La liga loca. Za nami szalony sezon w Hiszpanii. Król Messi, niesamowity Betis i Real bez błysku

La liga loca. Za nami szalony sezon w Hiszpanii. Król Messi, niesamowity Betis i Real bez błysku
Maxisport/Shutterstock
Sezon ligowy na Półwyspie Iberyjskim dobiegł końca. Przyszedł czas na bardziej teoretyczną część futbolu czyli podsumowania, wyróżnienia oraz różnorakie analizy. Kampanię 17/18 można by w zupełności opisać jednym słowem – szalona, ale nad tak ciekawą ligą trzeba pochylić się nieco dłużej.
Za nami sezon, którego na pewno szybko nie zapomnimy. Trudno wyrzucić z pamięci ostatnie minuty Andresa Iniesty czy Xabiego Prieto na hiszpańskich boiskach, niesamowite statystyki Barcelony Ernesto Valverde, pasję i zapał beniaminka z Girony czy niesamowicie ofensywny i skuteczny styl gry Betisu Quique Setiena.
Dalsza część tekstu pod wideo
To wszystko i wiele, wiele innych umilało widzom śledzenie rozgrywek. Co tydzień, siadając do następnej kolejki La Ligi, widz nie mógł być w żadnym stopniu pewny tego, co zobaczy. Zwroty akcji, niesamowite remontady, huczne upadki – czego chcieć więcej od futbolu?
Naprawdę trudno cokolwiek zarzucić tej kampanii. Wszak poza horrendalnie wysoką dawką emocji, przede wszystkim to, czym raczyła nas La Liga, to najwyższy poziom sportowy. O klasie hiszpańskich zespołów najlepiej świadczą zresztą rozgrywki europejskie, które w ostatnich latach zostały przez nie bezdyskusyjnie zdominowane.
Ale dzisiaj nie czas na rozważania dotyczące Ligi Europy czy Ligi Mistrzów. Czas na podsumowanie szalonego sezonu La Ligi 17/18.

Ligowi maruderzy

Zaczniemy od najmniej przyjemnej części ligi, której na szczęście z czystym sumieniem można już powiedzieć „Adios!”. Mowa oczywiście o spadkowiczach – Deportivo, Las Palmas oraz Maladze. Żadnej z tych drużyn tak naprawdę nie można w jakikolwiek sposób żałować. Poza kuriozalnymi sytuacjami, jak transfer Emenike na Wyspy Kanaryjskie, nie wnosiły one nic do ligi.
Ale czego spodziewać się po klubie zarządzanym przez człowieka, który nie odwiedza siedziby klubu, nie bywa na meczach, a jedyne zainteresowanie drużynie okazuje na Twitterze?

Mowa oczywiście o szejku Al-Thanim – właścicielu Malagi, który najpierw wykrzesał z klubu wszystko, co możliwe (4 miejsce oraz ćwierćfinał Ligi Mistrzów), a następnie, dla kontrastu, postanowił sprowadzić klub na samo dno. Największym sukcesem Malagi w tym sezonie było chyba to, że wreszcie się skończył.
Drugi ze spadkowiczów, czyli Las Palmas nie jest zarządzane ani trochę lepiej. Transfer Emenike to błahostka, patrząc na to, że bez mrugnięcia okiem przed sezonem zwolniono Quique Setiena, by zastąpić go Manolo Marquezem. Absurdalne? To był dopiero początek.
Pod wodzą Marqueza Las Palmas zdobyło 6 punktów w 6 kolejkach, co ewidentnie nie zadowalało zarządu, dążącego do perfekcji. Hiszpan został zwolniony, przyszedł Pako Ayesteran, przegrał 7 meczów na 9 możliwych, został zwolniony i wtedy przydarzył się cud.
Na Wyspy Kanaryjskie zawitał Paco Jemez i naprawdę trudno sobie wyobrazić bardziej groteskowe połączenie niż ten trener w tym klubie.
Już na jednej z pierwszych konferencji charyzmatyczny szkoleniowiec przyznał, że jedyne do czego aspiruje Las Palmas to spadek do Segunda Division. Aspiracje przerodziły się w czyny.
Las Palmas spadło z hukiem, ale Paco Jemez mimo wszystko utrzymał stanowisko. Można powiedzieć, że jest to właściwy człowiek we właściwym miejscu, chociaż w tym przypadku nie świadczy to dobrze ani o nim ani o klubie.
Co do trzeciego spadkowicza z La Coruni, to naprawdę trudno o nim cokolwiek napisać. Z pewnością była to drużyna nijaka, bezpłciowa, kompletne przeciwieństwo drużyn charakternych jak Atletico czy Girona.
Moim zdaniem jednak, to absolutnie nie była drużyna „na spadek” jeśli chodzi o kadrę. Z pozoru wyglądało to na bardzo dobrą mieszankę piłkarzy. Doświadczeni Lucas Perez oraz Adrian Lopez w ataku, młody, przebojowy Bakkali, solidny środek pola z Krohn-Dehlim, Valverde oraz Colakiem na czele. Obrona złożona z Bovedy, Schara, Luisinho oraz Sidneia lub Albentosy też nie wyglądała tragicznie.
Pod względem nazwisk Deportivo prezentowało się bardzo dobrze, ale na tym pozytywy się skończyły. Zresztą najwięcej o „Depor” mówi to, że najlepszą technikę użytkową mimo lat posiada…trener, Clarence Seedorf.

