Miał być następcą Messiego, ale wyrzucono go z La Masii. Teraz pokładają w nim nadzieję w Realu Madryt

Miał być następcą Messiego, ale wyrzucono go z La Masii. Teraz pokładają w nim nadzieję w Realu Madryt
lev radin/shutterstock.com
Nadchodzący pojedynek Barcelony z Mallorcą to szczególnie ważne wydarzenie dla jednego z napastników ekipy z Balearów. Takefusa Kubo jeszcze przed kilkoma laty wiązał przyszłość z bordowo-granatowymi barwami, namaszczono go nawet na następcę Messiego. Splot nieoczekiwanych wydarzeń sprawił jednak, że dziś 19-latek jest nadzieją… Realu Madryt.
Ubiegłoroczny transfer filigranowego skrzydłowego przeszedł nieco bez echa, chociaż Real pozyskał jeden z najbardziej łakomych kąsków młodego pokolenia. Z papierami na naprawdę wielkie granie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Perła La Masii

Jego naturalny talent i predyspozycje do gry objawiły się stosunkowo szybko. Już w wieku dziesięciu lat został zauważony przez skautów Barcelony, którzy zaoferowali przenosiny do akademii klubu. Konieczność przeprowadzki na drugi koniec świata nie odbiła się na piłkarskich umiejętnościach Kubo, bo nadal potrafił oczarowywać kolejnych trenerów. Skłonność do kreowania sytuacji w połączeniu z niebywałą skutecznością - dzięki temu młokos z Azji szybko wyrósł na jedną z największych gwiazd drużyn młodzieżowych. W trakcie jednego z sezonów doszło zresztą do powstania ciekawego duetu w linii ofensywnej juniorów “Blaugrany”.
Być może Fati i Kubo nadal graliby razem na Camp Nou, gdyby nie wydarzenia z 2014 r. FIFA dopatrzyła się pewnych nieprawidłowości w działaniach Barcelony podczas sprowadzania nieletnich piłkarzy z zagranicy. Klub ukarano rocznym zakazem transferowym, jednak prawdziwe represje ze strony federacji dotknęły młodziutkich graczy, w tym japońskiego napastnika. Nastolatkowie, których "Blaugrana" nielegalnie sprowadziła do La Masii, musieli w trybie natychmiastowym opuścić akademię i porzucić marzenia o grze dla "Barçy". Przynajmniej do momentu aż nie ukończą 18 lat. Sankcja dotyczyła dziewięciu zawodników, którzy pochodzili z Kamerunu, Korei Południowej, USA oraz oczywiście Japonii. 14-letniemu Kubo pozostało jedynie wrócić do ojczyzny.

Kraj kwitnącego talentu

Spektakularna łatwość w wygrywaniu pojedynków 1 na 1, szybkość, dynamika oraz skłonność do krótkiego prowadzenia piłki lewą nogą powodowały oczywiste porównania do Leo Messiego. Sam Kubo tego typu zestawienia przyjmuje z należytym dystansem.
- To zaszczyt być porównywanym do tak wielkiego zawodnika, ale nie chciałbym być zawsze nazywany "japońskim Messim". Wolę skoncentrować się na sobie, a nie dorównaniu komukolwiek - odpowiadał skrzydłowy, przed którym cała kariera stoi otworem. Zakaz FIFA nie zdołał powstrzymać jego chęci do odniesienia sukcesu.
Wrócił w rodzinne strony, gdzie trafił do szkółki FC Tokyo. Szkopuł w tym, że nie przebywał długo w sekcjach juniorskich, ponieważ… był zbyt dobry. Przerastał swoich rówieśników o klasę, jawił się jako gotowy produkt, zatem szansę na debiut w J-League otrzymał mając zaledwie 15 lat. Dzięki bramce przeciwko Vissel Kobe został później najmłodszym strzelcem w historii japońskiej ekstraklasy.
Udane sezony w rodzimych rozgrywkach przykuły uwagę europejskiej śmietanki towarzyskiej. Akcje Kubo jeszcze poszybowały w górę, gdy selekcjoner Hajime Moriyasu zdecydował się powołać go na ubiegłoroczne Copa America. "Kraj Kwitnącej Wiśni" zawiódł oczekiwania, lecz nastoletni gwiazdor nie mógł sobie niczego zarzucić. Dobra gra na turnieju udowodniła, że jest w pełni gotowy na krok naprzód w postaci powrotu na Stary Kontynent.

