Koniec sezonu zdecydowanie należał do Bartłomieja Drągowskiego. Kariera Polaka wreszcie może ruszyć z kopyta

Końcówka sezonu zdecydowanie należała do Drągowskiego. Kariera Polaka wreszcie może ruszyć z kopyta
Marcin Kadziolka / shutterstock.com
Od bohatera do zera, a następnie od zera do bohatera. Tak w telegraficznym skrócie można podsumować ostatnie lata w wykonaniu Bartka Drągowskiego. Kariera młodego bramkarza przypomina prawdziwy roller coaster, ale po latach permanentnych turbulencji Polak wreszcie zaczyna wychodzić na prostą.
Biorąc pod uwagę pokaźną liczbę wzlotów i upadków, aż trudno uwierzyć, że Drągowski ma dopiero 21 lat na swoim karku. Wychowanek Jagiellonii wielokrotnie zaznawał już smaku zarówno sukcesów, jak i porażek, a przecież Bartek znajduje się właściwie dopiero na pierwszych metrach swojej, miejmy nadzieję, wieloletniej kariery. Mimo młodego wieku historia Drągowskiego już teraz obfituje w wiele ciekawych momentów i zwrotów akcji.
Dalsza część tekstu pod wideo

Białostocki „golden boy”

Wiek polskiego bramkarza może budzić pewne zdziwienie, ponieważ nazwisko Drągowskiego przewija się w futbolowym świecie od lat. Dorosła kariera Bartka rozpoczęła się, gdy miał on za sobą zaledwie 16 wiosen.
27 maja 2014 roku wychowanek „Jagi” zadebiutował w Ekstraklasie w starciu przeciwko Koronie Kielce. Spotkanie zakończyło się wynikiem 4:4, co nie stanowi zbyt pokaźnej laurki dla golkipera, ale już wtedy widać było, że potencjał Drągowskiego jest ogromny.
Wysokie predyspozycje bramkarza dostrzegł oczywiście ówczesny trener białostoczan – Michał Probierz. W kolejnym roku szkoleniowiec nie wahał się ani przez chwilę i uczynił z 17-letniego wówczas Drągowskiego pierwszego bramkarza „Jagi”. Sam zawodnik nie pozostawał dłużny, notując znakomity pierwszy pełny sezon w Ekstraklasie.
Drągowski nie spoczął na laurach i kolejna kampania w jego wykonaniu była jeszcze lepsza. Bartek na dobre posadził 8 lat starszego Krzysztofa Barana, który tak jak wszyscy ekstraklasowi golkiperzy, musiał uznać wyższość nastoletniego fenomenu. Drągowski w wieku 18 lat wspiął się na absolutny szczyt naszej rodzimej ligi.

Wychować, zarobić, zapomnieć

W tamtym okresie Drągowski był na ustach niemal wszystkich polskich ekspertów, którzy naturalnie wróżyli nastolatkowi owocną karierę. Problem w tym, że o jego przyszłości w ogóle nie pomyśleli działacze Jagiellonii, którzy, gdy tylko pojawiła się oferta opiewająca na 2,5 mln euro, bezzwłocznie ją zaakceptowali.
W Białymstoku nikt nie pomyślał o przyszłości klubu, który po kolejnej dobrej kampanii zarobiłby na Drągowskim jeszcze więcej. Bartek miał wówczas zaledwie 18 lat, zatem mógł spokojnie spędzić jeszcze jeden sezon, zbierając szlify w rodzimym klubie. Zamiast tego, skupiono się tylko na możliwości zarobienia rekordowej kwoty.
Co ciekawe, transakcja związana z przenosinami Drągowskiego do Florencji stała się najbardziej kosztowną w historii Jagiellonii, wyprzedzając transfer Sandomierskiego do Genk. Te dwie sprzedaże łączy jeszcze kilka analogii.
W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z młodymi (Sandomierski miał w momencie transferu 21 lat) bramkarzami, którzy po dwóch dobrych sezonach zostali jak najszybciej sprzedani. Nikt w zarządzie Jagiellonii nie zważał na dobro samych zawodników. Sandomierski w Genk rozegrał zaledwie jeden mecz. Przygoda Drągowskiego z Fiorentiną również nie należała do udanych.

