Legendarny angielski klub wraca do żywych. Na awans czekał kilka lat. "Tam była totalna rozsypka"

Legendarny angielski klub wraca do żywych. Na awans czekał kilka lat. "Tam była totalna rozsypka"
PressFocus
Sunderland wraca do Championship! Zasłużony angielski klub w końcu przełamał wieloletni marazm i znowu chce dawać radość kibicom. Dlaczego awans “Czarnych Kotów” jest dobrą informacją dla całej angielskiej piłki? I jak trudną drogę pokonali, by znaleźć się na zapleczu Premier League?
Po zajęciu piątego miejsca w sezonie regularnym i pokonaniu Sheffield Wednesday oraz Wycombe w play-offach, w końcu się udało. Sunderland wraca do Championship. Drużyna, dowodzona w kluczowym momencie przez Alexa Neila, będzie musiała teraz sprostać wymogom wyższej klasy rozgrywkowej.Wśród najbardziej zagorzałych fanów Sunderlandu słychać już nawet głosy o powrocie do Premier League. Kluczem do budowy jest jednak cierpliwość, a o tym, jak łatwo upaść w angielskiej piłce, kto jak kto, ale fani “Czarnych Kotów” wiedzą doskonale.
Dalsza część tekstu pod wideo

Spadek

Jeszcze blisko dekadę temu Sunderland był średniakiem angielskiej Premier League. Nie bił się o najwyższe cele, ale utrzymanie ligowego bytu raczej stanowiło normę na Stadium of Light. Rzecz jasna w Sunderlandzie dobrze wiedzieli, czym jest spadek. “Czarne Koty” erę Premier League rozpoczynały poza elitą, a i po pierwszym awansie balansowali między dwoma najwyższymi ligami.
Od sezonu 2007/08 udało się im zacumować w Premier League na dziesięć sezonów z rzędu. Bez fajerwerków, z najlepszym wynikiem na poziomie 47 punktów (dziesiąte miejsce). Względna stabilizacja, choć Sunderland często dryfował na granicy utrzymania. Koniec końców przez długi czas lądował na cztery łapy, ale już wtedy było widać symptomy niezbyt zdrowego zarządzania klubem. Sporo zainwestowanych pieniędzy przepalono i podejmowano przy tym, delikatnie mówiąc, mało trafione decyzje.
Limit szczęścia musiał się jednak w końcu wyczerpać. W sezonie 2016/17 zespół pod wodzą Davida Moyesa spadł z ligi w bardzo słabym stylu. Ostatnie miejsce w tabeli, 24 zdobyte punkty. W drużynie brakowało wizji, zaangażowania i wiary w sukces. Dla fanów gra Sunderlandu była bolesnym doświadczeniem.

Drugi raz na deskach

Spadek z Premier League był gorzką pigułką, ale najgorsze dla klubu miało dopiero nadejść. Synonimem porażki stał się ówczesny właściciel, Ellis Short. Za kadencji amerykańskiego biznesmena, w latach 2008 - 2018, Sunderland popadł w długi. Co więcej, po relegacji Short nie miał chęci, by dalej inwestować w drużynę. A próba uzdrowienia finansów nie wyszła najlepiej. Aby ratować budżet, z klubu sprzedano m.in. Jordana Pickforda, wypożyczono Fabio Boriniego, odszedł też Jermain Defoe. Do zespołu dołączyła mieszanka nieopierzonych młodziaków i piłkarzy po przejściach, za słabych na większe wyzwania. Wielu z nich trafiło do Sunderlandu na zasadzie wypożyczenia. Skład był zbyt wąski, jego jakość nie dojeżdżała nawet na poziom Championship, a Short myślał już tylko o ratowaniu własnych interesów. Nowy trener, Simon Grayson, nie miał z czego budować drużyny na szybki powrót do Premier League.
Początek pierwszego po spadku sezonu 2017/18 był niezły. “Czarne Koty” zdobyły cztery punkty w dwóch meczach, tyle że później wszystko się posypało. Po 15. kolejce Grayson stracił pracę, a Sunderland znajdował się w strefie spadkowej z dorobkiem dziesięciu “oczek”. Tymczasowo zespół przejął Robbie Stockdale, ale jego krótka przygoda nie poprawiła sytuacji ekipy ze Stadium of Light. Drużyna po 17. kolejce widniała na samym dnie tabeli.
Ostatecznie na ławce trenerskiej zasiadł Chris Coleman. Kadencja byłego selekcjonera reprezentacji Walii miała obiecujące początki, a jego podopieczni wygrzebywali się z czerwonej strefy. Efekt nowej miotły trwał jednak krótko i w ogólnym rozrachunku Coleman nie zmienił oblicza zespołu. Sunderland zanotował drugi spadek z rzędu.
Relegacja znów nastąpiła w kiepskim stylu i ze sporymi błędami w zarządzaniu. W stosunku do spadku z Premier League w grze zmieniło się niewiele. Brak pomysłu, zaangażowanie na niskim poziomie. Inne, choć nadal bardzo złe, decyzje w gabinetach. Wcześniej głupio wydawano pieniądze, tym razem w zespół niemal w ogóle nie inwestowano. “Czarne Koty” zameldowały się w League One będąc w totalnej rozsypce.

