Lista finałowego absurdu. Tych nazwisk możecie nie pamiętać - oni naprawdę grali o Puchar Mistrzów?!

Lista finałowego absurdu. Tych nazwisk możecie nie pamiętać - oni naprawdę grali o Puchar Mistrzów?!
CITYPRESS24 / PRESSFOCUS
To najważniejszy mecz w najlepszych rozgrywkach klubowych na świecie. Występ w finale Ligi Mistrzów jest marzeniem kaźdego piłkarza. Nie zawsze występują w nim jednak zawodnicy z pierwszych stron gazet. Znaleźliśmy kilku “gagatków”, którzy ni w ząb nie pasują do starcia o złote medale i “uszaty” puchar. A jednak grali o pełną pulę. I to od pierwszej minuty.
Liverpool, Manchester United, Chelsea, Bayern i Borussia Dortmund. Barw tych klubów broniło “pięciu wspaniałych”, których wybraliśmy do naszej absurdalnej listy czynnych uczestników finałów Ligi Mistrzów. Od 2005 do 2013 r. Zapraszamy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Djimi Traoré - Liverpool 2005

Jeden z najbardziej pamiętnych finałów Ligi Mistrzów miał zapomnianego bohatera. Mało kto chyba jest w stanie powiedzieć cokolwiek konkretnego o Djimim Traoré. Środkowy defensor, którego Rafa Benitez ustawiał na lewej stronie defensywy, raczej zawsze odstawał poziomem od kolegów z zespołu. Przed startem sezonu 2004/05 próbowano go zresztą sprzedać za miedzę, do Evertonu. On jednak został. I był uczestnikiem słynnego cudu w Stambule.
Traore krytykowano nie tylko za grę z tyłu, ale przede wszystkim za brak atutów ofensywnych. Pomimo tego, malijski piłkarz grał na boku obrony, podczas gdy John Arne Riise zajmował miejsce wyżej, w pomocy. Tak samo “The Reds” wyszli na spotkanie z Milanem. Jak grał Djimi? Na samym początku spotkania sprokurował rzut wolny, po którym Paolo Maldini pokonał Jerzego Dudka, wykorzystując centrę Andrei Pirlo. Odkupił winy już przy stanie 3:3. Traore imponująco zablokował na linii bramkowej strzał Andrija Szewczenki. Gdyby nie ta interwencja, to kto wie? Może to Milan sięgnąłby wówczas po trofeum?
Kolejny sezon okazał się łabędzim śpiewem Djimiego na Anfield. Przegrał rywalizację o miejsce w składzie z przesuniętym niżej Riise oraz Stephenem Warnockiem. Rok po finale w Stambule sprzedano go do Charltonu i szybko o nim zapomniano. Kibice “The Reds” do dzisiaj, patrząc na skład swojej ukochanej drużyny ze starcia z Milanem, pytają: “co on tam robił?”

Fábio da Silva - Manchester United 2011

Sześć lat później w finale wystąpił jeden z dwóch braci da Silva - Fábio. Ten, któremu kariera ułożyła się trochę gorzej. Czy Fábio kiedykolwiek prezentował poziom na miarę Manchesteru United? W przeciwieństwie do swojego brata, Rafaela, dziś gracza Lyonu, raczej nie. To jednak on zagrał na Wembley przeciwko Barcelonie. Dlaczego? Gary Neville zakończył karierę w trakcie tamtego sezonu, a John O’Shea i drugi z bliźniaków nie byli wówczas gotowi do gry. 20-latek zajął więc miejsce na prawej stronie obrony.
“Czerwone Diabły” straciły trzy gole i uznały wyższość przeciwników, ale do Brazylijczyka trudno się było o cokolwiek przyczepić. Gdy rywale trafili na 3:1, Sir Alex Ferguson zdecydował się jednak na ofensywną roszadę. W jego miejsce wprowadził Naniego, a do obrony przesunął Antonio Valencię. Pomimo tego nie udało się odrobić nawet części strat. United poległo, jak się okazało, w ostatnim wielkim finale pod wodzą Szkota.
Fábio w kolejnych rozgrywkach grał już praktycznie tylko w pucharach, a jego przygoda z klubem zmierzała do końca. Na następny sezon został wypożyczony QPR, a potem David Moyes sprzedał go do Cardiff.