Drugi, znowu drugi, całe życie we Florencji ciągle drugi

Z perspektywy Jagiellonii transfer Drągowskiego był epokowym wydarzeniem, ale nieco inaczej zakup Polaka odbierano w Fiorentinie. Dla „Violi” Bartek był tylko dobrze prosperującą opcją na przyszłość. Warto dodać, że raczej na bardzo odległą przyszłość.
Wystarczy zauważyć, że w debiutanckim sezonie na Stadio Artemio Franchi Drągowski zagrał w jednym meczu Serie A. Polak dostał szansę debiutu w lidze dopiero w ostatniej kolejce z Pescarą. Przez resztę sezonu wychowanek Jagiellonii mógł tylko podziwiać wyczyny Cipriana Tatarusanu, który w trakcie kampanii 2016/17 wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności.
Rumun brylował boiskową formą, ale jego metryka nieco niepokoiła działaczy Fiorentiny. Poziom zaufania do Drągowskiego był zdaniem działaczy „Violi” zbyt niski, aby to właśnie Polaka uczynić numerem 1 w bramce. Postanowiono zatem wypożyczyć Marco Sportiello, który oczywiście wyprzedził Bartka w wewnątrzklubowej hierarchii golkiperów.
Drągowski znów otrzymał szanse dopiero w końcówce sezonu. W trzech meczach Polak stracił 10 goli. To naturalnie nie przekonało Stefano Piolego, zatem we Florencji znów ruszono na poszukiwania golkipera zdolnego udźwignąć presję bycia numerem 1. Nie brano pod uwagi opcji postawienia na Bartka Drągowskiego, który przecież nie dostał żadnej poważnej szansy. Sytuacja patowa trwała.
Najpierw Drągowski był zmiennikiem Tatarusanu. W kolejnym roku przyszło mu obserwować z wysokości ławki rezerwowych poczynania Sportiello. Trzeci sezon we Włoszech zapowiadał się dla Bartka jeszcze gorzej, ponieważ Fiorentina kupiła prawdziwego asa za zaledwie 8,5 mln euro.
Alban Lafont z miejsca stał się pierwszym golkiperem „Violi”. Drągowski w trakcie kolejnego pół roku otrzymał zaledwie 3 okazje do gry, gdy Francuz doznał drobnego urazu i kilka spotkań w rezerwach Fiorentiny.
Podczas 2,5-letniej przygody na Stadio Artemio Franchi Drągowski rozegrał zaledwie 9 spotkań w pierwszej ekipie „Violi” oraz 8 meczów w Primaverze – rezerwach włoskiej drużyny.
Podsumowując przygodę Polaka z fioletowymi barwami, dochodzimy do wniosku, że Bartek był (w oczach Stefano Piolego) zbyt słaby na grę na najwyższym poziomie rozgrywkowym, ale jednocześnie zbyt dobry, aby na stałe odesłać go do ligi juniorskiej. Doprowadziło to do tego, że Drągowski praktycznie stracił cenne 30 miesięcy, siedząc prawie cały czas na ławce. Dopiero w styczniu tego roku nadeszło wybawienie.

