócenie rezultatu przez Liverpool stanowiło jednocześnie jedną z największych katastrof w dziejach pokonanego rywala, czyli oczywiście Barcelony. Twarzą kolejnej kompromitacji „Blaugrany” na arenie europejskiej znów jest Ernesto Valverde, dla którego nadchodzące tygodnie mogą być ostatnimi spędzonymi na Camp Nou w roli trenera.
Patrząc tylko na rozgrywki krajowe można by dojść do wniosku, że 55-letni trener jest jednym z najlepszych w swoim fachu. W ciągu dwóch lat spędzonych w stolicy Katalonii Valverde zdążył wygrać Puchar Króla, Superpuchar Hiszpanii oraz dwukrotnie sięgnąć po tytuł mistrzowski i to na kilka kolejek przed końcem sezonu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wszystko byłoby perfekcyjne, gdyby nie to, że pasmo triumfów na krajowym podwórku nie było celem postawionym przed drużyną Barcelony oraz samym trenerem. Przez cały sezon wszyscy wokół klubu jak mantrę powtarzali, że oczkiem w głowie i celem na najbliższe miesiące jest sięgnięcie po Ligę Mistrzów. Finał tej historii wszyscy dobrze znamy.

Upadły autorytet

Epilog historii „Dumy Katalonii” w tej edycji Champions League powinien stanowić również swoiste epitafium jednego z jej winowajców - Ernesto Valverde. Trudno sobie wyobrazić 55-latka na ławce trenerskiej „Blaugrany” w kolejnej kampanii, biorąc pod uwagę, że klęska na Anfield była powtórką z zeszłorocznej, gorzkiej dla sympatyków Barcelony, „rozrywki”.
Nie można naturalnie obarczać Valverde stuprocentową winą za porażkę 0:4. ponieważ poszczególni piłkarze również zawinili i można być pewnym, że konsekwencje w postaci transferów raczej nie ominą takich zawodników, jak przede wszystkim Coutinho, ale także Rakitić.
Problem z perspektywy Valverde leży w tym, że przewietrzenie kadry obejmie tylko kilku zawodników. Trzon szatni pozostanie taki sam i aż trudno sobie wyobrazić, aby Messiego czy Ter Stegena przed startem następnego sezonu miał motywować ten sam człowiek, który walnie przyczynił się do dwóch kompromitacji „Blaugrany”.
Jeśli demony Barcelony z Rzymu z hukiem powróciły również w mieście Beatlesów, to dlaczego miałyby nie pojawić się przy okazji przyszłorocznych batalii „Blaugrany” w Lidze Mistrzów? Może dojść do tego, że każde ewentualne zwycięstwo będzie tylko okazją do przywoływania poprzednich lat, a raczej trudno, aby inspiratorem do walki i stawienia czoła przeszłości miał być Valverde, który okazał się „architektem” wszelkich niepowodzeń.

Pasterz „świętych krów”

