Chciał być jak Ronaldo, śmiali się, że jest drewnem. Dziś może zatrzymać Lewandowskiego i Polaków

Chciał być jak Ronaldo, śmiali się, że jest drewnem. Dziś może zatrzymać Lewandowskiego i Polaków
Ettore Griffoni/shutterstock.com
W pierwszym klubie usłyszał, że jest drewnem, z którego nic nie będzie. Jego marzenia o zostaniu światowej sławy napastnikiem nigdy się nie spełniły. Wręcz przeciwnie, obecnie to on staje przed zadaniem powstrzymywania topowych snajperów, z Robertem Lewandowskim na czele. Milan Skriniar - oto człowiek, którego jako Polacy musimy się obawiać najbardziej przed meczem otwarcia mistrzostw Europy.
Najlepszy piłkarz swojego kraju, lider reprezentacji i świeżo upieczony mistrz Włoch. Skriniar marzy dziś o tym, żeby naprawić błędy sprzed pięciu lat. Słowacja bowiem po raz drugi z rzędu awansowała na EURO. W 2016 roku “Sokołom” udało się nawet wyjść z grupy, jednak w 1/8 finału Niemcy zaserwowali im brutalną lekcję futbolu, wygrywając aż 3:0. Skriniar występował wtedy jeszcze w środku pola i był zapchajdziurą. Mało kto przypuszczał, że na następne mistrzostwa pojedzie jako fundament defensywy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Chciał być jak Ronaldo

Początkowo wcale nie chciał zostać defensorem. Gdy stawiał pierwsze kroki na boisku, grając z ojcem i bratem, rywalizowali, kto strzeli najwięcej goli. Jego idolami dzieciństwa nie byli Vratislav Gresko czy Stanislav Varga, którzy jako słowaccy obrońcy zdobywali sławę. Mały Milan darzył sympatią zawodników z zupełnie innego sektora boiska.
- Jako młody chłopak podziwiałem Ronaldo Nazario. To był mój największy idol, bez wątpienia. Nigdy nie widziałem tak znakomitego zawodnika. Był po prostu niesamowity. Fenomeno - mówił dla oficjalnej strony Interu.
Rodzina Skriniara postawiła wszystko na jedną kartę. Milan w wieku 12 lat dołączył do drużyny MSK Żilina. Zamieszkał w internacie oddalonym o prawie 100 kilometrów od rodzinnego Żaru nad Hrovem. Do klubu trafił z myślą, że zostanie bombardierem, czołowym snajperem i postrachem obrońców. Marzenia niestety nie szły w parze z talentem.
Skriniar nie miał predyspozycji, aby zostać napastnikiem. Brakowało mu zwinności, dynamiki. Trenerzy sukcesywnie przesuwali go na mniej ofensywne pozycje, żeby najzwyczajniej w świecie nie przeszkadzał w konstruowaniu akcji. Po latach zdradził, że wiele razy myślał o zostawieniu futbolu. Nawet kibice w Żylinie nabijali się z jego niezbyt zgrabnego sposobu biegania. Z trybun skandowano, że jest drewnem i powinien odejść z MSK. W wieku 18 lat trafił zresztą na wypożyczenie do Zlate Moravce, bo stracono do niego zaufanie w rodzimym klubie. Za pierwszą wielką pensję postanowił sobie kupić zegarek, nie złotego Rolexa, ale zwykły tani model, który posłużył za symbol. Wiedział, że czas płynie i zaraz odjedzie pociąg pod nazwą “Piłkarska kariera”. Jeszcze jako 20-latek nie mógł być pewien tego, że uda mu się przebić w MKS Żylinie. Dziś na Słowacji nie ma konkurencji.
- Może niektórzy kibice nadal krzyczą, że jestem drewniany. Nie wiem, na San Siro ich nie słyszę. 70 000 osób ich zagłusza - z uśmiechem komentował Skriniar w rozmowie z portalem “Sportnet.sk”.

