Koniec „il bordello” w Interze Mediolan. Antonio Conte szykuje na San Siro prawdziwą „włoszczyznę”

Koniec „il bordello” w Interze. Conte szykuje nam prawdziwą „włoszczyznę”
Fabio Diena/Shutterstock
Na nowych piłkarzy można wydawać fortunę, ale nawet najwspanialsze nazwiska współczesnego futbolu nic nie wskórają, gdy na ławce brakuje „maschio alfy” – urodzonego lidera i przywódcy. Stąd przekonanie, że największym transferem Interu tego lata było namówienie Antonio Conte, by związał się z czarno-niebieską wersją Mediolanu. Pierwsze kroki i ruchy w klubie wskazują, w jaką stronę popłynie fregata, za sterami której stoi „Ojciec Chrzestny”.
Inter wchodzi w kampanię nie tylko z nowym trenerem, ale też z odświeżonym sztabem zarządzającym. Jeszcze w grudniu zeszłego roku dyrektorem został Giuseppe „Bepe” Marotta, który przez wiele lat pełnił tę samą funkcję w Juventusie, a tam – do typowego włoskiego „piekiełka” przyniósł spokój i porządek. Żeby ten sam ład zainstalować w Mediolanie, Marotta potrzebuje sprawdzonych nazwisk. Nic więc dziwnego, że w kwestii nowej „miotły” wybór padł na Antonio Conte.
Dalsza część tekstu pod wideo
Łatwego zadania mieć nie będzie. Z miejsca zastał podzieloną i skłóconą szatnię, gwiazdy i „gwiazdeczki”, którym brakuje genu zwycięstwa, otoczone ekscentrycznymi menedżerami. Urodzony mistrz, Conte, musi wprowadzić do Interu rodzaj bezkompromisowej mentalności, którą wcześniej zaszczepił w Juve, gdzie wygrał trzy scudetto z rzędu oraz w Chelsea, z którą potrafił sięgnąć po tytuł w pierwszym sezonie w najtrudniejszej lidze na świecie.

Włoskie korzenie

Zanim przejdę do planu Contego, warto nakreślić rys charakterologiczny i taktyczny nowego szkoleniowca Internazionale. Najłatwiej zrobić to porównaniem do wyczynów innych fantastycznych włoskich „bossów supremo”. Z Półwyspu Apenińskiego pochodzą takie wynalazki jak krycie indywidualne i pozycja libero (lub, jak kto woli, stopera), która oznaczała ustawianie piłkarzy w głębokim bloku obronnym, a następnie poleganie na umiejętnościach „trequartisty” (czyli klasycznej „dziesiątki”) przy aranżowaniu akcji zaczepnych. Takich metod jeszcze w latach 90. używał Giovanni Trappatoni, orędownik stylu, który każdy kibic piłkarski zna z pojęcia „catenaccio”.
Odwrotnością systemu dobrze zorganizowanej defensywy jest to, co starał się wprowadzać Arrigo Sacchi, odrzuciwszy libero na rzecz „płaskiej” obrony, aby łapać rywali w pułapki ofsajdowe. Maestro wymagał od wszystkich swoich zawodników, aby „pressowali” w zwartym kształcie. To natomiast oznaczało brak miejsca dla typowego oldskulowego rozgrywającego. Tradycje obu tych trenerów widać we Włoszech do dziś.
Właściwie każdego włoskiego trenera można umiejscowić gdzieś w spektrum pomiędzy Sacchim a Trapattonim. I tak: Maurizio Sarriego, obecnego coacha Juventusu, umieszcza się po lewej stronie (tej najbardziej liberalnej), styl Ancelottiego umiejscawia się gdzieś po środku, oblicze futbolu Contego natomiast jest najbardziej konserwatywne, a więc najbliższe Trapattoniemu.

Ortodoksyjny mistrz

Conte jest o dekadę młodszy od Sarriego i Ancelottiego, a paradoksalnie w jego stylu zarządzania drużyną i tworzenia poszczególnych formacji widać największe wpływy starego i tradycyjnego „calcio”. Inter w postaci Marotty wyznaczył go ze względu na jego dyscyplinę, ciężką pracę i konsekwencję taktyczną, a nie z powodu zachęty do grania efektowej piłki.
Był piłkarzem zarówno Sacchiego (w reprezentacji), jak i Ancelottiego (w Juventusie), ale największe inspiracje czerpał od dwóch klasycznych wielbicieli włoskiej „młócki”: Trapa i Marcello Lippiego. Conte opisywał kiedyś Trapattoniego jako „swojego drugiego ojca”, Lippiemu (który zresztą mianował go kapitanem Juventusu) natomiast przypisuje zaszczepienie mentalności wygrywania za wszelką cenę.
Skuteczność Contego jako menedżera Juve i Chelsea była oszałamiająca. Nie można również zapominać o wynikach z reprezentacją Włoch. Na Euro 2016 pokonał przecież w drugiej rundzie faworytów i obrońców tytułu Hiszpanów, a poległ w ćwierćfinale z Niemcami, lecz dopiero po serii jedenastek.