Nieudana reanimacja

Na upadek Sunderlandu zanosiło się przez długi czas. Short, który nie miał zbyt dobrego nosa do piłki, nie wytrzymywał presji. Z klubu po słabszych momentach lecieli kolejni trenerzy, a tylko Steve Bruce, Martin O’Neill oraz Gustavo Poyet pracowali w Sunderlandzie dłużej niż rok. Przez dziesięć lat przewinęło się przez Sunderland 11 szkoleniowców, a do tego warto dodać trenerów tymczasowych. Trudno mówić o stabilizacji.
Klub ślizgał się kilkukrotnie nad strefą spadkową, a kolejne ruchy transferowe także nie przynosiły rezultatu. Przede wszystkim Sunderland przez wiele lat był na minusie w rocznym bilansie transferowym. Patrząc na rekordowe sumy ze sprzedaży, trudno szukać wielu jasnych punktów. Owszem, za spore pieniądze oddano Pickforda, ale to nastąpiło już w momencie, gdy klub znalazł się pod ścianą. Darren Bent czy Jordan Henderson także pozwalali Sunderlandowi zarobić (łącznie prawie 40 mln funtów), tyle że te transfery miały miejsce w 2011 r. Na tym można zamknąć listę poważnych kwot.
Nie byłoby to problemem, gdyby za wydatkami na innych graczy przyszły wyniki. Tych jednak brakowało. Zmiana kierunku, po spadku z Premier League, tylko dobiła Sunderland. Klub, który nie trafiał z doborem ludzi mając w budżecie miliony, nagle musiał szukać darmowych opcji. To nie mogło się udać. Sytuacja miała się zmienić, gdy przejął go Steward Donald. Ambicje były spore, a klub chciał w wielkim stylu szybko wrócić do Championship. Jeszcze po 41. kolejce sezonu 2018/19 do awansu brakowało niewiele. “Czarne Koty” zajmowały drugie miejsce, ale przewróciły się tuż przed metą. Sezon regularny zakończyły dwoma remisami i dwoma porażkami, co zepchnęło ich na piąte miejsce.
Szansą były jeszcze play-offy. Te potoczyły się dramatycznie. Najpierw Sunderland dowiózł 1:0 w dwumeczu z Portsmouth, co skutkowało awansem do finału. Tam “The Mackems” spotkali się z Charltonem. Do 94. minuty na tablicy wyników widniał remis 1:1, lecz wtedy gola na wagę awansu dla Charltonu strzelił Patrick Bauer. Kibice Sunderlandu byli niepocieszeni. Gromy spadły na Donalda, którego fani nie chcieli dłużej w klubie. Właściciel może i brylował w serialu Netflixa “Sunderland aż po grób”, ale ostatecznie doprowadził do kolejnego pogrzebu na Stadium of Light. Bo w takich kategoriach należało rozpatrywać brak awansu. Zaś kolejna kampania zakończyła się dla “Czarnych Kotów” jeszcze gorzej. Klub nie zdołał przebić się choćby do baraży, w skróconym przez pandemię sezonie.

