Szansa dla piłkarskich "kopciuszków" i przykry obowiązek dla hegemonów. Liga Narodów dzieli, ale dobrze się ją ogląda

Szansa dla piłkarskich "kopciuszków" i przykry obowiązek dla hegemonów. Liga Narodów dzieli, ale dobrze się ją ogląda
Marco Iacobucci EPP / shutterstock.com
Liga Narodów UEFA to najnowsze rozgrywki pod egidą europejskiej federacji. Polscy kibice na pewno nie będą mile wspominać ich pierwszej edycji. Czy jednak jest się czym martwić? Czy ten nowy pomysł na uatrakcyjnienie piłki reprezentacyjnej jest dobrą inicjatywą, która w futbolowym środowisku będzie traktowana poważnie?
27 marca 2014 roku zaakceptowano plany stworzenia nowego turnieju dla europejskich drużyn narodowych. Pomysł, choć na pierwszy rzut oka skomplikowany, jest tak naprawdę stosunkowo prosty.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zespoły podzielono na cztery dywizje (od najwyższej – A, do najniższej – D), w zależności od pozycji w rankingu FIFA. Drużyny na każdym z poziomów zostały rozlosowane do grup, liczących po trzech lub czterech członków.
Najgorsze ekipy z „minitabelek” na koniec kampanii spadają niżej (z wyjątkiem poziomu D), a ci, którzy widnieją w nich na pierwszym miejscu przeskakują na wyższy szczebel (chyba, że są na samym szczycie „drabinki”).
To jednak nie jest jedyna nagroda. Spotykają się oni w final four swojej dywizji, których triumfator automatycznie kwalifikuje się na EURO. Możliwe nawet, że w przyszłości Liga Narodów będzie też drogą do mundialu.
Idea jest naprawdę interesująca. Zresztą wyjaśnialiśmy ją już pokrótce, teraz zaś mieliśmy okazję dowiedzieć się, jak to tak naprawdę wygląda. Nadeszła więc pora na ocenę i zadanie poważnego pytania. Co tak naprawdę wnosi nowy pomysł UEFY?

Ciekawiej ogląda się mecz o stawkę

Główną ideą powołanych do życia rozgrywek było zastąpienie „bezwartościowych” spotkań towarzyskich, które nieraz nudziły kibiców. Mało interesujące widowiska sprawiały, że mocno bolał ich portfel, z którego musieli wyłożyć niemałe pieniądze, aby dotrzeć na stadion i wejść na mecz drużyny narodowej.
Jeśli na piłkarzy czeka nagroda w postaci pucharu, a także wstępu na elitarne imprezy międzynarodowe, to bez dwóch zdań stanowi to dla nich motywację do dania z siebie stu procent. Podobnie dla selekcjonerów, którzy są zobligowani do wystawienia najmocniejszego składu.
Czy to jednak na pewno jest plusem? Spójrzmy na reprezentację Polski. Jerzy Brzęczek ma przed sobą trudne zadanie. Musi odbudować drużynę po słabych Mistrzostwach Świata w Rosji. Do tego konieczne są pewne nowe pomysły, które wypadałoby sprawdzić grając o przysłowiową „pietruszkę”. Takiej możliwości jednak nie ma.
Ograniczenie liczby meczów towarzyskich do minimum to twardy orzech do zgryzienia dla trenerów, którzy mają okazję spotkać swoich podopiecznych zaledwie cztery, może pięć razy w roku.
Zwłaszcza, jeśli trafia się do dywizji, powiedzmy sobie szczerze, zbyt mocnej, tak jak to było w przypadku naszych „Orłów”. Szkoda spadku do Dywizji B, ale póki co nie widzę dla nas miejsca wśród czołowych zespołów Starego Kontynentu.
Wróćmy jednak do tematu. Mecze, które pozbawione były ciśnienia i dawały selekcjonerom możliwości przeprowadzenia nawet jedenastu zmian, były świetnym poligonem doświadczalnym i życiową szansą dla niektórych graczy. Teraz będzie o takie trudniej.
Nie każdemu da się dogodzić, w końcu fani na pewno preferują oglądanie piłkarzy, których celem jest dobry wynik, a nie wypełnienie założeń taktycznych trenera. Sam nie oglądałem praktycznie żadnych starć towarzyskich, nie licząc naszej „repry”. Liga Narodów jednak sprawiła, że teraz mamy większy wybór, bo zawodnicy chcą i mają o co walczyć.

