Koniec FC Barcelony. Upadek drużyny bez trenera, bez liderów i bez zarządu

Koniec Barcelony. Upadek drużyny bez trenera, bez liderów i bez zarządu
Christian Bertrand / Shutterstock.com
Kwiecień 1946 roku. Pamiętacie może ten okres? Zakładam, że żaden z nas jeszcze nie przyszedł na świat, a to właśnie wtedy Barcelona po raz ostatni straciła osiem bramek w jednym meczu. Podopieczni trenera - chociaż nie wiem czy Hiszpan nadal zasługuje na to miano - Setiena dokonali zatem czegoś absolutnie historycznego. “Ósemka” od Bayernu to zwieńczenie serii upokorzeń, która doprowadziła do upadku klubu z Camp Nou.
0:3 w dwumeczu z Juventusem Allegriego? Można wybaczyć, wypadek przy pracy. Powtórka z rozrywki przeciwko Romie? Wydarzenia znacznie bardziej bolesne, ale wciąż akceptowalne. Wydawało się, że ubiegłoroczna kompromitacja na Anfield przelała czarę goryczy. W żadnym razie. Wczorajszy wieczór pokazał, że popis Origiego stanowił dopiero preludium katastrofy. Katalońska Droga Krzyżowa z każdym rokiem obfituje w nowe stacje.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bawarska masakra futbolem totalnym

Pogrom sprzed kilkunastu godzin ostatecznie zamknął pewien rozdział w dziejach Barcelony. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pojedynek dwóch drużyn spod znaku FCB zapowiadano jako szlagier, prawdziwy pojedynek gigantów. Rzeczywistość okazała się brutalna dla jednej ze stron. To nie był pojedynek gigantów, ponieważ “Blaugrana” w żadnym razie nie zasługuje już na to miano.
Ekipa Hansiego Flicka była szybsza, dokładniejsza, bardziej kompatybilna i epitety można by mnożyć w nieskończoność. Gdy z jednej strony biła pewność siebie, boiskowa odwaga, kataloński obóz emanował bezradnością. Marc-Andre Ter Stegen w przerwie wyglądał jak człowiek na skraju rozpaczy. Kapitan Leo Messi większość spotkania spędził z twarzą wbitą w ziemię, zapewne zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę poszło nie tak. A odpowiedź na nurtujące pytanie kryje się w dosłownie każdym sektorze klubu. Winni są zarówno poszczególni piłkarze, zrezygnowany trener, jak i destrukcyjny zarząd. Pewna era dobiegła końca.

Zmierzch weteranów

- Sięgnęliśmy dna. Klub potrzebuje gruntownych zmian. Jeśli będę musiał odejść, żeby zrobić miejsce nowym graczom, zrobię to. Nie możemy dłużej się okłamywać i udawać, że jesteśmy konkurencyjni - powiedział po spotkaniu Gerard Pique.
Stoper znany jest raczej z wbijania szpilek rywalom i obrony dobrego imienia Barcelony za wszelką cenę. Jeśli on wypowiada takie słowa, to znaczy, że w stolicy Katalonii rzeczywiście przyszedł czas na zmiany. Najbardziej gruntowne, jak to tylko możliwe. Dalsze opieranie się na weteranach prowadzi właśnie w to miejsce, gdzie obecnie znajduje się Barça. Na dno.
29 lat - tyle wyniosła średnia wieku pierwszej jedenastki Barcelony we wczorajszym spotkaniu. W stolicy Katalonii jakby czas się zatrzymał. Gdy futbol idzie do przodu, co rusz pojawiają się nowe gwiazdy, dominuje świeża krew, w okolicach Camp Nou rządzi stagnacja. Jordi Alba, Sergio Busquets, Arturo Vidal, wspomniany Pique czy też Leo Messi i Luis Suarez są po trzydziestce. Antoine Griezmann, który wszedł, aby “ratować” wynik, dołączy do tego przedziału wiekowego za kilka miesięcy.
Pięciu z nich występowało jeszcze w poprzednim finale Ligi Mistrzów Barcelony. To było w 2015 roku. A warto dodać, że w ciągu ostatnich dziewięciu kampanii, tylko raz Katalończykom udało się zerwać europejski skalp. I kolejnej konkwisty na arenie międzynarodowej nie będzie. Na wielką scenę wchodzą młode wilki. Liderzy Barcelony opuszczają spalony teatr tylnymi drzwiami.