Trudności z wyrobieniem odpowiedniej mentalności u swoich podopiecznych to nie jedyny zarzut wobec Valverde. Ogromną wadą (jeszcze) szkoleniowca Barcelony jest usilne przywiązanie do tych samych nazwisk i tworzenie konserwatywnego planu na mecz bez żadnych alternatyw.
Najlepiej objawia się to na przykładzie dwóch zawodników, którzy obecnie albo znajdują, albo przynajmniej powinni się znajdować na wylocie z Camp Nou. Niestety dla Barcelony, niezależnie od dyspozycji, zarówno Coutinho, jak i Rakitić nieustannie okupowali miejsca w pierwszym składzie.
Na ligowych rywali czy drużyny pokroju Manchesteru United i Lyonu to wystarczało, ale już Liverpool brutalnie zweryfikował formę obu panów. Coutinho od katalońskiego dziennika Sport otrzymał ocenę 0 (w skali 1-6, co ciekawe), a Rakitić, krótko mówiąc, nie zachowywał się jak pomocnik godny gry w bordowo-granatowych barwach.
Zdecydowanie najjaśniejszym punktem środka pola oraz ogólnie całej drużyny był Arturo Vidal. Chilijczyk w pojedynkę robił niejednokrotnie więcej niż wszyscy partnerzy wokół.
W „nagrodę” został zdjęty w 75 minucie i zastąpiony przez Arthura. Trudno posunięcie Valverde nazywać inaczej, niż kompromitującym. Mając zapas trzech bramek 55-latek mógł spokojnie od pierwszej minuty desygnować do gry Arthura kosztem np. Rakitica, aby zapewnić drużynie płynność i balans w środku pola.
Zamiast tego, Valverde zdecydował się wystawić Vidala, czym dał jasny znak do zrozumienia, że z Liverpoolem idzie na otwartą wymianę ciosów. I gdy już Barcelona leżała na deskach z trzema bramkami na plecach trener zdecydował się zdjąć ostoję waleczności w osobie Chilijczyka, aby wprowadzić Arthura. Rozpędzony Liverpool bez namysłu wykorzystał apatię drugiej linii w składzie personalnym Busquets-Rakitić-Arthur, który zdaniem Valverde był rozwiązaniem na bolączki „Blaugrany”.
Ulubieniec Valverde, czyli Ivan Rakitić zszedł dopiero po stracie czwartej bramki. Wówczas szkoleniowiec Barcelony przypomniał sobie, że w zanadrzu ma znakomitego skrzydłowego, którego najczęściej pomija przy selekcji. Malcom, ponieważ właśnie o nim mowa, rozegrał w tym sezonie niecałych 900 minut, a i tak zdążył w tym czasie nieraz zaakcentować swoją obecność na boisku.
Zbyt późne zmiany, nietrafione skład oraz taktyka, a także nieumiejętność odwrócenia losów spotkania skutkująca jeszcze większą degrengoladą w szeregach Barcelony to jedne z najważniejszych zarzutów stawianych przed Ernesto Valverde. Co najgorsze dla niego, zarzutów stawianych nie tylko przez rozsierdzonych porażką kibiców, ale również jego podopiecznych.
Biorąc to wszystko pod uwagę, scenariusz, w którym Valverde pozostaje na stanowisku trenera Barcelony wydaje się być całkowicie nierealnym. 55-latek otrzymał kredyt zaufania po ubiegłorocznej wpadce z Romą, ale rewanżowy mecz na Anfield udowodnił, że żadne wnioski nie zostały wyciągnięte. Ten projekt Europy już nie podbije, a przecież właśnie dominacja w Lidze Mistrzów jest głównym celem „Blaugrany”. Potrzeba gruntownego przewietrzenia szatni oraz przede wszystkim nowego trenera.