Mała zdrada

W kolejce po podpis nastoletniego wirtuoza stanęło wiele klubów z czołówki, a najpoważniejszymi kandydatami były PSG, Real i Barcelona. Mogło się wydawać, że najprędzej Kubo zdecyduje się na powrót do stolicy Katalonii, jednak negocjacje nie przebiegały pomyślnie. Na Camp Nou odrzucono żądania zawodnika w postaci pensji na poziomie miliona euro i gwarancji miejsca w pierwszej kadrze. "Blaugrana" chciała powoli wprowadzać go do składu, lecz Kubo zdawał sobie sprawę, że jego potencjał przerasta trzecią ligę, w której występują rezerwy "Barçy". Do akcji wkroczyli więc "Królewscy".
Zdając sobie sprawę z szerokiego wachlarza umiejętności zawodnika, Florentino Perez zaspokoił jego finansowe oczekiwania. Perła La Masii wpadła w sidła odwiecznego rywala. Stołeczni kibice nie czekali długo na pierwszy popis kolejnego asa w talii "Zizou". Nastolatek szybko przedstawił się szerszej publiczności w najlepszy możliwy sposób.
Szkopuł w tym, że w kadrze Zinedine'a Zidane'a znajdowało się zbyt wielu skrzydłowych, aby Kubo mógł pozostać na Bernabeu. Zamiast rywalizacji z Viniciusem i Hazardem, piłkarz udał się na wypożyczenie do Mallorki. Otrzymał niezbędną liczbę minut i może zbierać potrzebne doświadczenie.
- Kubo jest przyszłością Realu Madryt, ale szanujemy decyzję o wypożyczeniu. Najważniejsze, żeby zawodnik w tym wieku regularnie grał - lakonicznie komentował Francuz.

W drodze do Madrytu

Już po kilku spotkaniach w nowych barwach okazało się, że młody talent jest dla beniaminka, niczym japońskie drzewko Bonsai, prawdziwym symbolem szczęścia. Mallorca radzi sobie przeciętnie, ale zjawiskowy Japończyk w pojedynkę robi wszystko, aby wydostać drużynę ze strefy spadkowej.
Nikogo raczej nie zdziwi informacja o tym, że najlepszym dryblerem w La Liga jest Leo Messi. Szokować może za to fakt, że Argentyńczyk dzieli pierwsze miejsce właśnie z Kubo. Obaj panowie notują średnio 5.4 wygranych pojedynków w przeliczeniu na 90 minut. Wyrażenie "japoński Messi" jak najbardziej znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dziś wieczorem mistrz i uczeń po raz drugi staną naprzeciw siebie. Jesienny pojedynek zakończył się gładkim triumfem Katalończyków, a Kubo zapewne zapamiętał tamten wieczór z powodu reakcji kibiców. Tym razem na Camp Nou nie pojawiły się świńskie łby, służące za symbol zdrady, ale Japończyka "przywitał" festiwal gwizdów i obelg z każdego zakątka trybun.
- Kibice postrzegają cię jako największego wroga, a nie 18-letniego chłopaka, którym przecież jestem. To ich decyzja, ja podjąłem swoją i jestem z niej zadowolony. Kibice mają prawo do tego, aby na mnie gwizdać i rozumiem, że trochę na to zasłużyłem - wyznał w pomeczowym wywiadzie.
Wieczorem nikt nie usłyszy ani gwizdów, ani oklasków, ponieważ kibice oczywiście nie mogą obejrzeć spotkania z wysokości trybun. Wzrok w kierunku Balearów z pewnością skierują za to Zinedine Zidane i Florentino Perez, którzy zdają sobie sprawę z tego, że Mallorca stanowi tylko przystanek w prężnie rozwijającej się karierze Takefusy Kubo. Futbolowy samuraj startuje z pozycji "underdoga", ale już niedługo zapewne będzie mógł zagrać w "El Clasico". Wtedy Camp Nou znów przypomni sobie o małej zdradzie wielkiego talentu.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również