Kryzys w AS Roma. Gdy wydawało się już, że znów liczą się w Serie A, do głosu doszły sprawy pozasportowe

Źle się dzieje w „państwie” rzymskim. Ale kryzys AS Romy to nie tylko sprawy sportowe
alphaspirit / shutterstock
Rok temu fani Romy mogli być dumni. Ich ulubieńcy byli półfinalistami Ligi Mistrzów, zakończyli ligowy sezon na trzeciej pozycji i grali naprawdę dobrze. Rewelacja europejskich pucharów, która w brawurowym stylu odrobiła straty w dwumeczu z Barceloną, zdawała się zmierzać w dobrym kierunku. W tym sezonie jednak wszystko się posypało, a atmosfera otaczająca klub sugeruje, że problem leży naprawdę głęboko i nie kończy się na sprawach stricte boiskowych.
Trudno dziwić się kibicom klubu z Wiecznego Miasta, którzy, krótko mówiąc, są nieźle wkurzeni. Kampania 2018/19 rozpoczęła się od przetrzebienia trzonu zespołu, przyniosła zmianę trenera i wreszcie brak awansu do Ligi Mistrzów. Nie czegoś takiego się spodziewali.
Dalsza część tekstu pod wideo
Teraz nadszedł czas na spokojną odbudowę i przemyślenie tego, co poszło nie tak. Czy jednak uda się wrócić na właściwe tory i pokazać, że minione 12 miesięcy było jedynie wypadkiem przy pracy? Do tego trzeba będzie zmian.

Jankesi i ich ambitne plany

W 2010 roku rodzina Sensich, która rządziła bordowo-pomarańczową częścią Stadio Olimpico od 1993 roku, postanowiła oddać klub w inne ręce. Poszukiwania nabywców trwały niemal rok, aż pojawił się inwestor.
16 kwietnia 2011 roku grupa amerykańskich biznesmenów z Thomasem Richardem DiBenedetto na czele stała się większościowymi udziałowcami AS Romy. To zwiastowało nową erę w klubie. W początkowej fazie, naprawdę dobrą.
Dyrektorem wykonawczym klubu mianowano najpierw twarz całej operacji, a następnie jego współpracownika, Jima Palottę, jednego z udziałowców Boston Celtics. Plany były naprawdę ambitne. Finalnym celem projektu miało być wprowadzenie zespołu do najlepszej dziesiątki piłkarskich drużyn na świecie.
Amerykanie zawsze w końcu mierzą wysoko, taki to już naród. Ich plany nie ograniczały się jednak tylko do spraw boiskowych. W ich głowach zrodził się pomysł budowy nowego obiektu dla Romy, tak aby nie musieć dzielić stadionu z Lazio i być niezależnym od władz miasta, do którego należy Olimpico.
Nowy dom „Giallorossich” miał być gotowy przed sezonem 2016/17, ale na przeszkodzie stanęły... przekręty, których dopuścił się wykonawca. Na jaw wyszła korupcja otaczająca inwestycję i aktualnie jedyne, co udało się załatwić, to grunt pod budowę.
Wyniki na boisku były jednak zadowalające, a klub się rozwijał. Fani byli ukontentowani dopóki tendencja była wznosząca. Ten sezon był jednak inny i sprawił, że postanowili pokazać swoje niezadowolenie z zachowania właścicieli.

Rozpoczęło się od wyprzedaży

Sukces nie zawsze musi przynieść pozytywne skutki. Miejsce w najlepszej czwórce Europy było sporym zaskoczeniem i oczywiście sprawiło, że wiele klubów z zainteresowaniem przyglądało się piłkarzom ekipy z Rzymu. I tu zaczęło się niezadowolenie kibiców, bo pozbyto się zawodników naprawdę kluczowych.
Radja Nainggolan do Interu, Alisson do Liverpoolu, uwielbiany przez kibiców Kevin Strootman do... Marsylii. Letni exodus za kadencji Palotty był czymś naturalnym, w końcu bilans musiał wyjść na plus.
Zarząd już dawno przyjął podejście „klubu sprzedającego”. Dotychczas jednak udawało się załatać dziury, co sprawiało, że kibice zachowywali spokój. Tym razem było inaczej i jak łatwo się spodziewać, „tifosi” nie byli z takiego stanu rzeczy zadowoleni. Zaczęło się poszukiwanie winnych.
Monchi, który jeszcze rok temu odpowiadał za transfery, przez futbolową śmietankę uważany jest za cudotwórcę. To, co robił w Sevilli, było istną poezją. W Rzymie zarzuty skupiły się na nim.
Tak naprawdę ze wszystkich zakupów w sezonie 2018/19 przyzwoitymi można nazwać jedynie Stevena N’Zonziego i Javiera Pastore. A jeśli spojrzymy na to, że Alissona Beckera zastąpiono Robinem Olsenem, to już chyba nic więcej nie trzeba powiedzieć – nie ma chyba na świecie drugiego tak nierównego bramkarza.
Po przegranym meczu z Porto, który przesądził o odpadnięciu z Ligi Mistrzów, grupka kilkunastu kibiców czekała na zawodników i pracowników klubu. Jednym z ich celów był Monchi, którego odejścia w bardzo ożywiony sposób się domagali.
Stało się tak, jak chcieli. I byli z tego bardzo zadowoleni. Jasne, znalazł się Zaniolo, do klubu przyszedł perspektywiczny Kluivert. Akceptowalne transfery nie dały jednak jakości potrzebnej do uniknięcia jakościowego spadku i projekt z „magikiem rynku transferowego” uznano za porażkę.

