Lewandowski w Blackburn, Hajto w City, legendy w Realu Madryt. Transfery, które nigdy nie doszły do skutku

Lewandowski w Blackburn, Hajto w City, legendy w Realu Madryt. Transfery, które nigdy nie doszły do skutku
Mikolaj Barbanell/shutterstock.com
To dobrze znany scenariusz - zaakceptowana oferta, brakuje tylko podpisu, piłkarz szykuje się do testów medycznych, to tylko zwykła formalność, a potem… nic z tego nie wychodzi. Ileż razy obeszliśmy się smakiem, czekając na ekscytujące transfery? Postanowiliśmy przyjrzeć się najciekawszym transakcjom z Polakami w roli głównej, które nigdy nie doszły do skutku. Wysypywały się z różnych powodów i na różnym etapie negocjacji...
Cóż, gdyby część z nich wypaliła, zupełnie inaczej patrzylibyśmy na futbol, tego można być pewnym.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kamil Grosicki (Rennes -> Burnley) 2016

Premier League przez lata była “ziemią zakazaną” dla Polaków - oczywiście z wyłączeniem bramkarzy. Przez ponad dwie dekady żaden gracz z pola nie potrafił zagrzać sobie w niej miejsca i grać regularnie. Gdy więc pojawił się temat przenosin Kamila Grosickiego do Burnley, wszyscy fani angielskiej ekstraklasy w naszym kraju czekali z wypiekami na twarzy.
Negocjacje trwały długo, ale wydawało się, że kluby dojdą do porozumienia. “Grosik” opuścił zgrupowanie reprezentacji przed meczem z Kazachstanem, aby udać się do Anglii. Był Deadline Day, do druku poszły już gazety obwieszczające przenosiny skrzydłowego, które następnego dnia znalazły się w sprzedaży, ale… do transferu nie doszło.
Potem Grosicki wyjawił, że to przedstawiciele Rennes zaczęli kręcić. Tę wersję zdawał się również potwierdzać prezes “The Clarets”, Mike Garlick, w rozmowie z “Lancashire Telegraph”. Na całe szczęście dla naszego reprezentanta, okazja gry w najbardziej dochodowej lidze świata nie przepadła na zawsze. Pół roku później wylądował w Hull City. Szkoda tylko, że “Tygrysy”, w przeciwieństwie do Burnley, szybko pożegnały się z ekstraklasą.

Tomasz Hajto (Schalke -> Newcastle United/Manchester City) 2003

Anglii będzie w naszym zestawieniu naprawdę dużo. W przypadku byłego środkowego obrońcy “Königsblauen” cały transfer nie upadł z powodu klubów, a samego zawodnika, bo ten nie był chętny do przeprowadzki. Czemu więc go tutaj umieszczamy? Bo to jeden z niewielu graczy, którzy mogli przerwać polską “nie-bramkarską” posuchę.
O Hajtę zabiegał menedżer Newcastle, Sir Bobby Robson, któremu 30-letni wówczas stoper zaimponował m.in. podczas konfrontacji z Arsenalem w Lidze Mistrzów. Do drzwi pukał również Manchester City. Sam piłkarz potwierdził to w rozmowie z portalem “Prosto z boku”. Rudi Assauer poinformował go o dwóch ofertach z Anglii, ale Polak nie myślał nawet o opuszczeniu Schalke. Niedługo potem przedłużył kontrakt, a wyspiarze obeszli się smakiem. “Sroki” ostatecznie pozyskały Jonathana Woodgate’a i skończyły sezon na trzeciej lokacie.

Tomasz Iwan (PSV Eindhoven -> Schalke) 2000

Po sześciu udanych latach w Holandii, skrzydłowy postanowił, że nadeszła pora na zmianę. Miał 29 lat, więc jeszcze mógł trochę pograć na wysokim poziomie. Pojawiła się szansa na przenosiny do jednej z czołowych europejskich lig - Bundesligi. Skontaktował się z nim Huub Stevens. Kiedyś prowadził Polaka w Rodzie Kerkrade, teraz trenował ekipę z Gelsenkirchen.
Iwan wiedział, że ma duże szanse na regularną grę. Do tego w Niemczech czekali na niego dwaj koledzy z kadry - Hajto i Wałdoch. Kontraktu jednak nie podpisał, bo pojawił się inny zainteresowany… A raczej tak mu powiedziano. Jak wyjawił w rozmowie z “Onetem”, skontaktował się z nim pewien “pseudomenedżer” z domniemaną ofertą od Olympique Marsylia. Piłkarz zaczął się wahać, Schalke pozyskało Andreasa Möllera, a nasz reprezentant został na lodzie. Wylądował w Trabzonsporze, ale tylko na pół roku. Potem znowu Holandia, Austria i zakończenie kariery w Polsce. A mogło być zupełnie inaczej…

