Lionel Messi i najgłupszy futbolowy mit. Czy poradziłby sobie w “zimną, deszczową noc w Stoke”?

Messi i najgłupszy futbolowy mit. Czy poradziłby sobie w “zimną, deszczową noc w Stoke”?
Christian Bertrand / Shutterstock.com
Dramat, który rozgrywa się w Barcelonie to szansa na zmierzenie się z bajką, która wyrosła dawno temu i nie opuszcza rozgrzanych głów fantastów. Jeśli Manchester City i Lionel Messi dopną swego, skonsumują swój romans, wreszcie dowiemy się tego, co zaprzątało nam myśli: czy Premier League może “wyjaśnić” najlepszego piłkarza XXI wieku?
Jaka szkoda, że dawno zapomnieliśmy o tym klubie. Nie, na pewno nie dlatego, że ktoś mógłby tęsknić za setkami długich piłek prosto na głowę wysokiego i barczystego napastnika. Zakładam też, że nie ma wśród nas masochistów z zapałem czekających na spotkania rozgrywane w wietrznych warunkach, z “szachami w środku pola”, powodujące jedynie obfity krwotok z oczu tzw. normalnych kibiców. Brak Stoke w angielskiej elicie ma tylko jeden minus: gdyby Leo Messi faktycznie opuścił Barcelonę i udał się na Wyspy Brytyjskie, i tak nie dowiedzielibyśmy się, czy poradziłby sobie w tę “zimną, deszczową noc w Stoke”. Chyba że szczęśliwym trafem jego klub trafiłby na “The Potters” w Pucharze Anglii lub Pucharze Ligi…
Dalsza część tekstu pod wideo

Pomniejszanie legendy

Minęło dokładnie dziesięć lat od niefortunnych słów Andy’ego Graya przy okazji oceny nominowanych do Złotej Piłki A.D 2010. Były reprezentant Szkocji miał w ten sposób wyrazić powątpiewanie w umiejętności argentyńskiego asa i jego zdolności przystosowania się do innego środowiska. Innymi słowy, według niego, w Anglii na pewno by sobie nie poradził. Komentarz Graya potraktowano wówczas jako całkiem niezły żart, który przyjął się w futbolowej pop-kulturze, a samo Stoke zyskało nawet przez chwilę popularność. W tamtym okresie żaden z klubów nie palił się szczególnie do wyjazdów na Britannia Stadium, bo było to równoznaczne z prawdziwą walką wręcz, gdy po przeciwnej stronie stawali wojownicy Tony'ego Pulisa. Ale sam pomysł, by przyciągnąć sześciokrotnego zdobywcę Złotej Piłki na chłodniejszą część Starego Kontynentu całkowicie nie zniknął.
Również dziedzictwo Graya było kontynuowane, bowiem kontrowersyjna opinia znalazła kilku zwolenników. Zanim jeszcze Messi w ogóle pomyślał, by zerwać więzi z “Dumą Katalonii”, na początku tego roku, w obliczu niepewności co do sytuacji kontraktowej napastnika, Emmanuel Petit dał wywiad, w którym zapewnił, że Leo nie miałby w Premier League lekkiego życia.
- Szczerze mówiąc, nie sądzę, by pasował do poziomu intensywności w Anglii. Nie lubi być otaczany przez defensorów i walczyć o każdy skrawek boiska - stwierdził były gracz m.in. Arsenalu i reprezentacji Francji.
Czy to nie absurd? Oczywiście, zawsze istniała uzasadniona, nie powiem, debata na temat sukcesów Messiego w ramach tylko jednego zespołu, który on stanowił i wokół którego został zbudowany. Jednak tezy o tym, że najlepszy piłkarz naszych czasów dałby plamę z dala od Barcelony i kopałby się po czole brzmią jak brednie opowiadane przez fanów płaskiej Ziemi, śmiercionośnych szczepionek i sympatyków teorii “covid jest mniej groźny od grypy”. Wariatów na świecie nie brakuje. To jasne.
Czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach naprawdę uważa że Messi mógłby mieć problemy w Premier League, gdyby dołączył do Manchesteru City, United, Chelsea, nawet Arsenalu lub któregokolwiek klubu, w którym po prostu nie byłoby wokół niego dziesięciu patałachów? Pomińmy inne aspekty, na czele z przystosowaniem się do życia w nowym środowisku, jak to ma miejsce w przypadku wielu innych przybyszów spoza Europy, w tym sporej liczby zawodników z Ameryki Południowej. Ale na tym zielonym prostokącie po prostu nie ma możliwości, by największy z kozaków przestał być kozakiem!

Strzela tylko Eibarowi, słaby fizycznie...

