Kompromitacja Lakers i LeBrona Jamesa. Dlatego 37-latek nigdy nie dorówna Jordanowi

Kompromitacja Lakers i LeBrona Jamesa. Dlatego 37-latek nigdy nie dorówna Jordanowi
screen
Bieżący sezon NBA to prawdziwa kompromitacja Los Angeles Lakers. Zespół z Miasta Aniołów miał bić się o najwyższe cele, a zakończył rozgrywki na etapie fazy zasadniczej. Ojcem i twarzą porażki “Jeziorowców” jest LeBron James.
Lakers w tym sezonie liczyli na zmazanie plamy po ubiegłorocznej porażce z Phoenix Suns w pierwszej rundzie play-offów. Teraz jednak LeBron i spółka poszli o krok dalej, bowiem nawet nie zdołali awansować do najważniejszej fazy rozgrywek. Podopiecznym Franka Vogela nie udało się zająć miejsca w czołowej dziesiątce konferencji, która składa się z piętnastu drużyn. Przy czym trzy z nich (Houston Rockets, Oklahoma City Thunder, Portland Trade Blazers) “tankowały”, czyli umyślnie zajęły niższe lokaty, by w kolejnym drafcie otrzymać najlepszych młodych zawodników. W takich okolicznościach końcowa pozycja Lakers to jedna z największych kompromitacji w dziejach ligi.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zgraja LeBrona

- Gadajcie o moim składzie, o wieku zawodników, o tym, jak grają, że nasz czas w NBA minął. Ale zróbcie mi jedną przysługę. Utrzymajcie tę narrację, kiedy to się zacznie. Tylko o to proszę - buńczucznie pisał LeBron, kiedy kibice zaczęli kwestionować skład Lakers już na etapie presezonu.
Po poprzednich rozgrywkach wiadomo bowiem było, że “Jeziorowcy” potrzebują zmian. Brakującym ogniwem miał być zawodnik, który dopełni wielki duet złożony z Jamesa i Anthony’ego Davisa. Każdy zdroworozsądkowy obserwator zdawał sobie sprawę, że Lakers brakuje typowego strzelca, który mógłby bombardować rywali swoją skutecznością. Nic zatem dziwnego, że zespół z LA interesował się Buddym Hieldem czy DeMarem DeRozanem. Niedawno Magic Johnson zdradził nawet, że DeRozan, zanim dołączył do Chicago Bulls, był gotowy podpisać kontrakt z Lakers. Wtedy jednak do gry wkroczył LeBron, który postanowił pokazać, że on tu rządzi.
- Rob Pelinka jest dyrektorem generalnym Lakers, ostateczna decyzja należała do niego, ale źródła podają, że LeBron był ogromnym zwolennikiem podpisania Russella Westbrooka. On też ponosi odpowiedzialność, jeśli wraz z agentem wywierali znaczną presję na zespół, by to zrobiono - ujawnił Eric Pincus, dziennikarz “Bleacher Report”.
LeBron od lat znany jest z tego, że jego wpływ na funkcjonowanie zespołu wykracza daleko poza granice parkietu. Już w Cleveland Cavaliers na jego życzenie i z jego pomocą potrafiono wymienić 90% składu. Łaska Jamesa na pstrym koniu jeździ, kiedy wyniki w tabelce się nie zgadzają. Przed tym sezonem 37-latek postanowił znów zabawić się w alfę i omegę. Sęk w tym, że ściągnął do drużyny zawodników, którzy albo w ogóle do niej nie pasowali, albo ich czas na poważnym poziomie już minął.
Russell Westbrook, którego ściągnięto zamiast DeRozana czy Hielda, okazał się balastem, a nie żadnym wzmocnieniem czy choćby uzupełnieniem dla LeBrona i Davisa. Trudno się zresztą dziwić, bowiem jest to zawodnik o ściśle określonej charakterystyce. Russ jest najlepszy, kiedy cały czas ma piłkę w rękach, może dyrygować zespołem, być głównym rozgrywającym. Tymczasem Lakers jakby kompletnie zapomnieli o tym, że te wszystkie role w ekipie już odgrywa sam James. Aby zrozumieć głupotę zarządu sterowanego przez LeBrona wystarczy podać, że w tym sezonie DeRozan zdobywa średnio na mecz 28,2 punktu przy ponad 50% skuteczności rzutowej. Westbrook notuje 18,5 oczka, trafiając statystycznie 4 rzuty na 10. LBJ dokoptował sobie najgorszego możliwego partnera. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. A kibice Lakers już nie muszą zarywać nocek, bowiem ich ulubieńcy nie wystąpią w play-offach.
Nie jest łatwo w nowożytnej erze NBA znaleźć tak niezbalansowaną i wewnętrznie zniszczoną drużynę, jak Lakers. Zespół złożony z weteranów teoretycznie miał górować nad rywalami doświadczeniem i obyciem. Tymczasem w większości spotkań leciwi zawodnicy nawzajem sobie przeszkadzali. Jeden wchodził w paradę drugiemu, nikt nie pomagał sobie w obronie, w grze brakowało jakichkolwiek wypracowanych schematów. Gdyby Latający Cyrk Monty Pythona zrobił tournee po Stanach Zjednoczonych, obowiązkowym punktem trasy powinien być występ w Crypto.com Arena.

