El Clasico. Mecz wybitnie polityczny. Jego przełożenie było jedynym słusznym wyborem

Mecz wybitnie polityczny. Przełożenie El Clasico było jedynym słusznym wyborem
charnsitr / shutterstock.com
Nie należy mieszać polityki do sportu. Niby to bardzo ważna zasada, ale istnieje tak naprawdę tylko czysto teorytycznie. Tak, jak w przypadku rywalizacji Realu Madryt i FC Barcelony. To bowiem więcej, niż tylko sprawa piłki nożnej. To walka dwóch światów, dwóch frakcji, które pozostają w sporze od dziesiątek lat.
Informacja o przesunięciu planowanego na 26 października El Clasico pokazała, że futbol nie jest odporny na polityczne napięcia. Piłka nożna, w swoim założeniu, miała być odskocznią od jakichkolwiek konfliktów. Tym razem jednak ryzyko było zbyt duże. Należy więc zadać pytanie: czy robimy wystarczająco dużo, aby pielęgnować wartości leżące u podstawy pięknej gry?
Dalsza część tekstu pod wideo

Kataloński kryzys

Sytuacja polityczna w Katalonii jest niesamowicie napięta. Już od jakiegoś czasu planowano strajk generalny w związku z żądaniem podniesienia płac minimalnych. Miał się on odbyć 11 października.
Na 14 października zapowiedziano jednak, że hiszpański sąd wyda wyrok w sprawie katalońskich polityków, którzy dwa lata temu zorganizowali referendum niepodległościowe. Uznano je za bezprawne i od tamtej pory trzymano ich w areszcie, co oburzało publikę z regionu graniczącego z Francją. Protest więc przesunięto - na tydzień później.
Po ogłoszeniu, że dziewięć osób skazano na kary od dziewięciu do trzynastu lat więzienia, atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Szykowały się nie demonstracje, ale wręcz zamieszki. W powietrzu wisiało widmo poważnych problemów.
I tak, jeszcze przed początkiem planowanego strajku, ludzie wyszli na ulice. Zaczęły płonąć samochody, dochodziło do starć z policją, która również stosowała i stosuje siłę. Barcelona została sparaliżowana przez niedogodności w funkcjonowaniu komunikacji miejskiej. Jak w takiej atmosferze rozegrać ogromne widowisko?
Od utrudnień, jeśli chodzi o przemieszczanie się, do ryzyka związanego z tym, że Katalończycy wciąż będą protestować... wrzucenie w to wszystko tysięcy kibiców to bardzo zły pomysł. Zwłaszcza, że starcie "Barcy" z Realem nie byłoby czymś, co uspokoi atmosferę, ale jedynie ją podgrzeje.

Mecz nie podwyższonego, ale ogromnego, ryzyka

El Clasico nie jest bowiem tylko meczem dwóch niesamowicie utytułowanych drużyn, których kibice nie pałają do siebie sympatią. To pojedynek pomiędzy największymi obiektami dumy Katalonii i Hiszpanii. Symbol rywalizacji tego regionu z Królestwem.
Wygrana „Blaugrany” w takim starciu to bowiem powód do radości dla całej wspólnoty autonomicznej ze stolicą w Barcelonie. Daje ona możliwość krzyczenia głośno, że „nasza mała ojczyzna jest wielka” i napawa wszystkich Katalończyków dumą.
W regionie, w którym od lat przewija się temat odłączenia się od kraju, każda okazja do pokazania siły jest czymś szalenie cennym. Tak było, gdy zakochany w Realu generał Franco zakazał używania katalońskiego w niemal wszystkich strefach życia publicznego.
Zresztą to nie był jedyny moment, w którym hiszpański dyktator naraził się kibicom „Barcy”. Prawdopodobnie najbardziej znienawidzony przez Katalończyków człowiek nieustannie afiszował się ze swoim przywiązaniem do „Królewskich” i robił wszystko, co mógł, aby to oni dominowali na krajowym podwórku.
Wszyscy związani z „Dumą Katalonii” byli wściekli, gdy postanowił storpedować i przejąć transfer wielkiego Alfredo di Stefano na Camp Nou. Ostatecznie Argentyńczyk stał się legendą stołecznego klubu, chociaż jedną nogą niemal grał już w Barcelonie.
Jej kibice nienawidzą więc Realu nie tylko, jako odwiecznego rywala, ale i uosobienia ciemięźliwej władzy, która nie uznawała odrębności ich małej ojczyzny. Polityka jest wpisana w rywalizację tych dwóch klubów niemal od samego początku.
Zresztą, nie tylko w tym regionie Hiszpanii chcieliby niepodległości. Baskowie, co w futbolu widać po postawie kibiców Athletiku Bilbao, również nie przepadają za monarchią. Najlepszym tego dowodem był finał Copa Del Rey, w którym spotkały się właśnie ze stolic Kraju Basków i Katalonii. Ich kibice zgodnie... zagłuszyli hymn kraju gwizdami.