Crème de la crème

Na przeciwnym biegunie La Ligi była wielka trójka – Barcelona, Atletico oraz Real. Przed sezonem spokojnie można było typować takie podium, jednak kolejność drużyn jest już dosyć zaskakująca.
Na początku rozgrywek głównym kandydatem do tytułu zdawał się być Real Madryt. „Królewscy” w Superpucharze Hiszpanii zdemolowali Barcelonę 5:1, odmłodzili skład takimi zawodnikami jak Ceballos, Vallejo, Llorente i Mayoral i wydawali się drużyną nie do zatrzymania.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała „Królewskich”, którzy zajęli dopiero trzecie miejsce, przy okazji tracąc aż 44 bramki. Real podobnie jak Barcelona był niezwykle regularny, z tą różnicą, że „Los Blancos” regularnie tracili punkty. I to niezależnie od tego czy rywalem była wspomniana Barcelona czy drużyny pokroju Girony, Espanyolu lub Levante.
Z tego powodu Real już w grudniu, po przegranym El Clasico stracił jakiekolwiek szanse na mistrzostwo. Od tamtej pory liga to dla „Królewskich” jedynie bardziej intensywne treningi przed prawdziwym wyzwaniem jakim jest Liga Mistrzów.
Zupełnym przeciwieństwem Realu było Atletico. Dla podopiecznych „Cholo” liga bez wątpienia była priorytetem. Liga Europy, którą „Los Colchoneros” ostatecznie zdobyli to miły dodatek, ale chyba każdy w Madrycie wie, że przez ostatnie lata „Atleti” stało się drużyną zbyt mocną, by ten triumf budził podziw. „Banda Simeone” jest stworzona do rzeczy większych.
I z pewnością wicemistrzostwo jest właśnie jedną z wielkich rzeczy, jakich dokonał Simeone podczas już ponad siedmioletniego pobytu w stolicy Hiszpanii. Mimo bana transferowego oraz odejścia Carrasco i Gaitana do Chin Atletico było jedyną drużyną, która w jakikolwiek sposób potrafiła zagrozić Barcelonie.
Kluczowe dla sukcesu „Atleti” były jak zwykle postawa w defensywie oraz magia, jaką ma w sobie Wanda Metropolitano. „Materace” w tym sezonie w meczach domowych tworzyli monolit, o czym świadczą niewiarygodne wręcz statystyki. W 4 meczach Ligi Europy na własnym boisku Atletico nie straciło ani jednego gola. W 19 meczach ligowych straciło 8 (!) bramek.
Kosmos? A mogło być jeszcze lepiej. Połowa z nich to bramki stracone w dwóch ostatnich meczach domowych z Espanyolem i Eibarem, gdy Atletico miało już zapewnione wicemistrzostwo i nie walczyło zupełnie o nic.
Trofeo Zamora oczywiście trafiło w najbezpieczniejsze możliwe ręce – czyli do Jana Oblaka.
Rywalizacja o miano najlepszego golkipera ligi była jednak niezwykle zacięta ze względu na znakomitą postawę Ter Stegena między słupkami Barcelony. Niemiec w tym sezonie wyrósł na prawdziwego lidera defensywy.
Zupełnie nie przypominał bramkarza z poprzedniego sezonu, który potrafił zaprzepaścić szansę na 3 punkty, podejmując zupełnie niepotrzebne ryzyko jak w meczu z Celtą na Balaidos. W zakończonej już kampanii to on niejednokrotnie ratował komplet oczek „Blaugrany”.
To, że Ter Stegen był jednym z bohaterów Barcelony jest niejako podsumowaniem pracy Ernesto Valverde na Camp Nou. To co „Txingurri” poprawił w stolicy Katalonii, to właśnie obrona. Barcelona nie grała tak pięknie jak za kadencji Guardioli, czy tak widowiskowo jak pod okiem Luisa Enrique, ale to nie przeszkodziło w prawdziwej dewastacji reszty ligowej stawki.
28 zwycięstw, 9 remisów i tylko jedna jedyna porażka w meczu z Levante to ligowy dorobek Barcelony w tym sezonie. Brzmi niezwykle okazale, chociaż gra nie była tak okazała, jak przystało na ten klub. Wiele razy podopieczni Valverde mając pewny wynik grali zachowawczo, nie przyspieszali tempa, nie dążyli za wszelką cenę do pakowania rywalom kolejnych goli.
Kibicom oraz dziennikarzom przyzwyczajonym do meczów, które wyglądają jak pokaz Harlem Globetrotters taka sytuacja mogła się nie podobać. Jednak sam Valverde przyznał na jednej z konferencji, że nie zamierza przepraszać za zwycięstwa.
Trudno nie przyznać mu racji, biorąc pod uwagę to, jak ogromny progres zaliczyła Barcelona mimo utraty Neymara oraz urazów Dembele. Gra bez typowego skrzydłowego nastawionego na robienie show musiała mieć odzwierciedlenie w ilości efektownych zagrań.
Po zimowym transferze Coutinho oraz powrocie Dembele po kontuzji gra Barcelony zaczęła wyglądać nieco okazalej. Goleady z Gironą, Villarealem oraz Sevillą pokazały, że drużyna nadal umie grać jednocześnie efektywnie i efektownie, ale po prostu musi mieć do tego odpowiednich wykonawców.

