Czesi, Węgrzy i Chorwaci nam odjechali. Legii trzeba było wymyślić nowe rozgrywki, aby zagrała w grupie

Czesi, Węgrzy i Chorwaci nam odjechali. Legii trzeba było wymyślić nowe rozgrywki, aby zagrała w grupie
Press Focus
Legia Warszawa odpadła w dwumeczu z Dinamem Zagrzeb i Liga Mistrzów znów została w sferze marzeń. Nic nowego dla polskiego klubu, bo to miejsce do którego trafiamy średnio raz na dziesięć lat. Mistrz Polski nie przyniósł wstydu, ale to Chorwaci byli lepsi i to oni na długości 180 minut zawsze byli bliżej awansu. Teraz podopiecznych Czesława Michniewicza czeka walka ze Slavią Praga. Faworyt znów nie mieszka w Warszawie. Europa jeszcze przed pierwszym gwizdkiem pokazuje nam miejsce w szeregu.
Rewanż na Łazienkowskiej stał pod znakiem sporych nadziei, bo skoro w Zagrzebiu Legia potrafiła wyszarpać remis, otwierała się szansa, że zespół niesiony potężnym dopingiem kibiców sprawi niespodziankę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ostatecznie niespodzianki nie było, bo choć po walce, to Dinamo wykorzystało jeden poważny błąd gospodarzy i przewagę jednego gola dowiozło do końca. Rywal oddał pole i bronił bez zarzutu. Grał mądrze i dojrzale, a Legii brakowało konkretów, bo docierając pod bramkę przeciwnika nie znajdowała skutecznych rozwiązań, aby go zaskoczyć.
Czesław Michniewicz mówił po kontuzji Bartosza Kapustki jak on i Luquinhas dają jego zespołowi to co w futbolu kreuje gole - przewagę. Obaj potrafią łamać schematy, dryblują rywali, szukają przestrzeni między liniami. Tego zabrakło podczas gdy Chorwaci dokładnie raz zaprezentowali tę umiejętność w Warszawie i strzelili gola na wagę awansu.
Trafienie Ernesta Muciego jeszcze w pierwszym meczu nie było efektem koronkowej akcji, a uderzenia z dystansu. Jeśli ktoś w Legii zawiódł to dział kreatywny. Właściwie żaden z zawodników grających w ofensywie nie zasługuje na wyróżnienie. Wszyscy skończyli na jałowych próbach i biciu głową w mur. Nawet Luqui, który nie stracił swoich najlepszych cech, za to na końcu akcji niemal zawsze podejmował złe decyzje - strzelał, co nie jest jego mocną stroną, lub przesadzał z dryblingiem.
Przewaga optyczna była po stronie Legii, ale to wszystko. Nie miałem wczoraj wrażenia, żeby zagroziła przeciwnikowi na tyle, aby ten w którymś momencie szczególnie drżał o wynik. Spełniły się więc prognozy i zespół do tego typowany powalczy w fazie play-off o występ w grupie Champions League. Zespół, który przez ostatnie lata siedzi na innej półce niż Legia. Niestety znów przekonaliśmy się, jak tę przewagę, po latach niepowodzeń w Europie, trudno będzie zniwelować.
Wystarczy spojrzeć na ostatnie dwa sezony Chorwatów: faza grupowa Ligi Mistrzów, 1/4 finału Ligi Europy, rozbicie Atalanty, remisy z Szachtarem, eliminowanie Tottenhamu. Przecież to zupełnie inna liga. Dinamo zameldowało się w czwartej rundzie eliminacji, podobnie jak Ferencvarosi, ich zmora z kwalifikacji ostatniego sezonu. Z kolei teraz wyeliminowało Slavię Praga, do której często wzdychamy jako wzór rozwoju klubu z naszego regionu. A to cała trójka, Węgrzy także, pokazuje nam miejsce w szeregu.
Szybkie spojrzenie na ostatnie dwa lata, aby ocknąć się i powiedzieć głośno, że sukcesami Slavii, Dinamo, a także Ferencvarosi nie rządzi przypadek. Ekipa z Budapesztu rok temu zagrała w Lidze Mistrzów, gdzie w grupie ze stałymi bywalcami salonów - Barceloną, Juventusem i Dynamem Kijów - zdołała urwać punkt. Dwa lata temu wystąpiła w fazie grupowej Ligi Europy i tam postawiła się CSKA Moskwa czy Espanyolowi.
Legii trzeba było wymyślić trzeci puchar, aby przerwać passę sześciu lat bez grania w Europie na wyjeździe. Być może uda się zagrać wyżej, w fazie grupowej Ligi Europy, ale szanse na to są takie same lub mniejsze jak w przypadku dwumeczu z Dinamem. Slavia to potęga Europy Środkowo-Wschodniej.Gdy u Legii zaczynały się poważne kłopoty z przebiciem się przez pucharowe eliminacje, u Czechów się kończyły. Ostatnie cztery sezony to nieprzerwana gra w LM lub LE – z dwukrotnym dotarciem do fazy pucharowej.
Wszystkie trzy kluby, które działają jak świetny papierek lakmusowy do testu „Dlaczego oni, a nie my?” mają jeszcze jeden wspólny mianownik. Inwestycja lub reinwestycja zdobytego kapitału. Dzięki występom wśród najlepszych na Starym Kontynencie, co samo w sobie przynosi pieniądze, Slavia w ostatnich dwóch sezonach zarobiła na transferach 51 milionów euro. Wydała na zakupy szesnaście. Ferencvarosi blisko trzynaście.Najdrożej sprzedanym piłkarzem Legii w historii jest Radosław Majecki - 7 milionów euro. Dinamo za taką lub zdecydowanie wyższą kwotę sprzedało aż osiemnastu piłkarzy.
Nie da się budować silnego składu na przypadku, ciągłym grzebaniu po wyprzedażach, a taka jest niestety nasza rola na rynku transferowym. Jeśli kluby nie sięgną głębiej do kieszeni, nie będzie lepszych piłkarzy. A jeśli nie będzie lepszych piłkarzy, każde eliminacje rozpoczniemy z drżeniem o ich wynik.
To zamknięte koło. Nie ma pucharów, nie ma wielkich pieniędzy i okna wystawowego, żeby podbić cenę najlepszych graczy. Pandemia i widmo kolejnych lockdownów dodatkowo potęguje strach przed odważniejszym wydawaniem, choć z tym zawsze był problem, a nie jest też tak, że w Polsce bieda aż piszczy - przypominam, że mamy najwyższy kontrakt telewizyjny w tej części Europy
Legia swój czas na inwestycje przegapiła po awansie do Ligi Mistrzów. Lech rok temu, gdy grał w Lidze Europy i zarobił na swoich talentach fortunę. Dziś z pozycji jedenastej drużyny minionego sezonu musi czekać aż sensowniejszy piłkarz zdecyduje się na ich ofertę.
Nasze flagowe okręty mają ciągły problem z przebiciem bariery na poziomie miliona euro, co w skali Europy jest kwotą śmieszną. Jednocześnie trenerzy cały czas tracą najlepszych piłkarzy. Potem oczekuje się od nich, że po tych ubytkach stawią czoła Dinamu, Slavii czy Ferencvarosi. Niestety, nie da się ścigać z ferrari gdy z twojego auta po kolei wyciąga się silnik, sprzęgło i skrzynię biegów. Nie da się pięknie uśmiechać z kilkoma wybitymi zębami. .

Przeczytaj również