Czy nagroda jest sprawiedliwa?

Jeśli w perspektywie mamy możliwość awansu na EURO, to na pewno warto nie odstawiać nogi. Dzięki nowemu turniejowi aż 4 zespoły zapewnią sobie udział w europejskim czempionacie.
Interesujące jest jednak to, że będą to zwycięzcy poszczególnych dywizji. Istnieją więc duże szanse, że za dwa lata na kontynentalnej imprezie będziemy mogli oglądać Kosowo, Azerbejdżan lub Gruzję.
Czy to jednak uczciwe? Wiadomo, również zawodnicy z najniższego szczebla rozgrywek musieli mieć jakiś „czynnik motywacyjny”. Prowadzi to jednak do pewnego rodzaju patologii, przynajmniej w moim odczuciu.
Przez to, że na EURO pojadą zespoły z dywizji D lub C (czyli takie, których szanse dostania się na turniej konwencjonalną drogą są nikłe), mniej miejsc będzie dostępnych dla zespołów lepszych piłkarsko. Taka Dania, Polska czy Szwajcaria mogą nie wejść, bo dano szansę Azerom. Szczera odpowiedź – kogo wolelibyście oglądać jako obiektywni kibice?
Dla fanów z krajów, w których futbol stoi na niższym poziomie to jednak szansa na zobaczenie swoich bohaterów w prestiżowych rozgrywkach. Coś, co przez lata było nieosiągalne. Znowu mamy konflikt interesów. Dla ogółu zainteresowanych piłką chyba gorzej, ale dla klasyfikowanych nisko krajów zdecydowanie lepiej.
Liga Narodów sprawia też, że takie zespoły jak Gibraltar częściej mierzą się z rywalami o podobnym poziomie, co umożliwia wyrównaną walkę. Rzadko bowiem mają okazję udanie konkurować z przeciwnikami czy nawet ich pokonać, napawając dumą swoich kibiców.
Mamy też drugi biegun. Polska czy Islandia trafiły do zbyt wysokiej „kategorii wagowej” i zamiast walczyć z porównywalnymi rywalami musiały bronić się przed pogromami, co w przypadku tych drugich skończyło się nawet wynikiem 0:6 z Helwetami.
To jednak tylko problem tymczasowy. Już po pierwszej serii spadków i awansów wszystko powinno się ustabilizować i prawdopodobnie będzie więcej wyrównanych meczów, bo o pobycie w danej dywizji decydować będzie nie pozycja w fifowskim rankingu, a wyniki sportowe.
Istnieje również ryzyko, że będziemy mieli zespoły „jojo”, czyli zbyt mocne na jeden poziom, a zbyt słabe na wyższy od niego, które edycję będą lawirować między nimi. Jeśli jednak takie będą umiejętności piłkarzy, to nie można się z tym kłócić.
Gdyby doszło do czegoś takiego, to będzie to świadczyć o tym, że idea ma pewien szkopuł. Miała gwarantować wyrównane rywalizacje, a niektóre drużyny mogą zostać zawieszone w „nicości” pomiędzy dwoma szczeblami drabinki.