Polska „ściana”

Może zabrzmieć to nieco patetycznie, ale styczniowe wypożyczenie po prostu uratowało karierę Drągowskiego. Kolejne miesiące spędzone na ławce w Fiorentinie jeszcze mocniej zahamowałyby rozwój golkipera, który dopiero w Empoli otrzymał możliwość pokazania się w Serie A.
Ekipa „Azzurrich” nie miała nic do stracenia, stawiając na Drągowskiego. Przed ściągnięciem Bartka podstawowym bramkarzem Empoli był Ivan Provedel, który na półmetku sezonu mógł się „pochwalić” wynikiem okrąglutkiego zera czystych kont. Gorzej na Stadio Carlo Castellani być nie mogło, ale chyba nikt nie spodziewał się, że będzie aż tak dobrze. Już w debiucie w nowych barwach Drągowski zachował czyste konto, a Empoli po raz pierwszy od sześciu kolejek zdobyło komplet punktów.
To był jednak dopiero początek znakomitej serii występów polskiego bramkarza. Apogeum formy Drągowskiego miało miejsce 15 kwietnia, gdy Polak w pojedynkę zatrzymał najlepszą ofensywę ligi.
Wyczyny 21-latka podczas meczu z Atalantą spokojnie można zaliczyć do jednego z najwybitniejszych występów bramkarza w ostatnich latach. Od tamtego meczu minęły prawie dwa miesiące, ale nadal trudno uwierzyć w to, że Empoli nie straciło wtedy żadnej bramki.

Fiorentino, czy ci nie żal?

Występ przeciwko Atalancie stanowi prawdziwy ewenement na skalę calcio, jak i całego świata piłki, ale nie był to jedyny popis umiejętności Drągowskiego. 21-letni golkiper zachwycał wszystkich obserwatorów również w innych spotkaniach. Bartek szczególnie uprzykrzył życie Atalancie, Interowi, ale przede wszystkim swojemu obecnemu pracodawcy, który marnował talent Polaka.
Bezpośrednie starcie Empoli z Fiorentiną zakończone zwycięstwem 1:0 „Azzurrich” musiało być szczególnie ważne dla Drągowskiego. Polak wreszcie udowodnił, że trzymanie go na ławce przez 2,5 sezonu było kardynalnym błędem.
Bartek nie ustępował klasą ani Tatarusanu, ani tym bardziej Sportiello. Nawet ściągniętego z Tuluzy Lafonta nie można uznawać za lepszego golkipera od wychowanka Jagiellonii. W trakcie rundy wiosennej obaj panowie zaliczyli po 3 czyste konta, ale to zdecydowanie występy Polaka były bardziej spektakularne.

Czas na stabilizację

Nawet obłędna forma Bartłomieja Drągowskiego nie uchroniła Empoli od spadku, ale Polak jako jeden z niewielu zawodników „Azzurrich” nie może sobie mieć niczego do zarzucenia. 21-letni golkiper zrobił wszystko co było w jego mocy, a nawet trochę ponad to, aby w każdym spotkaniu chronić dostępu do bramki.
Empoli i tak spadło, ale naturalnie nie ma mowy o tym, aby bramkarz o takim talencie występował na poziomie drugiej klasy rozgrywkowej. Powrót do Fiorentiny, w której dotychczas traktowano Drągowskiego po macoszemu również nie wchodzi w grę. Wszystko wskazuje na to, że w najbliższych tygodniach 21-latek zmieni barwy i stanie się kolejnym, po Fabiańskim i Borucu, polskim golkiperem ekipy z Premier League.
W trakcie ostatnich kilku miesięcy Drągowski udowodnił swoją niebywałą jakość, zatem możemy być spokojni o jego przyszłość. Golkipera, który potrafi bronić po kilkanaście strzałów na mecz już nikt nie odważy się posadzić na ławce.
Możemy ubolewać nad straconymi sezonami we Florencji, ale czasu już nikt nie cofnie. Potencjał Drągowskiego był marnowany, ale z niedocenianego „brzydkiego kaczątka” wreszcie wyrósł piękny, dojrzały, gotowy do rywalizacji na najwyższym poziomie „łabędź”.
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że występy w Empoli nie były tylko „łabędzim śpiewem” prawdziwej perełki polskiej szkoły bramkarskiej, a sam zawodnik również zadba choćby o nadwątlony ostatnimi wydarzeniami wizerunek.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również