Objawienia sezonu

Cóż to byłby za sezon bez bohaterów prosto znikąd, którzy osiągają ponadprzeciętne wyniki. Mówiąc o objawieniach sezonu trzeba rozpocząć od prawdziwego cudotwórcy – Quique Setiena. Hiszpan, po przybyciu na Estadio Benito Villamarin, założył pelerynę magika i zaczął czarować.
Zamiast wyciągnąć królika z kapelusza, wyciągnął Betis ze środka tabeli do europejskich pucharów.
To nie wyniki, ale styl był znakiem rozpoznawczym Betisu. Setien w Andaluzji stworzył „małą Barcelonę”. Jego drużyna przede wszystkim chce utrzymywać się przy piłce, grać mądrze, po ziemi. Najlepiej świadczy o tym transfer Marca Bartry, który z miejsca stał się liderem defensywy ze względu na swoje niesamowite umiejętności wyprowadzania piłki.
O klasie zawodników Betisu świadczy chociażby zainteresowanie Barcelony oraz Realu Fabianem Ruizem, który dowodzi środkiem pola „Verdiblancos”. Hiszpan to z całą pewnością kolejne z objawień sezonu 17/18 na hiszpańskich boiskach.
I to wszystko Setien osiągnął bez konieczności wydawania wielkich pieniędzy. Wspomniany już Marc Bartra został sprowadzony za zaledwie 10 mln euro. Trzon drużyny stanowią piłkarze, którzy od lat grają w Sevilli m.in. Adan i Joaquin.
Betis Setiena jest porównywany z Barceloną również ze względu na odważne stawianie na wychowanków. Francis Guerrero i Junior Firpo godnie zastępowali Feddala oraz Tello, gdy ci nie byli zdolni do gry, ale prawdziwą furorę wywołał napastnik z rezerw – Loren Moron, który już w debiucie ustrzelił dublet przeciwko Villarealowi.
Kolejnym cudotwórcą był trener Getafe – Pepe Bordalas, który najpierw awansował z drużyną do La Ligi, a następnie zajął wysokie 8 miejsce. Do eliminacji Ligi Europy ekipie spod Madrytu zabrakło zaledwie 3 punktów.
Kluczem do sukcesu Getafe była z pewnością gra defensywna. „Azulones” stracili 33 gole w lidze – to trzeci najlepszy wynik po Atletico i Barcelonie. Z tą różnicą, że Getafe nie miało do dyspozycji Ter Stegena czy Oblaka, ale Vicente Guaitę.
Jak widać poza sekretem na długowieczność Pepe Bordalas zgłębił również tajniki perfekcyjnej gry obronnej.
Wymieniając objawienia sezonu nie można nie wspomnieć o Paco Lopezie. Hiszpan, który do tej pory w CV mógł wpisać jedynie prowadzenie drużyn pokroju Cartageny czy Alcoyano oraz zespołów juniorskich Villarealu, Valencii, a także właśnie Levante, objął „Żaby” po tym jak zwolniony został Juan Muniz, który mógł się „pochwalić” serią 15 meczów bez wygranej.
Paco Lopez przybył i kompletnie odmienił drużynę z przedmieść Valencii. Levante, z jednego z kandydatów do spadku, stało się drużyną, która praktycznie w ogóle nie gubi punktów i potrafi dokonać niemożliwego – pokonać Barcelonę w lidze. Nie Atletico, nie Real, nie Valencia, nie Real Sociedad na Anoeta, ale właśnie Levante Paco Lopeza jako jedyne potrafiło zdobyć komplet punktów w starciu z Barceloną.