Kamil Kosowski (Wisła Kraków -> Inter) 2003

Dwumecz “Białej Gwiazdy” z Lazio, choć przegrany, do dziś wspominany jest ciepło przez polskich kibiców. Wisła zrobiła świetną reklamę naszemu futbolowi, a jej zawodnicy wylądowali w notesach skautów zachodnich klubów. Pod ogromnym wrażeniem jednego z nich miał być Roberto Mancini. “La Gazetta dello Sport” cytowała jego słowa, zapowiadające że jeśli tylko dostanie posadę trenera Interu, to ściągnie Kamila Kosowskiego.
Chociaż Włoch ostatecznie na San Siro się nie pojawił (przyszedł dopiero po roku), pojawiły się informacje o tym, że klub z Mediolanu chciałby zatrudnić skrzydłowego “Wiślaków”. Wieści z Italii potwierdzał, powołując się na swoje źródła, Zbigniew Boniek. Oczekiwania zostały rozbudzone, ale wszystko spaliło na panewce. No, może nie do końca, bo “Kosa” doczekał się zagranicznego transferu, ale “jedynie” do Kaiserslautern. Potem został małym obieżyświatem, obskakując Anglię, Hiszpanię, Włochy (niestety nie Inter, a Chievo Werona) i Cypr. Wiele wskazuje, że faktycznie coś było na rzeczy. Po prostu, po ludzku - szkoda.
Aha, robiąc research, zdarzyło nam się trafić nawet na artykuł sugerujący zainteresowanie osobą wychowanka KSZO Ostrowiec ze strony… Barcelony!

Paweł Wszołek (QPR -> Chelsea) 2017

Większość z was zapewne sądziła wtedy, że to zwykła dziennikarska “kaczka”. Zainteresowanie “The Blues” potwierdził jednak sam Wszołek. W rozmowie z “Przeglądem Sportowym” wyjawił, że pewnego dnia szkoleniowiec QPR, Ian Holloway, poinformował go o ofercie ze Stamford Bridge. Antonio Conte szukał wówczas zmiennika dla Victora Mosesa, który był niepodważalnym numerem jeden na skrzydle.
“The Blues” ostatecznie nie dopięli transferu, bo… wypożyczony na Loftus Road Polak nie mógłby zagrać w ich barwach. Zgodnie z przepisami UEFA, piłkarz może w ciągu jednego sezonu wystąpić dla maksymalnie dwóch klubów, a przed przenosinami do Anglii były gracz Polonii Warszawa wybiegł na murawę w koszulce Hellasu Werona. W Pucharze Włoch. Na minutę. Wszołek w Chelsea? Kuriozalny pomysł. Ale powód, dla którego nie doszło do tego transferu… Ach, szkoda gadać. Tym bardziej, że tytuł mistrzowski ostatecznie trafił w ręce ekipy Conte.

Jerzy Dudek (Feyenoord -> Barcelona) 2001

Przyznajemy, o tym nie mówiło się zbyt dużo, ale źródło, jak się potem okazało, miało w miarę pewne informacje. Wiosną 2001 roku dziennikarz hiszpańskiego “Sportu”, Santi Gimenez, donosił, że “Blaugrana” w kolejnym okienku będzie miała trzy priorytety: Javiera Saviolę, Juana Romana Riquelme i Jerzego Dudka. Pierwsi dwaj trafili na Camp Nou (choć ten drugi dopiero po roku), ale Polak nie podążył ich śladami.
60-krotny reprezentant naszego kraju ostatecznie wylądował w Liverpoolu, gdzie miał okazję sięgnąć po Ligę Mistrzów. Jak jednak przyznał, lato 2001 roku było dla niego intensywne. Pojawił się w Londynie, gdzie odbył rozmowę z Arsenem Wengerem, ale “Kanonierzy” nie dogadali się z Feyenoordem w sprawie ceny. Wiedział też o zainteresowaniu Realu Madryt i Barcelony. “Duma Katalonii” postawiła jednak na Roberto Bonamo i to “The Reds” ściągnęli Polaka.