Powrót do holenderskich korzeni

Kandydatów godnych tego stanowiska wbrew pozorom nie ma zbyt wielu. Zwolnienie Valverde musi wiązać się z zatrudnieniem fachowca, który wzniesie Barcelonę na jeszcze wyższy poziom, a tacy najczęściej są już zajęci tworzeniem swoich projektów w innych klubach. Z listy potencjalnych kandydatów można zatem od razu skreślić Guardiolę czy Sarriego, którzy pod względem wyznawanej filozofii pasowaliby do klubu z Camp Nou, ale nie porzucą ot tak drużyn budowanych przez ostatnie miesiące.
Działaczom „Blaugrany” z odsieczą przychodzi holenderska szkoła trenerska, która w ostatnim czasie prosperuje na najwyższych obrotach. To właśnie dwaj szkoleniowcy, dla których protoplastą był śp. Johan Cruyff są głównymi kandydatami do przejęcia schedy po Valverde.
Wymarzoną opcją na tę chwilę może okazać się obecny szkoleniowiec Ajaxu – Erik ten Hag. Drużyna z Amsterdamu prowadzona przez 49-letniego Holendra momentami przypomina niesamowity „dream-team” stworzony na Camp Nou przez Pepa Guardiolę. Notabene, to u Katalończyka ten Hag zdobywał najcenniejsze szlify, gdy obaj pracowali w Bayernie Monachium.
Wpływ porad Guardioli na styl preferowany przez ten Haga jest aż nadto widoczny. Ekipa Ajaksu niczym Barcelona z lat 2008-2012 oparta jest na szybkiej grze piłką po ziemi, tworzeniu trójkątów między zawodnikami operującymi w danej chwili futbolówką, nieustannym pressingu po stracie. W skrócie, wszystkim tym, co w Barcelonie i Holandii wdrażali Rinus Michels, Johan Cruyff oraz Pep Guardiola.
Pod względem spojrzenia na współczesny futbol, ten Hag idealnie wpisuje się w duch gry Barcelony. Dodatkowo 49-latek na Camp Nou nie czułby się od pierwszego dnia nieco wyobcowany, ponieważ najprawdopodobniej bordowo-granatowy trykot od lipca będą przywdziewać dwa filary aktualnej drużyny Ajaksu – Frenkie de Jong (już oficjalnie kupiony przez Barcelonę) oraz Matthijs de Ligt, w przypadku którego negocjacje wciąż trwają.
I o ile w przypadku ten Haga jedyną przeszkodą na drodze do stolicy Katalonii jest możliwa chęć kontynuowania rozwoju Ajaksu, tak kandydatura Ronalda Koemana ma już nieco więcej mankamentów.
Były stoper m.in. Barcelony obecnie jest selekcjonerem reprezentacji Holandii, zatem nie można wykluczyć sytuacji, w której odrzuca ewentualną ofertę od klubu z Katalonii na rzecz możliwości kontynuowania pracy z kadrą.
Cieniem na dokonania Holendra kładzie się również jego nieudany epizod na Goodison Park. Everton pod jego wodzą notował wręcz katastrofalne wyniki. Rezultaty „The Toffees” były szczególnie frustrujące jeśli weźmiemy pod uwagę, iż Koeman wydał na wzmocnienia ponad 80 milionów euro.
Koemanowi o wiele lepiej wiedzie się, gdy nie ma on możliwości wydawania ogromnych kwot na rynku transferowym. Wtedy objawia się prawdziwy kunszt 56-latka, który niemal do perfekcji opanował wdrażanie juniorów do futbolu na najwyższym poziomie. Powrót Koemana na Camp Nou w roli trenera mógłby szczególnie ucieszyć młodych adeptów La Masii, którzy w ciągu dwóch ostatnich lat raczej nie zyskali zaufania Ernesto Valverde.

Twórca „małej Barcelony”

Jeśli jednak Koeman i ten Hag nie zdecydowaliby się na porzucenie obecnych projektów na rzecz Barcelony, do gry mógłby wkroczyć szkoleniowiec z nieco bliższego otoczenia Camp Nou, a mianowicie Quique Setien.
Drużyna Betisu prowadzona przez 60-letniego Hiszpana również potrafiła nieraz zachwycać obserwatorów akcjami, z których kojarzymy przede wszystkim Barcelonę. Fundamentami Setiena na Benito Villamarin były posiadanie piłki oraz niezliczona ilość podań.
W przeciwieństwie do swoich holenderskich kontrkandydatów Setien zapewne nie miałby problemów z porzuceniem dotychczasowej pracy, ponieważ…prawdopodobnie sam zostanie z niej w najbliższych dniach zwolniony. Zdaniem hiszpańskich dzienników działacze Betisu już szukają następcy 60-latka.
Zatrudnianie trenera, który nie spełnił oczekiwań w Betisie to dosyć ryzykowny ruch ze strony Barcelony, ale tylko takie pozostaną w grze jeśli Koeman albo ten Hag nie zdecydują się na przyjęcie oferty z Camp Nou.
Pod względem wyników „Verdiblancos” zdecydowanie nie zachwycali w ostatnich miesiącach, ale warto dodać, że ich styl mimo tego nie uległ zmianie. Setien usilnie stawiał na dominację w zakresie posiadania futbolówki, tylko nie zawsze, a trafniej rzecz ujmując, najczęściej nie przynosiło to żadnych efektów.
Można tylko domniemywać czy winą za fatalną drugą połowę sezonu w wykonaniu Betisu można obarczać trenera, który obstawał przy swoich założeniach czy po prostu nieodpowiedniej jakości zawodników. Z Messim i Suarezem w swoich szeregach Setien z pewnością osiągnąłby więcej niż z Lorenem i Joaquinem.

