Legia i Lech powinny się wstydzić. Slavia Praga pokazuje, że można postawić się najlepszym w Europie

Legia i Lech powinny się wstydzić. Slavia Praga pokazuje, że można postawić się najlepszym w Europie
Juanlu Fajardo / Shutterstock.com
Stereotypów o Polakach jest wiele. Wśród mniej i bardziej prawdziwych opinii, które można usłyszeć na każdym kroku można często znaleźć tę o słynnym bólu związanym z dobytkiem sąsiada. Takie coś mogą właśnie czuć fani polskich klubów. Wszak tuż za naszą południową granicą trwa piękna przygoda w Lidze Europy.
Co jakiś czas w Lidze Europy pojawia się drużyna, która przerasta wszelkie oczekiwania. Kilka lat temu w finale zagrało Dnipro Dniepropietrowsk, podobną okazję miało też Fulham. W tym sezonie wszystkie oczy zwrócone są w stronę ekipy ze stolicy Czech. Ta drużyna jest zaskoczeniem nie tylko ze względu na to, w jakiej gra lidze. To naprawdę interesujący projekt, w który zaangażowane są ciekawe postaci.
Dalsza część tekstu pod wideo
Czesi już dzisiaj na Stamford Bridge zmierzą się z Chelsea w rewanżowym spotkaniu ćwierćfinału Ligi Europy. Po pierwszym meczu mają jednobramkową stratę i czeka ich niesamowicie trudne zadanie. Niezależnie od końcowego rezultatu mogą jednak być dumni z tego, co osiągnęli – wyrównali już największe osiągnięcie czeskiej piłki klubowej w XXI wieku.

Odradzająca się marka

Slavia Praga to drugi najbardziej utytułowany klub Republiki Czeskiej z czterema mistrzostwami kraju na koncie. Przy okazji może sobie zapisać też 13 tytułów najlepszej drużyny Czechosłowacji. Po przedostatnim tryumfie, w sezonie 2008/09, zaliczyła jednak poważny kryzys, z którego wyszła dopiero niedawno.
Aktualni wicemistrzowie kraju przez kilka lat nie kwalifikowali się do europejskich rozgrywek, długo lądując w dolnej połowie tabeli, kończąc ligowe zmagania nawet jako 13. z 16 drużyn krajowej ekstraklasy. Wszystko zmienili jednak nowi inwestorzy.
W 2015 roku klub wykupiła chińska firma energetyczna CEFC. To pozwoliło ustabilizować jego sytuację i powoli wprowadzić go na miejsce, do którego przywykli kibice.
Nowi właściciele wpompowali w drużynę swoje pieniądze, ale nie skupili się tylko na wzmocnieniu kadry. Jedną z ich pierwszych decyzji było zapewnienie Slavii prawa własności do jej stadionu. Zakup Eden Areny kosztował 50 milionów euro.
W 2017 klub ponownie zmienił ręce – wykupiła go spółka Sinobo, również wywodząca się z Chin. Nie zmieniło się jednak jedno: wciąż konsekwentnie i z rozsądkiem budowano mocną ekipę. Nie kupowano masowo, a tak, by nabytki wpisywały się w koncepcję szkoleniowców.
Takie podejście ogromnie spodobało się kibicom, którzy oczywiście mieli prawo czuć obawy, gdy pojawił się interesant gotowy kupić ich ukochany klub. Zresztą ich sąsiedzi ze Sparty również mają pokaźny budżet dzięki zmianie właściciela, a w ostatnim czasie zaliczyli regres. O różnicy między stołecznymi drużynami decyduje jednak sposób szukania wzmocnień.
Dzisiaj nasi bohaterowie szukają młodych, perspektywicznych graczy i są w stanie podkraść zawodników z klubów takich jak Gent czy Sampdoria. Dla porównania - kilka lat temu do Pragi trafiał Jiři Bilek, któremu wygasł kontrakt z Zagłębiem Lubin.

Przyszłość jest teraz

Niektórzy z Was mogą kojarzyć film „Moneyball”. Jeśli mieliście okazję go oglądać, to zapewne domyślacie się, co wyróżnia Slavię Praga na tle pozostałych drużyn z naszej części Europy.
Drużyna z Sinobo Stadium (bo tak od niedawna nazywa się ich obiekt) poszukuje piłkarzy nie tylko drogami konwencjonalnymi, czyli przez obserwacje skautów. W znalezieniu odpowiednich celów transferowych pomaga im analiza statystyk.
Chociaż, jak to się mówi, „cyferki nie grają”, to mogą naprawdę dużo powiedzieć. Udowadniają to drużyny Brentford i Midtjylland, które również przyjęły podobną koncepcję i mogą cieszyć się z jej skutków. To jednak przedstawiciele naszych południowych sąsiadów jako pierwsi weszli na salony Starego Kontynentu z takim przytupem dzięki stosunkowo nowemu dla futbolu konceptowi.
Takie podejście pozwala na znalezienie prawdziwych „brylancików”, które z jakiegoś powodu umykają uwadze konkurencji. Przykładem może być Kameruńczyk Michael Ngadeu Ngadjui. Stoper, który w 2016 roku nie miał nawet meczu w reprezentacji kraju na koncie, kosztował klub pół miliona euro.
Niespełna 6 miesięcy później był już kluczową postacią kadry, która wygrała Puchar Narodów Afryki, a obecnie jest jej kapitanem. W styczniu był blisko przenosin do Fulham za dziesięciokrotność swojej wcześniejszej ceny! Nieźle, jak na gościa, który ma 28 lat.
Slavia odjeżdża więc konkurencji, zarówno krajowej, jak i z innych lig na podobnym pułapie, nie tylko dzięki zastrzykowi gotówki, ale i reorganizacji dotyczącej wielu struktur.