Lucjan Brychczy (Legia Warszawa -> Real Madryt) 1959

Ze wszystkich przedstawianych przez nas niedoszłych transferów najbardziej szkoda chyba tych z czasów słusznie minionych. Wtedy bowiem nie decydował ani futbol, ani pieniądze, a komunistyczne władze odbierających wielu fenomenalnym polskim piłkarzom szansę na zapisanie się w historii futbolu. Opowieści z tamtego okresu można przytoczyć dużo, ale skupimy się na dwóch, które zamknęły drzwi do gwarantowanej niemal wielkości. Jedna z nich dotyczy Lucjana Brychczego.
Z Legią związany jest już od ponad 65 lat, to chodząca legenda. Pięć lat po zasileniu “Wojskowych” możliwość pozyskania go zaczęli jednak sondować “Los Blancos”. Brychczy zaimponował w spotkaniu towarzyskim z Hiszpanią, strzelając gola. Jak sam opowiadał portalowi “Legia.net”, pod wrażeniem miał być nawet sam Alfredo di Stefano. Problem stanowiły jednak zasady władz PRL. Nie było dyskusji - Real musiał obejść się smakiem, a Brychczy stracił szansę na zapisanie się złotymi zgłoskami w historii święcącego ogromne sukcesy klubu.

Włodzimierz Lubański (Górnik Zabrze -> Real Madryt) 1972

Mecz charytatywny reprezentacji Europy przeciwko drużynie Ameryki Południowej mógł położyć podwaliny pod inny wielki transfer na linii Polska Rzeczpospolita Ludowa - Real Madryt. Legendarny menedżer Helenio Herrera powołał do zespołu Starego Kontynentu gracza Górnika, który zaimponował mu podczas bojów z Romą w Pucharze Zdobywców Pucharów. Zapytany o swój wybór, mówił w rozmowie z “La Gazettą dello Sport”, że Lubański ma “strzały Puskasa, przegląd sytuacji Di Stefano i zmysł Bobby’ego Chartlona”.
Polak spisał się dobrze, a grający u jego boku zawodnicy “Królewskich” mieli go nakłaniać do transferu na Bernabeu. Niedługo potem do Zabrza zawitali przedstawiciele hiszpańskiej drużyny. Podobnie jak z Brychczym - zasady komunistycznego rządu były niepodważalne - przed 30-tką za granicę żaden piłkarz nie pójdzie. Nie było ważne, ile za niego oferowano, a opłata za Lubańskiego miała wynosić milion dolarów. Na tamte czasy była to szalona kasa. Słuchając tego, jak cudowne niegdyś dziecko polskiej piłki opowiada o zainteresowaniu “Los Blancos”, można wyczuć, że ma niesamowity żal. Polityka odebrała mu życiową szansę.

Marek Citko (Widzew Łódź -> Blackburn Rovers) 1996

Jak zastąpić Alana Shearera po najdroższym transferze w historii futbolu? Blackburn Rovers wpadło na pomysł, by zrobił to Marek Citko. Polak miał 22 lata, a jego nazwisko zaczęło rozbrzmiewać w międzynarodowej prasie po fenomenalnym golu z Atletico Madryt oraz trafieniu na Wembley. W kraju panowała “citkomania”, za granicą też wiązali z nim wielkie nadzieje.
Na Ewood Park wciąż pamiętali niedawne mistrzostwo kraju, ale akurat poprzedni sezon był mniej udany. Napastnik nie zamierzał więc przenosić się do zespołu, który nie satysfakcjonuje go poziomem sportowym. W rozmowie z “Onetem” mówił, że na testach poszło mu tak dobrze, że jeszcze się w tym utwierdził. Brytyjska prasa donosiła także o zainteresowaniu Liverpoolu, sam zawodnik wspominał o możliwym kierunku hiszpańskim. Liczył na coś więcej niż Rovers, nic się jednak nie wykluło, Citko został w Widzewie, zerwał ścięgno Achillesa i jego kariera wyhamowała. Dziś można mówić o nim jako wielkim, niespełnionym talencie.

Robert Lewandowski (Lech Poznań -> Blackburn Rovers) 2010

Skoro już wspomnieliśmy o Blackburn, to nie sposób nie przypomnieć jeszcze historii Roberta Lewandowskiego. Wybór Borussii Dortmund okazał się słuszny, ale niewiele brakowało, a jeden z najlepszych dziś napastników świata trafiłby do Anglii. “Lewego” w Polsce odwiedził osobiście trener Sam Allardyce. Zaprosił go do kraju, a sam piłkarz bardzo pozytywnie zapatrywał się na perspektywę gry dla zespołu Premier League.
Zawodnik “Kolejorza” nigdy jednak nie dotarł na Wyspy. Podróż storpedował wulkan Eyjafjallajokull, którego erupcja na dłuższy czas wstrzymała ruch lotniczy w niemal całej Europie. W międzyczasie odezwało się BVB i zwinęło reprezentanta Polski spod nosa Anglików. A dalszą część tej historii oczywiście znamy.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również