Zmiany u sterów zespołu

Pożegnanie hiszpańskiego dyrektora sportowego nadeszło w marcu, zaledwie dzień po zwolnieniu Eusebio di Francesco, którego zatrudnienie było jego pomysłem. Pierwszy rok pracy był dla trenera naprawdę udany, ale nie zagwarantował mu kredytu zaufania.
Szukano strażaka, kogoś, kto mógłby przejąć zespół i doprowadzić go do końca sezonu bez większych szkód i zniszczeń. Postawiono na człowieka dobrze znanego na Olimpico, cudotwórcę z Leicester, Claudio Ranieriego.
Ten poprawił sytuację drużyny. Od momentu zatrudnienia go Roma przegrała zaledwie dwukrotnie, na samym początku jego przygody. A poprowadził ją w dwunastu meczach! Wybór gościa, który zaliczył katastrofalny okres w Fulham był ryzykowny, ale się opłacił. Z tym, że...
Włoch od początku dobrze zdawał sobie sprawę, że jest rozwiązaniem awaryjnym. W rozmowie z „Calciomercato” sam przyznawał, że pracuje w Rzymie tylko do końca sezonu. Teraz nie wiadomo, w jaką stronę pójdzie ekipa „Giallorossich”.

Żegnajcie, legendy

Najbardziej bolesnym dla kibiców było jednak to, jak pożegnano ikonę klubu, Daniele De Rossiego. Gościa oddanego klubowi, o bordowo-pomarańczowym sercu. Jednego z największych walczaków w Italii.
Dwa lata wcześniej trzeba było pogodzić się z odejściem Francesco Tottiego na emeryturę. To był ogromny cios. On jednak powolutku dawał coraz mniej i usuwał się w cień. Miał 39 lat, po prostu powiedział „dość”. Jego kolega i następca w roli kapitana uważał z kolei, że wciąż jest w stanie reprezentować ukochane barwy.
Naprawdę nie był słaby, ale wiedział, że musi pójść na pewne ustępstwa. Sam wyszedł z propozycją przedłużenia kontraktu na naprawdę nietypowych warunkach. Chciał dostawać wynagrodzenie tylko za rozegrane mecze, ale zarząd... miał swoje plany.
Nie chciano już De Rossiego – piłkarza. Włodarze widzieli go w strukturach klubu. Z jakiegoś powodu nie pasował do ich koncepcji budowania zespołu, co oczywiście nie spodobało się kibicom.
Pomocnik nie mógł powstrzymać emocji, gdy żegnał się ze swoim domem, a wielu fanów z pewnością również uroniło łzy. Właściciele nie dali mu szansy pozostać w miejscu, które kochał, za które oddawał swoje serce i zdrowie. Musiał wybrać – albo wbrew sobie skończyć z piłką, albo odejść z Romy i grać dalej. Tu nie było właściwej opcji, a jedynie dwie złe.
I właśnie takie sytuacje mogą martwić kibiców najbardziej. Pokazują, że amerykańscy właściciele nie czują europejskiej kultury gry. Oczywiście, nie daje się kontraktów za usługi, ale w przypadku 35-latka nowa umowa byłaby uzasadniona. Zwłaszcza na tak wyjątkowych warunkach, jakie zaproponował.
Zespół potrzebuje lidera, silnej osobowości. Dokładnie takiej, jak Daniele De Rossi. Teraz tak naprawdę nie ma największego autorytetu w szatni i trenera, a dyrektor sportowy, Frederic Massara ma niezbyt imponujące CV.
Przed Romą naprawdę trudny rok i ogromny test dla jej właścicieli. Trzeba będzie podejmować mądre, przemyślane decyzje i uważać na nastroje kibiców, którzy już są niezadowoleni. Teraz można albo się pogrążyć, albo odkupić winy.
Jeden z komentatorów podczas ostatniego meczu „Giallorossich” opisując ich sytuację użył stwierdzenia, że „ryba psuje się od głowy”. Trudno chyba o lepszy opis tego, co dzieje się w klubie z Wiecznego Miasta. Chociaż początkowo wszystko wyglądało dobrze, to w ostatnim czasie włodarze mocno się pogubili. Najtrudniej jest zawsze wyjść z kryzysu. Do tego będzie jednak potrzebna zmiana sposobu myślenia.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również