Inter po nowemu

Przez cały okres przedsezonowy Inter i jego młodzieżowe drużyny (na prośbę Contego) grały systemem 3-5-2, ustawieniem, które nawiązuje nie tylko do wcześniejszej pracy szkoleniowca, ale też do tradycji ze starych dobrych czasów catenaccio. „Nerazzurri”, dzięki prawu Bosmana, podpisali umowę z Diego Godinem, jednym z najlepszych na świecie obrońców starej szkoły, bez spektakularnych umiejętności technicznych, grania piłką i wyprowadzania akcji, ale za to z wybitnymi zdolnościami rozbijania ataków i walki bark w bark, łokieć w łokieć. 33-latek szybko staje się coraz mniej mobilny, ale za to z doświadczeniem i umiejętnością ustawiania się powinien być ostoją formacji obronnej Contego.
Chcąc mieć nieco bardziej kreatywną drugą linię podjęto kolejne ruchy transferowe. Ostatecznie wyłożono pieniądze za Nicolo Barellę, a na rok wypożyczono Stefano Sensiego (też korzystając z gotówki). Młodzi włoscy piłkarze będą wspierani przez sztab trenerski, który oczekuje od nich rozwijania cech ciężkiej pracy, wszechstronności i bycia ludźmi od najgorszej, brudnej, „włoskiej” roboty – bycia takim Contem, w latach zawodniczej kariery.
Tymczasem na szpicę ściągnięto inną jakość – Romelu Lukaku. Typ klasycznego napastnika, który Conte uwielbia. Mauro Icardi pozostaje w klubie (lecz pewnie nie na długo), a Alexis Sanchez za chwilę do klubu z Mediolanu dołączy. Można się spodziewać, że Antonio poświęci mnóstwo czasu na piłkarskim poligonie, by uszlachetnić i wzmocnić siłę ognia odpowiednio ustawiając ofensywne gwiazdy.

Jest tylko jeden szef

Jednak dla konserwatystów takich jak Conte, nie ma większego „grandissimo” niż trener. Wygrywając tytuły we Włoszech i Anglii w pierwszym roku pracy (przed jego przyjściem Juventus i Chelsea zajmowały odpowiednio 7. i 10. miejsca w poprzednich sezonach), zadanie awansowania Interu z czwartej lokaty na pierwsze nie wydaje się aż takie straszne. Co jest priorytetem, trudnym, przyznaję, to zmiana nastawienia. W ostatnich latach Inter wyglądał na mocno niezdyscyplinowanego, nie dość skupionego, z nawracającymi oznakami utraty tożsamości.
Można się oczywiście spierać, czy „Nerazzurri” mieli na pewno udane letnie mercato. Ale może ważniejsze niż sprowadzenie kilku głośnych nazwisk będzie rozpędzenie ekipy, wdrożenie nowych zasad przy jak najmniejszej liczbie przypadkowych ofiar. Przychylny w tym będzie oczywiście korzystny kalendarz. Pierwsze kolejki pomogą w naoliwieniu trybów, prawdziwa bowiem batalia rozpocznie się dopiero pod koniec września i na początku października, kiedy Interowi przyjdzie się zmierzyć kolejno z: Milanem, Lazio, Sampdorią i na wyjeździe z Juventusem. Seria dużych punktów z takimi potentatami pozwoli uwierzyć piłkarzom, że są w stanie przerwać niebywałą, mistrzowską passę turyńczyków.
Zanim to nastąpi Conte będzie chciał wrócić do początków, do podstaw. I o ile klub zawdzięcza swoją nazwę swojej „międzynarodowości” (Internazionale), to nowy Inter, paradoksalnie, będzie typowym włoskim kandydatem do „scudetto”. A trener? Może i trudno z nim żyć, może i będzie kilka(naście) spięć z podopiecznymi, może i jest najbardziej wymagającym na świecie. Ale nie można się kłócić z wynikami. 50-latek ma na koncie już osiem trofeów, a przygoda z Interem z pewnością nie jest zjazdem do zajezdni. Kibicom i zarządowi pozostaje przyjąć włoską maksymę: „fidati del maestro” – „zaufaj mistrzowi”.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również