Papierowy lider

Od początku tego sezonu wyniki Lakers były bardzo dalekie od oczekiwań. W styczniu LeBron opublikował wpis, w którym przeprosił fanów i obiecał natychmiastową poprawę. Znając umiejętności 37-latka, można było spodziewać się, że faktycznie wskoczy na swoje wyżyny i poniesie zespół do czołowej dziesiątki konferencji zachodniej. On jednak stał się główną przyczyną klęski “Jeziorowców”. Jego wielkość najwidoczniej przeminęła z wiatrem.
Oczywiście, fani talentu koszykarza z Akron powiedzą, że przecież rzucał on po 30 punktów na mecz i nic więcej nie mógł zrobić. Problem w tym, że jedyne czego nie mógł, to bardziej przeszkadzać drużynie. W tym roku James zmarnował wszystkie rzuty w końcówce spotkania, które mogły doprowadzić do remisu lub zwycięstwa LAL. Nawet rzuty osobiste, chleb powszedni dla zawodowego gracza, sprawiały mu ogromne problemy. Od stycznia LeBron w końcowych minutach czwartych kwart rzucał za jeden punkt na skuteczności wynoszącej 38%. Byle amator może wziąć piłkę do kosza, pójść na najbliższy orlik i pewnie nie zanotuje o wiele gorszego wyniku.
Naturalnie, presja oczekiwań może czasem pętać nogi, ale przypomnijmy, że mówimy o jednym z najlepszych koszykarzy w dziejach tego sportu. Ktoś taki jak James nie ma prawa przez trzy miesiące psuć wszystkich akcji w decydujących momentach. To wszystko doprowadziło bowiem do tego, że Lakers doznali 49 porażek w sezonie zasadniczym, co jest najgorszym wynikiem zespołu Jamesa w historii jego gry w NBA.
- Los Angeles Lakers, które nie dostaje się do play-offów, to jedno z największych rozczarowań w dziejach. Jedna rzecz to zagrać w play-offach poniżej oczekiwań, ale nawet się tam nie dostać to irracjonalne - podsumował Kendrick Perkins, były koszykarz, obecnie ekspert w stacji “ESPN”.