Nowe rozdanie

Donald w lipcu 2020 roku ustąpił z funkcji prezesa i otwarcie przyznał, że chętnie pozbędzie się akcji Sunderlandu. To nie zaszokowało opinii publicznej, bowiem o możliwym rozstaniu pisało się już wcześniej. Niespodziewane były jednak personalia nowego właściciela, którym został Kyril Louis-Dreyfus, 23-latek ze słynnego rodu biznesmenów. Do transakcji doszło na początku 2021 roku.
Co do samej struktury właścicielskiej - nadal nie wszystko było jasne. Po czasie na jaw wyszło, że Kyril-Dreyfus wykupił 41% akcji klubu, część z nich nadal pozostała w rękach Donalda. To jednak wystarczyło, aby tchnąć nowe życie w Sunderland. Tym bardziej, że młody miliarder miał już doświadczenie z wielką piłką. Jego rodzina zarządzała, i to z dobrym skutkiem, Olympique Marsylia.
Wizja lepszych czasów nie przełożyła się w pełni na wyniki. Sezon 2020/21 Sunderland zakończył na czwartym miejscu, ale odpadł już w półfinale play-offów z Lincoln. Kolejny, miniony, 2021/22, na Stadium of Light rozpoczynali, tak samo jak poprzednie, z marzeniami o awansie. Historia nauczyła jednak, że nie ma co wręczać medali u progu rozgrywek. Szkoleniowcem nadal był Lee Johnson, zatrudniony jeszcze w grudniu 2020 roku.
Pod jego wodzą zespół grał solidnie, ale ostatecznie styczniowa porażka 0:6 z Boltonem przelała czarę goryczy. “Czarne Koty” zatrudniły Alexa Neila, który w przeszłości awansował z Norwich do Premier League. Tym razem zmiana na ławce się opłaciła. Neil poprowadził drużynę w ostatnich 15 meczach sezonu, przegrywając tylko raz. Sunderland finiszował na piątym miejscu, co dało szansę gry w play-offach o Championship. Po półfinałowym dwumeczu z Sheffield Wednesday, wygranym 2:1, przyszedł czas na finał z Wycombe. Wembley tym razem okazało się szczęśliwe. 21 maja, po zwycięstwie 2:0, kibice Sunderlandu wreszcie mogli świętować powrót do Championship.

Szanse i wyzwania

Historia upadku Sunderlandu to dużo więcej niż ostatnie cztery lata w League One. Zespół zaczął mieć kłopoty już w Premier League, błyskawicznie rozsypał się grając ligę niżej, a największe problemy i tak piętrzyły się poza boiskiem.
Dlaczego klub przetrwał ten ogromny kryzys? Nie będzie przesadą twierdzenie, że uratowały go historia i kibice. Warto dodać, że Sunderland, założony w 1879 roku, to sześciokrotny mistrz Anglii, dwukrotny zdobywca Pucharu Anglii i kilkukrotny mistrz rozgrywek na niższym szczeblu. Choć historycznie to odległa opowieść, mieszkańcy miasta nadal żyją wokół niej. Miasta przemysłowego, wyrastającego z robotniczych tradycji. Dla którego Stadium of Light to więcej niż boisko i trybuny, a Sunderland to coś więcej niż drużyna piłkarska. To tradycja budowana przez ponad 140 lat, która wrosła już w każdą cegłę i ulicę. Jej odebranie zachwiałoby tożsamością kilku pokoleń.
A historia zna już spektakularne upadki klubów piłkarskich. Wspomnieć można choćby Chester City, które dokonało żywota po 125 latach bytności. Mocny dzwon zaliczyło swego czasu Oxford City, a Derby County było tego bliskie kilka miesięcy temu. Ostatecznie “The Rams” właśnie spadły do trzecioligowego “czyśćca”, z którego akurat uciekł Sunderland.
Przed “Czarnymi Kotami” trudny sezon w Championship, być może najtrudniejszy od lat. Awans przyszedł po walce, ale, bez cienia wątpliwości, Sunderland potrzebuje wzmocnień. Plany i ambicje są spore, nie mogą jednak przykryć rozsądku. Przy dobrym zarządzaniu klub może w ciągu kilku lat wrócić do Premier League. Hurraoptymizm nie jest jednak wskazany. Kolejny upadek byłby kataklizmem. Czas na radość się zakończył, teraz pora na ciężką pracę.

Przeczytaj również