Nie wszystkim w świecie futbolu odpowiadają zmiany

Jak się okazuje, nowość wprowadzona przez UEFA w opinii piłkarskiego środowiska nie musi być trafiona. Robert Lewandowski po ostatnim spotkaniu z Włochami stwierdził, że „Liga Narodów nie jest dla niego ważna i nie do końca ją rozumie”.
Jeśli zatem nasi kadrowicze mają takie podejście, to tak naprawdę mogą uznać ten turniej za spotkania towarzyskie, które jedynie opcjonalnie mogą skutkować dodatkową nagrodą.
Przed inauguracyjnymi spotkaniami turnieju obrońca reprezentacji Anglii, Harry Maguire, mówił rodzimemu „Telegraph”, że zarówno on sam, jak i jego koledzy z kadry niezbyt rozumieją ideę nowych rozgrywek, więc kłopot z pojęciem założeń Ligi Narodów nie występuje tylko u nas.
Format i zaangażowanie piłkarzy w poczynania boiskowe nie są jedynymi czynnikami, które budzą wątpliwości osób związanych z futbolem. Bardzo ciekawe słowa wypowiedział niespełna dwa tygodnie temu trener Tottenhamu, Mauricio Pochettino.
„Codziennie popychamy granicę rozsądku w piłce nożnej i to jest problem, który utrudnia utrzymanie pierwotnych wartości futbolu” - cytowało go BBC.
Co miał na myśli Argentyńczyk? Jego zdaniem piłka nożna stała się już tak wielkim biznesem, że zapomina się o zdrowiu zawodników. Zamiast odpowiednio długich okresów na odpoczynek, dorzuca się im kolejne rozgrywki, w których muszą dawać z siebie 100 procent.
W spotkaniach towarzyskich kluczowi piłkarze nie musieli grać pełnych 90 minut, nie walczyli z taką zażartością, ryzykując swoje zdrowie. Chociaż nie mówił wprost o Lidze Narodów, to wystarczy połączyć pewne wątki.
Kluczowy zawodnik „Kogutów”, Dele Alli, wypadł z gry na miesiąc właśnie z powodu odnowienia się kontuzji, której doznał w spotkaniu Anglii z Hiszpanią w ramach nowego turnieju. Czy był to efekt przemęczenia i znak, że jest nadmiernie eksploatowany?
Wypadałoby się głębiej zastanowić nad wypowiedzią byłego szkoleniowca Southampton. Może nie powinniśmy jeszcze popadać w panikę, ale niektóre procesy zachodzące w świecie piłki nożnej mogą martwić.

Dajcie nam igrzysk!

Moim zdaniem jest jeszcze jeden istotny aspekt, który popchnął UEFĘ do stworzenia nowych rozgrywek. Pieniądze. W końcu prawa do pokazania spotkań towarzyskich nie były gorącym towarem.
Jeśli jednak zastąpimy je regularnymi konfrontacjami czołowych zespołów, a także sprawimy, że będzie w nich o co walczyć, to ludzie z pewnością będą chcieli je oglądać, czyż nie?
Nabywcy praw telewizyjnych na pewno byli skłonni zapłacić więcej za możliwość pokazywania meczów Ligi Narodów u siebie. A przecież to rozgrywki uefowskie. Federacja organizacją charytatywną nie jest, więc wszystko układa się w logiczną całość.
„Futbol to ogromny biznes” - mówił wspomniany wcześniej Pochettino. Trudno się z nim nie zgodzić. W ostatnim czasie coraz bardziej istotne staje się stworzenie widowiska, które będzie atrakcyjne dla jak największej liczby kibiców.
Fani i zainteresowanie oznaczają pieniądze, które napędzają świat piłki. Musimy się z tym pogodzić. Tragicznie nie jest, bo zysk z nowego turnieju nie jest generowany w sposób „antykibicowski”, tylko daje nam trochę dodatkowych sportowych emocji.
To one są w końcu solą rywalizacji, która sprawia, że chcemy oglądać piłkę nożną. Dlatego też nie jestem malkontentem, który krytykuje ideę nowych rozgrywek, ponieważ zaburza znany mi dobrze układ.
Prędzej czy później do nich przywykniemy, a dzięki nim również podczas przerwy reprezentacyjnej możemy przez kilka dni z rzędu oglądać konfrontacje czołowych zespołów świata, przynajmniej w teorii grane „na serio”.
Dostrzegam jednak pewne problemy związane z wprowadzeniem kolejnych rozgrywek o stawkę. Mniejsze pole eksperymentów dla trenerów, dodatkowe obciążenie dla piłkarzy… sprawa Ligi Narodów jest naprawdę złożona i trudno mi jednoznacznie ocenić, czy ostatecznie jestem na „tak”.
Tak, jak w przypadku każdego nowego pomysłu, zdania są podzielone. Prędzej czy później jednak potraktujemy alternatywę dla meczów towarzyskich jak element niezmiennej rzeczywistości, która po prostu „jest”. Kto będzie chciał, ten da się wciągnąć. Kto nie, ten będzie spokojnie żył obok.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również