Tak wygląda życie Łukasza Gikiewicza w Indiach. "Nie chciałbyś się zamienić"

Tak wygląda życie Łukasza Gikiewicza w Indiach. "Nie chciałbyś się zamienić"
Instagram
Został właśnie pierwszym Polakiem, który strzelił gola w lidze indyjskiej. Ale zamiast dalekich podróży na mecze wyjazdowe i poznawania ciekawej kultury, Łukasz Gikiewicz od czterech miesięcy siedzi w covidowej bańce, w hotelu w Goa, gdzie rozgrywane są wszystkie mecze Indian Super League. I odlicza dni do marca, gdy skończy się sezon i będzie mógł wrócić do domu.
Łukasz Gikiewicz to piłkarski obieżyświat. Strzelał już gole na Cyprze, w Kazachstanie, Bułgarii, Arabii Saudyjskiej, Tajlandii, Zjednocznych Emiratach Arabskich, Rumunii, Jordanii i Bahrajnie. Dlatego, gdy przyszła oferta z indyjskiego Chennaiyin FC, klubu z 10-milionowego miasta Ćennaj (Madras), nie zastanawiał się długo. Koronawirusowa rzeczywistość zweryfikowała jednak jego plany...
Dalsza część tekstu pod wideo
- 15 stycznia miną cztery miesiące odkąd jesteśmy w tym samym hotelu. Można zwariować. W polskiej Ekstraklasie jak przegrasz mecz, trener da dwa dni wolnego, pojedziesz zobaczyć się z rodziną, nie widzisz kolegów, trenerów, głowa odpocznie i zaczynasz pracę na nowo. Tutaj codziennie, 24 godzinę na dobę te same pokoje, ci sami ludzie. Wiesz, jak polska drużyna jedzie na obóz do Turcji, to po dwóch tygodniach niektórzy skaczą sobie do gardeł. A tu przed nami jeszcze dwa miesiące. Nie myślałem, że będzie tak ciężko... - mówi nam napastnik Cehnnaiyin.

"Giki" sam w Goa

W Indian Super League postawiono na tzw. bańkę znaną choćby z poprzedniego sezonu NBA. Wszystkie 11 klubów zakwaterowano w oddzielnych hotelach w mieście Goa na zachodnim wybrzeżu. Wszystkie spotkania rozgrywane są na trzech lokalnych stadionach. Poza meczami i treningami piłkarze mają zakaz opuszczania ośrodków, codziennie są po dwa razy testowani na obecność koronawirusa. Towarzyszem niedoli Gikiewicza jest inny "piłkarski podróżnik", Ariel Borysiuk. W sumie w jednym zespole może być sześciu obcokrajowców.
- Atmosfera? Po pierwszej połowie któregoś meczu Ariel ze złości połamał śmietnik. Niektórzy się dobrze czują, a niektórzy mają dość. Zależy, kto jest z jakiego kraju. Nie jest tu aż tak kolorowo jak mogłoby się wydawać. Drugi raz bym tu nie przyleciał. Czuję, że życie ucieka. Siedzisz w tej bańce i nie widzisz świata. Non stop maski, dwa razy dziennie testy na Covid, wyjeżdżasz tylko busem na trening, na boisko idziesz tunelem, a po meczu wracasz do zamknięcia. Nie widzimy nikogo, gramy jak roboty, a za murami toczy się normalne życie. Nie chciałbyś się ze mną zamienić - przekonuje Gikiewicz.
Dzień przed naszą rozmową "Giki" zdalnie świętował trzecie urodziny syna. Jego rodzina została w Chorwacji, gdzie mają dom. Na normalne święta Bożego Narodzenia też nie było co liczyć.
- W Wigilię zjedliśmy skrzydełka z kurczaka, bo to było w hotelu na kolację, i poszliśmy spać. Bardziej poświętowaliśmy w Sylwestra. U mnie na tarasie była muzyka z głośnika, zimne piwko, zaprosiliśmy paru obcokrajowców, dołączyli się zawodnicy z Indii. 2 stycznia mieliśmy mecz, więc nie można było przesadzić, ale do 4 rano posiedzieliśmy. Polak potrafi - opowiada z nieodłącznym uśmiechem.

Angulo ma łatwiej

Najwyraźniej ta integracja mu posłużyła, bo w pierwszym noworocznym meczu w końcu strzelił gola. Trafił głową po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Węgra Vladimira Komana. Ta bramka dała zwycięstwo 1:0 z Jamshedpur.
- Fajne uczucie, trochę już zapomniałem jak to jest, bo ostatnią bramkę zdobyłem w maju. Wcześniej były sytuacje, nie wykorzystałem nawet karnego. Ale cóż, tak w życiu jest, czasem trzeba poczekać. "Giki" poczekał i jest pierwszym Polakiem z golem w Indiach. Tego już nikt mi nie zabierze. Za chwilę kolejny mecz, myślę, że będę grał od początku i oby to podtrzymać. Najważniejsze, żebyśmy awansowali do play-offów - tłumaczy.
W ISL, niczym w MLS, po fazie zasadniczej cztery najlepsze zespoły mierzą się w play-offach o mistrzostwo. Cały sezon zostanie rozegrany w ekspresowym tempie, od listopada do marca. Jednym z głównych faworytów do tytułu jest Mumbai City, dla którego już osiem goli strzelił Igor Angulo, były król strzelców polskiej Ekstraklasy.
- Są też znani z Cracovii Airam Cabrera i Javi Hernandez. Jeśli trafisz do drużyny z dobrymi Indyjczykami, to jest znacznie łatwiej. Angulo nie biega, nie walczy, ale ma takich zawodników, że tylko dostawia nogę albo głowę i ma już dużo tych goli. Jest też 37-letni Bartholomew Ogbeche, który ma dziewięć bramek. My gramy innym systemem. Ja w ostatnim spotkaniu przebiegłem 10,7 km, najwięcej w zespole, a jestem napastnikiem. Stoimy bardzo głęboko, tracimy mało bramek, ale nie narzekam - zapewnia 34-letni napastnik.

"Muszę zmartwić hejterów"

Na razie Polak chce powalczyć o play-offy, dograć sezon do końca i wrócić do rodziny. A potem? Kto wie, może Australia z Adrianem Mierzejewskim, a może powrót do ojczyzny. Latem był bliski transferu do Stali Mielec, ale ostatecznie, jak sam mówi, ktoś w Mielcu się go przestraszył.
- Mógłbym już skończyć karierę, położyć się na plaży w Splicie, odpalić cygaro i pić wino. Ja już nie muszę grać, ale nadal to kocham i jeszcze dwa-trzy lata będę to robił. Muszę zmartwić hejterów: płomień ciągle się tli i nie chce mi się jeszcze kończyć. (...) Wiem, że w Bahrajnie chcą żebym wrócił. Tam zostawiłem dobre wrażenie. Słońce, plaża, fajne życie - czemu nie?
"Giki News" nie byłby sobą, gdyby na koniec nie "sprzedał nam" jakiegoś newsa. Zdradził, że zanim Łukasz Teodorczyk zdecydował się na drugoligową, włoską Vicenzę, mógł też trafić do egzotycznej, wschodniej ligi. Klub z Bangladeszu miał mu oferować 700 tysięcy dolarów rocznie. - Zobacz, nawet taki kraj płaci - kończy. Gdyby tylko nie ten covid...
Całą rozmowę z Łukaszem Gikiewiczem w wersji wideo zobaczycie poniżej:

Przeczytaj również