Nie zawsze można wcielić piękne słowa w życie

Rozegranie legendarnego El Clasico w Barcelonie w zakładanym terminie byłoby zwyczajnym proszeniem się o problemy. Niewiele jest bowiem spotkań, które niosą ze sobą taki ciężar aspektów pozaboiskowych. A gdy z pokrewnych im przyczyn dochodzi do demonstracji, to możemy już mieć mieszankę wybuchową.
I choć często mówimy, że polityka nie powinna mieszać się z futbolem, to żyjemy w świecie, w którym nie zawsze da się je rozdzielić. A może inaczej – nie zawsze wszyscy chcą to zrobić. Nie do nas należy ocenianie, kto ma rację w tego typu sprawach, ale wypadałoby zastanowić się, czy to właśnie coś, co jest zgodne z założeniami piłki nożnej.
Pamiętam, jak w 2007 roku Ashkan Dejagah został wyrzucony z młodzieżowej reprezentacji Niemiec, gdy odmówił wyjazdu do Tel Awiwu na mecz z Izraelem. Piłkarz o irańskich korzeniach wyjawił później, że zrobił to z obawy o siebie i swoją rodzinę, która w kraju pochodzenia mogłaby być narażona na niebezpieczeństwo z powodu jego wizyty w kraju wroga.
St. Pauli rozwiązało niedawno kontrakt z Cenkiem Şahinem, gdyż poparł wkroczenie tureckich wojsk do Syrii. Jego wypowiedź była sprzeczna z lewicowymi ideałami klubu i najbardziej zagorzałych kibiców.
Nieustannie na stadionach przewijają się incydenty związane z rasizmem i homofobią, sprawami często łączonymi z poglądami politycznymi. Zawsze znajdzie się ktoś, kto jest gotowy namieszać w sporcie tematami, które nie powinny być obecne na boisku. Przecież jacyś „geniusze” podczas meczu Dudelange z Karabachem Agdam postanowili wypuścić nad murawę drona z flagą Górnego Karabachu. Jak nazwać to inaczej, niż prowokacją polityczną?
Podczas meczu piłki nożnej nie powinno się myśleć o wojnach, odmienności czy nienawiści, trochę jak podczas starożytnych Igrzysk Olimpijskich, gdy zawieszano wszelkie konflikty zbrojne. To ma być święto, festiwal radości, widowisko dla wszystkich, od dzieci po osoby starsze.
Ludzie często jednak nie dbają o piękne ideały. Dzisiaj dawno zapomniano o tym, czym miał być sport. Że miał promować równość i czystą rywalizację, wolną od nieuzasadnionej przemocy i nienawiści. To miała być ostatnia „wysepka pokoju” w wielkich sporach.
Możemy być jednak pewni, że 26 października tak by nie było. Dodatkowe zaognienie sytuacji, która w Katalonii z pewnością jeszcze się nie uspokoi byłoby tylko niepotrzebnym ryzykiem. I tak, choć sport i polityka nie powinny mieć ze sobą nic wspólnego, to tym razem futbol z nią przegrał. I, chcemy, czy nie chcemy, było to jedyne słuszne wyjście.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również