Naj…

Podsumowanie sezonu bez wybrania najlepszego gola, asysty oraz parady to żadne podsumowanie, więc już przechodzę do konkretów. Oczywiście jest to wybór czysto subiektywny, ponieważ w wypadku najładniejszego gola nigdy nie będzie panowała pełna zgoda. Jedni bardziej cenią soczyste uderzenie zza pola karnego, inni bramkę po minięciu kilku rywali, a jeszcze inni efektowną przewrotkę.
Niezależnie od preferencji, nie sposób nie docenić bramki Chemy Rodrigueza w starciu z Realem Sociedad.
Takich goli nie zdobywa się nawet na treningu. Efektowny strzał zza pola karnego, skutkujący golem w samo okienko. Czego chcieć więcej?

O wiele trudniejszym wyborem było zdecydowanie, która asysta z tego sezonu była najpiękniejsza. Po długich namysłach, ostatecznie zdecydowałem się umieścić na tym zaszczytnym miejscu ostatnie otwierające podanie Andresa Iniesty na Camp Nou.
Hiszpan po ponad 22 latach żegna się z Barceloną. Ten sezon pokazał, że „Don” Andres nadal jest w stanie grać na najwyższym światowym poziomie, o czym świadczy np. to idealne podanie w tempo do Leo Messiego. Wydaje się jednak, że Iniesta chciał odejść właśnie jako zwycięzca oraz pełnoprawny członek pierwszej jedenastki.
Gole i asysty to nie wszystko, należy również docenić postawę bramkarzy. Ter Stegen oraz Oblak byli bezapelacyjnie najlepszymi bramkarzami w lidze, ale to Neto Murara z Valencii zanotował najładniejszą interwencję sezonu.
Pokaz refleksu, zwinności, trzeźwości umysłu. Nic tylko brać przykład z byłego bramkarza Juventusu, który w końcu znalazł miejsce dla siebie na futbolowej mapie świata.

Najłatwiejszy, o dziwo, był wybór najlepszego piłkarza ligi. Bez jakichkolwiek wątpliwości był nim Leo Messi. Argentyńczyk przewodzi we wszystkich możliwych statystykach dotyczących graczy ofensywnych. Od bramek, przez asysty, po dryblingi i kluczowe podania.
34 bramki strzelone w lidze zapewniły Messiemu nagrodę Złotego Buta, piątego do kolekcji, co jest oczywiście najlepszym wynikiem w historii tej statuetki. Powoli brakuje już słów na opisanie geniuszu „Atomowej Pchły”. Jego wielkość najlepiej oddają czyny, których dokonuje na boisku. Nam – widzom pozostaje patrzeć i podziwiać.

Perpetum mobile

Za nami niezwykle intensywny i pasjonujący sezon na hiszpańskich boiskach. Aktualnie większość piłkarzy żyje już mundialem, ale po nim wróci „kolorowa, ligowa rzeczywistość”. Następny sezon bez wątpienia przyniesie kolejną porcję zaskoczeń, odkryć, pięknych bramek, asyst, pokazów gry defensywnej na najwyższym poziomie.
Siły La Liga tak naprawdę nie da się zatrzymać. Im wyższy poziom ligi, tym więcej lepszych piłkarzy chce tam trafiać, co skutkuje kolejnym progresem. Dodatkowo nawet z przeciętnych zawodników wybitni trenerzy potrafią uczynić solidnych piłkarzy.
Obserwatorom pozostaje się cieszyć i zacierać ręce, ponieważ kolejna kampania może być jeszcze ciekawsza. Kto zdobędzie mistrzostwo, czy ktoś w jakikolwiek sposób zdoła nawiązać walkę z Leo Messim, kto spadnie z ligi, czy drużyny beniaminków wniosą do ligi orzeźwienie? Mnóstwo pytań i jeszcze więcej rozwiązań, których z pewnością nikt nie zdoła podać przed ostatnim gwizdkiem kolejki nr 38 w przyszłym roku. Oto La Liga Loca.
Mateusz Jankowski
Źródło: własne

Przeczytaj również