Nigdy nie będzie najlepszy

LeBron James od dawna był porównywany do Michaela Jordana. Przez lata debatowano, który z nich zasługuje na miano najlepszego koszykarza w historii. Młodszy z nich sam postanowił ukrócić tę dyskusję i wypisać się z walki o bycie numerem 1 w dziejach. Jego przygoda w Lakers stanowi zbyt wielką rysę na karierze, by kiedykolwiek mógł być jeszcze porównywany do “Jego Powietrzności”.
- Widziałem wystarczająco dużo. Drużyna LeBrona jest 16 meczów poniżej średniej wygranych na poziomie 50%. To najgorszy zespół Jamesa, a mimo to prowadzi on w klasyfikacji punktowej ligi. LeBron sobie myśli, że to plama na moim życiorysie, więc muszę zostać królem strzelców, żeby odwrócić uwagę. To tak nie działa - punktował Skip Bayless, ceniony dziennikarz stacji “Fox Sports”.
LeBron James brał udział w dziesięciu finałach NBA. Wygrał cztery z nich. Michael Jordan miał sześć szans na zdobycie pierścieni mistrzowskich i wykorzystał wszystkie. Cztery lata temu wydawało się, że LBJ po wzmocnieniu Lakers może choćby nawiązać do wyczynów legendy Chicago Bulls. Sęk w tym, że w ciągu czterech sezonów jego zespół raz nie przebrnął pierwszej rundy play-offów, a dwa razy w ogóle do nich nie awansował. Sam 37-latek nawet nie raczył zostać do końca ostatniego meczu, który zdecydował o odpadnięciu “Jeziorowców”. Gdy sytuacja drużyny stała się krytyczna, jej “lider” nagle doznał kontuzji. Może taki ustalił sobie plan, by nie być twarzą tej kompromitacji. Jednak na to już za późno. Kapitan nigdy nie może jako pierwszy uciekać z tonącego statku. Zwłaszcza jeśli sam obrał kurs na mieliznę.

Dramat mistrzów

Los Angeles Lakers z dorobkiem 17 mistrzostw są ex aequo z Boston Celtics najbardziej utytułowaną drużyną w dziejach NBA. Wynik ten nie zostanie poprawiony ani w tym, ani zapewne w kilku kolejnych sezonach. Nie da się bowiem wygrywać, kiedy twój rzekomo najlepszy zawodnik jest ostatni w kolejce do włożenia wysiłku niezbędnego do sukcesu.
Zarówno boiskowe poczynania, jak i wewnętrzne oddziaływania LeBrona doprowadziły do drastycznego regresu Lakers. Od momentu podpisania kontraktu z Jamesem “Jeziorowcy” pozbyli się swoich wszystkich obiecujących zawodników pokroju Lonzo Balla, Kyle’a Kuzmy czy Brandona Ingrama. Ten ostatni rok po opuszczeniu Miasta Aniołów otrzymał zresztą statuetkę MIP dla zawodnika NBA, który poczynił największy progres na przestrzeni sezonu. Uzdolnioną młodzież z wielkimi perspektywami wymieniono na rówieśników i znajomych LeBrona, a ich łączne nagromadzenie ego doprowadziło do implozji szatni Lakers.
Lakers dysponują obecnie wyniszczonym składem ze średnią wieku przekraczającą 30 lat. Włodarze nie mają w garści ani młodych talentów, ani wysokich picków, które umożliwiłyby pozyskanie nastoletniej gwiazdy w drafcie. Przyszłość drużyny maluje się w mrocznych odcieniach szarości, a powodem takiego położenia było zgubne zaufanie w menedżerskie umiejętności LeBrona. 37-latek może być doskonałym koszykarzem, ale to nie w jego gestii leży dobieranie sobie kolegów w szatni. Zespół na miarę mistrzostwa buduje się od postaw, a nie od kolesiostwa.
James przed startem sezonu wyszedł z założenia, że po nim choćby potop. Przyszłość Lakers wyrzucono do kosza, stawiając wszystko na weteranów, którzy mieli zapewnić triumf tu i teraz. Potop przyszedł znacznie wcześniej, topiąc plany Jamesa i perspektywy na sukces klubu w kolejnych latach.

Przeczytaj również