Skała

Skriniar w końcu został na stałe przesunięty do bloku defensywnego, co prawdopodobnie uratowało jego karierę. Nawet jako defensywny pomocnik był rozważany co najwyżej jako solidny ligowiec w słowackiej lidze. Na pozycji stopera wyrósł na prawdziwego fachurę. Dobrze pokierował także karierą, bowiem nie przyjął pierwszej lepszej oferty, która spłynęła do Żyliny. Wybrał Włochy, czyli miejsce, będące uniwersytetem dla środkowych obrońców. W dodatku trafił na prawdziwych profesorów w tej dziedzinie. Giampoaolo, Luciano Spalletti, Antonio Conte - oni na śniadanie spożywają bruschettę ze szczyptą catenaccio. Jeśli gdzieś masz się nauczyć gry defensywnej, to właśnie pod słońcem Półwyspu Apenińskiego i u boku takich specjalistów.
- Skriniar będzie jednym z najlepszych obrońców na świecie - stwierdził raz Giampaolo. I to po meczu z Milanem, kiedy słowacki stoper fatalnie się obciął i Sampdoria straciła gola na wagę porażki. Dziennikarze łapali się za głowę, ale trener miał rację. Metodą prób i błędów ukształtował zawodnika klasy światowej.
Słowak był pojętnym uczniem. Już po roku w Sampdorii zgłosił się po niego Inter. Został najdroższym słowackim piłkarzem w historii. Na powitalnej konferencji z uśmiechem przyznał, że imię nie stanowi żadnej przeszkody, aby odnieść sukces na Giuseppe Meazza i kibice mogą nazywać go “Inter Skriniar”. Tak się oczywiście nie stało. Milan po raz pierwszy w dziejach podbił serca “Nerazzurrich”. Kupiony za młodu zegarek stał się symbolem kariery Słowaka. Czas to jego największa broń i zaleta. W debiutanckim sezonie w Mediolanie spędził na murawie komplet minut w Serie A. Dokonał tego jako jedyny zawodnik z pola w lidze. Wyróżniał się także ze względu na timing. W ciągu roku popełnił 40 fauli, średnio jeden na mecz. Zawsze był na miejscu, na czas. Włodarze w Żylinie mogli tylko żałować, że sprzedali taki talent za ledwie 5 mln euro. To było największe arcydzieło z drewna od czasów Carlo Collodiego.
Po Skriniara szybko zaczęły się zgłaszać czołowe europejskie kluby. Spłynęły oferty z Barcelony, Atletico czy Liverpoolu, ale nie zamierzał tak szybko porzucać stolicy Lombardii. Miał tam misję do wykonania. Przed startem sezonu 2018/19 został zapytany przez słowackiego dziennikarza, czy tytuł znowu powędruje w ręce Juventusu, czy może Napoli zdoła się przerwać hegemonię.
- Wierzę, że wraz z Interem zmienimy hierarchię. W poprzednich sezonach zajmowaliśmy siódme albo ósme miejsce. To byłoby coś wielkiego, gdybyśmy wygrali tytuł - stwierdził Skriniar.
W tym roku się to udało, chociaż nie obyło się bez problemów. Przede wszystkim stoper musiał się odnaleźć w systemie Antonio Conte, który prędzej poszedłby do piekła niż zrezygnował z trójki środkowych obrońców. Chwilę trwało, aby Skriniar przystosował się do systemu, w którym nigdy nie grał. W dodatku na początku bieżących rozgrywek kompletnie rozłożył go koronawirus. Przez ponad trzy tygodnie otrzymywał pozytywne wyniki testów. Przegapił połowę fazy grupowej w Lidze Mistrzów, gdzie Inter się skompromitował, zajmując miejsce za Szachtarem i Borussią Moenchengladbach.
Skriniar i spółka musieli na krajowym podwórku odbić sobie europejską gehennę. 26-latek stał się częścią najlepszego bloku defensywnego w lidze. Z nim na boisku “Nerazzurri” zachowywali czyste konto m.in. przeciwko Juventusowi, Napoli, Milanowi czy Atalancie. Cristiano Ronaldo, Zlatan Ibrahimović i maszynka Gian Piero Gasperiniego mogli tylko odbić się od słowackiego muru. W trakcie sezonu przyznał, że jeżeli Inter wygra Scudetto, to wytatuuje sobie puchar za mistrzostwo. Kto wie, czy nie będzie także potrzebował miejsca na ciele, aby upamiętnić nadchodzące mistrzostwa Europy.

Legia cudzoziemców

Na EURO Skriniara czeka prawdziwa szkoła życia. Najpierw będzie musiał kryć Roberta Lewandowskiego, później Aleksandra Isaka, a na deser uporać się z linią ofensywy Hiszpanii, gdzie nie ma jednej klasycznej “dziewiątki”, ale cały kolektyw odpowiadający za zdobywanie goli. Piłkarz Interu jednak spokojnie podchodzi do gry przeciwko najlepszym napastnikom świata. Zaznacza, że od pewnego czasu nie skupia się już na tym, aby znać na wylot swoich rywali. W sezonie 2019/20 miał rywalizować z Gonzalo Higuainem. Obejrzał jego wszystkie gole, znał na pamięć każdy ruch. Był obkuty do granic możliwości, ale oblał ten egzamin dojrzałości. Argentyńczyk w końcówce spotkania urwał się i zapewnił Juventusowi trzy punkty. Od tego czasu Słowak zrozumiał, że dobry obrońca wcale nie musi rozpracować przeciwnika. Celem jest zmuszenie go do gry na własnych warunkach.
- Ten sezon jest moim najbardziej udanym. Odniosłem sukces w Interze i teraz mogę skupić się na drużynie narodowej. Mamy ciekawą grupę. Ja muszę wziąć na siebie odpowiedzialność za drużynę i dać z siebie jeszcze więcej niż wcześniej - zapowiada Skriniar.
Mecz Polski ze Słowacją można więc reklamować go jako bezpośredni pojedynek mistrza Włoch z mistrzem Niemiec. Najlepszy napastnik świata w osobie Roberta Lewandowskiego stanie naprzeciw topowego europejskiego obrońcy. A spotkanie to może być szczególnie ciekawe z perspektywy perypetii, które łączą obu panów.
- Skriniar był zawodnikiem, którego mieliśmy w zasięgu. Grał wtedy w Żylinie, to byłby wysiłek finansowy, ale Legię było na niego stać. Transfery to jest często kwestia timingu. 6 do 12 miesięcy to w piłce bardzo dużo. Ktoś dziś jest anonimowy, za chwilę może być gwiazdą. Skriniar pochodził z mniejszego klubu niż Legia w łańcuchu pokarmowym. Gdyby nam bardzo zależało, to byśmy na niego postawili. Teraz można żałować, popełniliśmy błąd - przyznał na antenie “Kanału Sportowego” Dominik Ebebenge, który pracował jako koordynator ds. rozwoju sportowego w Legii Warszawa.
A propos błędów - Skriniar rzadko je popełnia, ale mamy jednak nadzieję, że akurat dziś nie zagra meczu życia.
Mecz Polska - Słowacja rozpocznie się o 18:00. Godzinę wcześniej uruchomimy na naszej stronie relację na żywo z tego spotkania. W jej trakcie będzie dostępny czat live dla zarejestrowanych użytkowników.

Przeczytaj również