Diego Contento - Bayern 2012

Jeden z dwóch zaskakujących bohaterów pamiętnego starcia na Allianz Arena z udziałem Bayernu i Chelsea. Przy okazji, mocny kandydat na najbardziej “nijakiego” uczestnika finału Ligi Mistrzów w XXI wieku. Contento do pierwszej drużyny Bayernu wchodził wraz z Davidem Alabą. Często grywał nawet w podstawowym składzie. Gdy jednak zespół objął Jupp Heynckes i ściągnął Rafinhę, przesuwając na lewą stronę defensywy Philippa Lahma, Niemiec o włoskich korzeniach zaczął pojawiać się w składzie zdecydowanie rzadziej.
W końcówce sezonu 2011/12, mimo zaciętej rywalizacji o miejsce, wskoczył do wyjściowej jedenastki i ostatecznie zagrał z Chelsea. Jego strona, na której współpracował z Franckiem Riberym, wyglądała naprawdę nieźle w ofensywie, ale to londyńczycy sięgnęli po trofeum. Bez cienia wątpliwości można stwierdzić, że pojedynek z “The Blues” stanowił dla Contento jedyną szansę na występ w meczu takiej rangi. Rok później boczny defensor nie znalazł się nawet w kadrze na finał. W 2014 r. odszedł do Bordeuax. 30-letni zawodnik dołączył do długiej listy wychowanków klubu z Monachium, którzy nigdy nie zrobili w nim kariery. Dziś gra w Sandhausen.

Ryan Bertrand - Chelsea 2012

W Bayernie grał Contento, a trener Chelsea Roberto di Matteo na skrzydle wystawił 22-letniego wówczas wychowanka klubu, Ryana Bertranda. Anglik otrzymał szansę dzięki zawieszeniu Ramiresa, który stanowił pierwszy wybór w trójce ustawionej za plecami Didiera Drogby. Jako nominalny obrońca miał stanowić wsparcie dla Ashleya Cole’a w konfrontacjach z Arjenem Robbenem.
Decyzja tymczasowego menedżera londyńczyków stanowiła ogromne zaskoczenie. Dla jego podopiecznego był to debiut w Lidze Mistrzów. Bertrand się nie spalił. Występ aktualnego piłkarza Southampton należałoby określić mianem “poprawnego”. W 73 min. zastąpił go Florent Malouda.
Okazja gry w takim starciu powinna zwiastować prawdziwą szansę na poważne zaistnienie w drużynie. I ta nadeszła. W kolejnym sezonie Ryan zagrał w połowie meczów Chelsea w Premier League. Powrót José Mourinho na Stamford Bridge oznaczał jednak koniec sielanki lewonożnego zawodnika. Po wypożyczeniach trafił do zespołu “Świętych”, gdzie od lat ma pewne miejsce w składzie. Ma też złoty medal za wygraną w Champions League. I kilkanaście spotkań w reprezentacji Anglii. A to, że rzucony niemal znikąd na tak głęboką wodę, udźwignął ciężar finału, stanowi dla niego tylko powód do dumy.

Julian Schieber - Borussia Dortmund 2013

Wielu polskich fanów zapewne potrafi wymienić żelazną jedenastkę Juergena Kloppa z czasów jego pracy w Dortmundzie. Patrząc na to, jakimi Niemiec dysponował zmiennikami, zwłaszcza w “sytych” latach 2010-13, nietrudno domyślić się, czemu podstawowy skład możemy nazwać “żelaznym”. Na ławce brakowało po prostu jakości. W finale Ligi Mistrzów przeciwko Bayernowi na boisku pojawił się rezerwowy Julian Schieber. Napastnik pełnił rolę back-upa dla Roberta Lewandowskiego po odejściu Lucasa Barriosa do Chin.
Co przekonało Borussię do takiego ruchu? Trudno powiedzieć. Najlepszy sezon na poziomie Bundesligi 23-letni wówczas snajper zakończył z dorobkiem siedmiu goli na koncie. Bezpośrednio przed przenosinami na Signal-Iduna Park zaliczył rok z czterema bramkami. Może chodziło o to, że połowę z nich wbił Borussii w zremisowanym 4:4 meczu ze Stuttgartem, w którym grał? Za jego najjaśniejszy moment w Dortmundzie należałoby uznać asystę przy pamiętnym trafieniu Felipe Santany przeciwko Maladze.
W każdym razie, przygoda Schiebera na Westfalenstadion okazała się kompletnym niewypałem. A fakt, że taki piłkarz zagrał w finale Champions League, zakrawa o absurd. Niemiec to synonim przeciętności. W żółto-czarnych barwach strzelił zaledwie sześć goli w 57 występach. Na Wembley zmienił w 90. minucie Kubę Błaszczykowskiego. Chyba nikogo nie mogło dziwić, że Klopp tak długo czekał ze zmianami. A gdzie dziś podziewa się nasz bohater? Grzeje ławę w Augsburgu, próbując podnieść się po latach kontuzji. Nigdy nie zdobył więcej niż ośmiu bramek w jednym sezonie. Rasowy napastnik. No cóż.
***
Kto wie, może dzisiaj również zagrają w finale zawodnicy, o których za kilka lat będziemy mogli powiedzieć, że ich występ był absurdalny? Życie pisze różne scenariusze. Futbol tym bardziej.

Przeczytaj również