Europa ucieka

Trzy ostatnie klęski Barcelony łączy jeden wspólny element - bojaźliwa gra sprzeczna z klubową filozofią. Zarówno Ernesto Valverde na Stadio Olimpico oraz Anfield, jak i wczoraj Setien, wystawili skład w płaskiej formacji 4-4-2. Takie ustawienie z góry skazywało drużynę na cierpienie. Skupiano się na przeszkadzaniu rywalom i liczenie na cud w postaci pojedynczej kontry. Czy tak grają teraz czołowe zespoły świata?
Spójrzmy na pozostałe ekipy, które brylują w tegorocznej edycji Champions League. PSG zepchnęło ofensywnie usposobioną Atalantę do obrony. Bayern Flicka bije wszelkie rekordy strzeleckie, Julian Nagelsmann stawia na futbol bezpośredni, wertykalny. Dziś do akcji wkroczy Manchester City Pepa Guardioli - człowieka, który był jednym z ostatnich bastionów katalońskiej szkoły. Gorliwy wyznawca Cruyffizmu pełnił funkcję architekta najlepszej ery w dziejach klubu. Kibice mogą teraz jedynie tęsknym okiem spoglądać w stronę lat 2008-2012. Wówczas “Blaugrana” również potrafiła przegrywać, ale nie w takich rozmiarach, nie w takim stylu. Dość powiedzieć, że za kadencji Katalończyka Barcelona nigdy nie straciła więcej, niż trzech goli w jednym spotkaniu. Przez cztery (!) lata. Dziś to na Camp Nou codzienność.
Quique Setien kilka miesięcy temu jawił się jako powiew świeżości, ale weryfikacja nastąpiła błyskawicznie. Na konferencjach prasowych 61-latek podkreślał znaczenie filozofii, rozprawiał o boiskowej tożsamości, jednak słowa nijak się miały do rzeczywistości. W ostatnich tygodniach Barcelona wyglądała momentalnie gorzej, niż za czasów Ernesto Valverde, który przecież potrafił doprowadzić fanów do szewskiej pasji. “Txingurri” nie ukrywał, że wynik ceni ponad wrażenia estetyczne. Setien starał się robić dobrą minę do złej gry. W klubie tej klasy to nie miało prawa zdać egzaminu.
Były szkoleniowiec Betisu nie miał nawet odwagi, aby walczyć o lepszy rezultat. Rozłożył ręce i czekał na wyrok. Każdy obserwator widział, że środek pola kuleje, lecz w ostatnich dwóch spotkaniach nawet minuty nie otrzymał Riqui Puig. Oczywiście, że 21-latek ma nikłe doświadczenie, ale nigdy nie zdobędzie go, będąc przyspawanym do ławki.
- W Barcelonie nie ma innego wyjścia, niż poprawianie się każdego roku. Naszym celem jest zdobycie wszystkich trofeów. Uważam, że najlepszym sposobem na wygrywanie jest gra w dobrym stylu - mówił Setien na pierwszej konferencji prasowej po podpisaniu kontraktu. Dziś ta wypowiedź brzmi jak dowcip.

Rewolucja, nie ewolucja

“Co dalej?” - mogliby zapytać sympatycy katalońskiej ekipy. I trudno jednoznacznie przewidzieć najbliższą przyszłość, ponieważ wszystko na Camp Nou musi ulec zmianie. Setien niedługo straci pracę, ale zwolnienie trenera nic nie da bez restrukturyzacji na najwyższych szczeblach. Winę za wszystkie klęski w dużym stopniu ponosi też prezes, Josep Maria Bartomeu. Jego kadencja dobiegnie końca za rok, aczkolwiek Barcelona chyba już dość wycierpiała. Sternik powinien posypać głowę popiołem i pozwolić na stworzenie nowego projektu. Dalsze trwanie w zgliszczach nikomu nie wyjdzie na dobre.
Pasmo kuriozalnych decyzji Bartomeu to materiał na książkę i to pokaźnych rozmiarów. Nietrafione transfery, niezrozumiałe decyzje personalne, konotacje z do niedawna osadzonym w areszcie Sandro Rosellem - to tylko wierzchołek góry lodowej. Można całą winą obarczyć Setiena, ale ktoś go na to stanowisko wybrał. Ktoś przegapił moment na wymianę pokoleniową. Ktoś doprowadził do tego, że na Antoine’a Griezmanna, Ousmane’a Dembele i Philippe Coutinho wydano prawie 400 mln euro. Wczoraj tylko jeden z nich strzelał bramki. Nie trzeba przypominać dla której ze stron.
W 2008 r. nastąpił zmierzch ery Franka Rijkaarda. Złote czasy wirtuozów pokroju Ronaldinho czy Deco przeminęły, a symbolem zniszczenia był słynny szpaler wykonany na Santiago Bernabeu. Jednak nawet konieczność uhonorowania odwiecznego wroga nie może równać się z wczorajszym upokorzeniem. Wtedy podjęto szaloną, ale odważną decyzję o zatrudnieniu żółtodzioba, Pepa Guardioli. Nieopierzony trener tchnął w drużynę nowe życie, stał się twarzą nowoczesnego futbolu. Dziś Katalończyk to wzór do naśladowania pod względem taktyki, stylu, pracy nad indywidualnościami. Teraz wszyscy chcą być jak Pep. Nikt nie chce być jak Barcelona.
Kim miałby być nowy zbawca “Blaugrany”? Czy znów warto by spojrzeć w stronę ekipy rezerw, którą prowadzi Garcia Pimienta? A może przyszedł czas na kolejnego byłego pomocnika, Xaviego Hernandeza? Jedno jest pewne - tak dłużej na Camp Nou być nie może. Cykl się zamknął. Era Pique, Busquetsa czy Suareza również. Co dalej z Barceloną? Tego nie wie nikt. Ale chyba gorzej nie będzie. Bo niżej upaść się po prostu nie da.

Przeczytaj również