Argumenty krytyków są zawsze takie same i nie zmieniają się od kiedy Messi pierwszy raz pokazał swoją moc: Premier League jest ostrzejsza, szybsza, bardziej wymagająca fizycznie i bardziej wyrównana niż La Liga. Kolejny: w Hiszpanii Messi dwa razy pomęczy się z Realem Madryt, a później nastrzela Eibarowi, Osasunie oraz Valladolid i na tym jego fenomen się kończy, gaśnie w meczach z drużynami o silniejszych kadrach. Zdobył ponad 400 bramek w ciągu 16 sezonów, więc prześmiewcy łatwo obalają pomnik, twierdząc, że jeśli komuś coś przychodzi zbyt łatwo, to gdzieś musi tkwić podstęp. Być może. Chyba że mamy do czynienia z geniuszem.
Messi od sezonu 2009/10 zawsze miał na koncie więcej goli niż najlepszy strzelec Premier League, nie licząc jednej kampanii, 2013/14, kiedy skuteczniejszy w Anglii był Luis Suarez, grający właśnie swój ostatni sezon dla Liverpoolu. Ten sam Suarez po zmianie barw w ciągu sześciu lat tylko raz potrafił wygrać strzelecką batalię z Argentyńczykiem w La Liga i raz przekroczył barierę 30 goli w lidze, podczas gdy kapitan Barcelony czynił to regularnie. Przez ostatnich 15 lat Messi nie tylko dokonywał cudów w Hiszpanii, ale magię potwierdzał także w europejskich pucharach. A najwięcej goli w Lidze Mistrzów strzelił, cóż, w meczach przeciwko klubom z Anglii. W 32 spotkaniach pokonywał bramkarzy 26-krotnie, a za ulubioną ofiarę obrał sobie Arsenal (9 goli w 6 występach). Teza o tym, że odbijałby się od angielskich obrońców po prostu nie trzyma się kupy.
To co prawda 33-latek, więc z każdym rokiem wprost proporcjonalnie powinny maleć jego liczby. 31 goli strzelonych we wszystkich rozgrywkach ostatniego sezonu to najsłabszy wynik Messiego od 12 lat. Z drugiej jednak strony tym razem większe wrażenie robić może bilans jego asyst. Tych było aż 26 - najwięcej w całej karierze. Messi, podobnie jak Cristiano Ronaldo, odniósł sukces nie tylko dzięki powtarzalności, utrzymaniu niesamowitego poziomu przez tyle lat, ale także dzięki ciągłemu rozwojowi. Pamiętajmy, że rozczarowujący indywidualny sezon Argentyńczyka to wciąż fenomenalny rok według standardów innych, bardzo dobrych graczy. Tam gdzie dla większości zaczyna się sufit, Leo drepcze po podłodze.

Nie musi uciszać krytyków

No dobra, to co z tą fizycznością? Czy w Premier League nastąpiłoby polowanie na jego kości, czy sprostałby wymaganiom angielskiej ekstraklasy? A może większość czasu spędzałby na leczeniu urazów? Nie ma potwierdzenia teza, że rywale w La Liga oszczędzają Leo, bo w każdym sezonie znajduje się na liście najczęściej faulowanych. Nie da się też powiedzieć, że uchyla się od gry, omija mecze czy trenerzy ograniczają mu minuty na boisku. W ciągu ostatniej dekady spędził na murawie 28 792 minuty i wynik ten znacznie przewyższa dokonania najbardziej eksploatowanego gracza Premier League. W tym okresie Kyle Walker grał 3850 minut krócej od “Atomowej Pchły”.
Również fakt, że to Manchester City zarządzany przez Pepa Guardiolę miałby być prawdopodobnym nowym miejscem dla Messiego, szkodzi argumentacji przeciwników. Jeśli przyjedzie na Etihad, nie wejdzie w drastycznie odmienne grono piłkarskie. City to przecież klub, który w dużej mierze naśladuje Barcelonę, od ogromnych inwestycji w obiekty treningowe, kupowanie najzdolniejszych piłkarzy (inna sprawa, że Anglicy pod tym kątem są efektywniejsi), po styl oparty na posiadaniu piłki. Nic zatem nie wskazuje na to, by Messi mógł mieć trudności z aklimatyzacją. Gwarantuje to postać samego Guardioli, który odnalazł się zarówno w Hiszpanii, jak i na Wyspach Brytyjskich.
Nie bądźmy naiwni, nawet gdyby Messi swoimi liczbami w Premier League pozamykał buzie niedowiarkom, natychmiast spod ziemi wyrósłby kolejny zastęp hejterów. Zawsze będzie musiał żyć z niekorzystnymi porównaniami do Diego Maradony, ponieważ nigdy został mistrzem świata i, bardzo możliwe, nie osiągnąłby tylu sukcesów, gdyby nie wieloletnia obecność wokół niego Andresa Iniesty czy Xaviego. Znamy te głosy bardzo dobrze. Jednak sugerowanie, że jego blask zniknąłby w te mokre i wietrzne noce to wyższy poziom niedorzeczności. Piłka nożna, w którą grał Messi przez ostatnią dekadę, była zupełnie inną dyscypliną. Nie musi tego udowadniać w Premier League, ale, nie ukrywajmy, przyjemnie byłoby go zobaczyć w sobotnie popołudnia. I to niekoniecznie w Stoke.

Przeczytaj również