„Czeski Klopp” i jego banda

Dzięki zaawansowanemu systemowi analitycznemu można stosunkowo łatwo określić i porównać potencjalną przydatność poszczególnych piłkarzy, którzy znajdują się na liście życzeń szkoleniowca. A ten darzony jest w kraju ogromnym szacunkiem.
Jindřich Trpišovský jeszcze kilka lat temu musiał prowadzić treningi swojej Viktorii Žižkov w lokalnym parku, a jego podopieczni musieli improwizować, robiąc sobie okłady z zamrożonych ryb. Dzisiaj przygotowuje swoich podopiecznych na konfrontację z drużyną Chelsea.
Ten gość to istny perfekcjonista. Jak sam mówi, potrafi obejrzeć około 30 meczów piłki nożnej w tygodniu (oczywiście w przerwach w pracy w klubie) i zawsze sam analizuje poczynania następnych rywali.
Jego styl gry, oparty na szybkich kontrach i dużej intensywności, a także fakt, że niemalże zawsze przy linii bocznej nosi czapkę z daszkiem, sprawiły, że często porównywany jest do Jürgena Kloppa.
To człowiek, którego bardzo trudno nie lubić. Otwarty, uśmiechnięty, szczery aż do bólu i niesamowicie ekspresywny. No i, co dla wielu kibiców z pewnością jest istotne, preferuje ofensywny futbol.
W jego zespole można wyróżnić kilka szczególnie ciekawych postaci. Miroslav Stoch w młodości miał okazję zaliczyć pobyt w Chelsea, a do ojczyzny zawitał po okresie spędzonym w Turcji. Dynamiczny skrzydłowy to motor napędowy akcji Czechów – przebojowy, niesamowicie pewny siebie i z niebywałą smykałką do zdobywania cudownych bramek z dystansu.
Jednym z najbardziej interesujących zawodników jest Tomáš Souček – środkowy pomocnik, który najprawdopodobniej odejdzie z klubu do jednej z najmocniejszych europejskich lig. Jego występy, zarówno w lidze, jak i pucharach, pokazują, że zwyczajnie przerasta Fortuna Ligę.
To można zresztą powiedzieć o wielu zawodnikach – wspomnianym Ngadeu Ngadjuim czy jego koledze z linii defensywy, Simonie Delim, 20-letnim Alexie Kralu, Rumunie Alexandru Balucie czy Jaromirze Zmrhalu. Każdy z nich ma papiery na wyjazd do lepszego zespołu, a ich koledzy przetarli już szlak.
Przed startem zeszłego sezonu Udinese sięgnęło po Antonina Baraka. Werder z kolei po Jiřiego Pavlenkę. Jestem w stanie się założyć, że następnego lata w ich ślady pójdzie jeszcze co najmniej dwóch zawodników Slavii.

Rozsądek drogą do sukcesu

Właściciele klubu ufają Trpišovskiemu i ściągają tylko i wyłącznie graczy, którzy pasują do jego filozofii. Wiążą z 43-latkiem długoterminową przyszłość i póki co daje to świetne efekty.
Widać to chociażby po rywalu zza miedzy – Sparcie, gdzie w ciągu ostatnich 60 miesięcy zmieniano menedżera aż pięć razy. Na początku tego okresu drużyna była świeżo po udziale w ćwierćfinale Ligi Europy. Dziś może pochwalić się jedynie tym, że ściągała ciekawe nazwiska, które rozczarowywały.
Wiadomo, że polskie kluby, przynajmniej na ten moment, mogą zapomnieć o budżecie, którym dysponuje szkoleniowiec Slavii. Nasi rodzimi prezesi powinni jednak rzucić okiem do sąsiadów z południa i zwrócić uwagę, co pomaga w budowaniu marki.
Zaufanie szkoleniowcowi, wiara w jego filozofię i dostarczanie mu odpowiednich środków do jej realizacji są u nas rzadkością. Pożegnanie jednego menedżera oznacza zatrudnienie kolejnego o kompletnie innym podejściu do piłki nożnej. Nie ma konsekwencji i spokoju, są impulsywne i nieprzemyślane decyzje.
W Slavii najbardziej imponuje to, jak mocną ekipę udało się zbudować w niespełna cztery lata. Łącznie w tym okresie wydano na transfery 25 milionów euro (przy 10 milionach zysków). Czy to dużo? Na czeskie standardy tak, ale tyle potrafią wydać na jednego zawodnika kluby, z którymi liderzy czeskiej ekstraklasy mierzyli się w swojej europejskiej kampanii.
„Červenobílí” są „Ajaxem” tej edycji Ligi Europy. Zaskoczyli wszystkich swoją postawą, grają bez kompleksów i pokazują, że nawet kluby z mniejszych lig, które stosunkowo niedawno zmagały się z kryzysem, są w stanie zagościć na piłkarskich salonach. Niezależnie od tego, jaki wynik osiągną wieczorem, napisali fenomenalną historię. Taką, o jakiej marzymy my, fani polskiej piłki.
Patrząc na sytuację w tabeli Fortuna Ligi można zakładać, że już w przyszłym sezonie podopiecznych Trpišovskiego czeka walka o Ligę Mistrzów. Muszę przyznać, że z chęcią zobaczyłbym ich na boiskach najbardziej elitarnych rozgrywek Starego Kontynentu. To byłoby ogromne wyzwanie, ale i nagroda za ciężką pracę i mądre zarządzanie.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również