Filozofia ponad doświadczenie

Jeśli działaczy Barcelony nie przekonałaby jednak argumentacja przemawiająca za Quique Setienem pozostaje właściwie jedna osoba, która mogłaby w tym momencie odbudować szatnię „Dumy Katalonii” – Xavi Hernandez. 39-latek bez cienia wątpliwości stanowiłby niezrównany autorytet dla większości reprezentantów Barcelony, którzy wzorowali się na „Generale”.
Problem niskiego morale ekipy to jednak nie jest jedyna bolączka, z jakim będzie zmuszony walczyć następca Valverde. Drużynie trzeba przywrócić styl, z jakiego znamy „Dumę Katalonii”.
Mowa tu o widowiskowych wymianach piłki zwieńczonych pięknymi, zespołowymi akcjami, a nie nieudolnym murowaniu własnej bramki, czego mogliśmy doświadczyć obserwując rewanżowe starcia podopiecznych Valverde z Romą czy Liverpoolem. Xavi zdecydowanie jest odpowiednim kontynuatorem filozofii zaszczepionych na Camp Nou przez największych futbolowych wizjonerów.
Największą przeszkodą w zatrudnieniu Hernandeza jest naturalnie brak jakiegokolwiek doświadczenia na ławce trenerskiej. 39-latek byłby gwarantem powrotu do Barcelony odważnego stawiania na wychowanków klubu oraz próby nawiązania stylem gry do czasów tiki-taki Guardioli, ale nie wiadomo czy, w ostatecznym rozrachunku, debiut na tak wysokim koniu, nie zakończyłby się klęską.
O wiele lepszym rozwiązaniem byłoby powierzenie Xaviemu roli trenera rezerw Barcelony, aby zdobywał szlify w niższych ligach tak, jak czynił to Guardiola w sezonie 2007/08. Tylko, że szkopuł tkwi w tym, iż „Blaugrana” nie ma czasu na tego typu poczynania. Valverde potrzebuje następcy na już.

Wszystko w rękach Holendrów

Mało prawdopodobne wydaje się, aby obecny szkoleniowiec Barcelony został zwolniony w najbliższych dniach, ale już przygotowania do kolejnego sezonu niezaprzeczalnie powinny przebiegać pod okiem nowego trenera.
O tym kto ostatecznie postara się odbudować zniszczoną klęskami szatnię oraz pozycję „Dumy Katalonii” na arenie międzynarodowej, dowiemy się dopiero za kilka tygodni, ale już teraz można dojść do pewnych wniosków.
Przede wszystkim, Josep Maria Bartomeu i spółka powinni uczynić absolutnie wszystko, aby przekonać Erika ten Haga do zakończenia pięknej przygody z Ajaksem zwieńczonej półfinałem Ligi Mistrzów i pucharem lub nawet dubletem w Holandii.
Wszyscy wymienieni kandydaci preferują styl gry pożądany na Camp Nou, ale tylko ten Hag może pochwalić się okazałymi osiągnięciami w dotychczasowej karierze klubowej. Półfinał Ligi Mistrzów osiągnięty z Ajaksem to historyczny wyczyn, o którym Koeman, Setien, o Xavim nawet nie wspominając, mogą tylko pomarzyć.
W ostatnich tygodniach negocjacje na linii Barcelona-Ajax toczyły się w kwestii pozyskania de Jonga i de Ligta, ale kluczowe remedium na rysy „Blaugrany” stanowi jednak posada trenera.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również