Miał iść w ślady słynnego ojca, może być dużo lepszy od niego. U boku Ronaldo rośnie światowa gwiazda

Miał iść w ślady słynnego ojca, może być dużo lepszy od niego. U boku Ronaldo rośnie światowa gwiazda
Riccardo Giordano / IPA / Sipa / PressFocus
Nigdy nie jest łatwo być synem wielkiego piłkarza. Federico Chiesa od lat słyszał, że musi dorównać ojcu, Enrico, który zapisał się w historii włoskiej piłki. Ale skrzydłowy Juventusu ma inne plany. On może być jeszcze lepszy. Już jest przecież znakomity.
Wielkie mecze tworzą wielkie legendy. Tak też się stało w zeszłym tygodniu w Serie A, gdy Juventus, nieprzerwany mistrz ostatnich dziewięciu sezonów, zmierzył się z Milanem, aktualnym liderem. Oczy całego świata miały skupić się na Cristiano Ronaldo czy Paulo Dybali, ale show skradł kto inny. Federico Chiesa rozegrał spotkanie, po którym bezradni rywale mogli tylko westchnąć, mówiąc: “Mamma Mia”. Trudno znaleźć słowa, aby ocenić jego występ. To był popis nie na miarę skali dziesiętnej, a mediolańskiej “La Scali”.
Dalsza część tekstu pod wideo

Dwie krople wody

23-latek sprawił, że coraz częściej to Enrico Chiesę nazywa się ojcem wirtuoza, a nie Federico synem legendy. To drobna różnica pod względem doboru słów, jednak kluczowa, jeśli weźmiemy pod uwagę panującą narrację. Skrzydłowy Juventusu od dawna borykał się z obowiązkiem doścignięcia ojca, narzucanym mu przez media i otoczenie. A nie jest to takie łatwe, bo Enrico zapisał się w pamięci kibiców jako kolejne wcielenie “Bello di Notte”. Chiesa senior:
  • w Serie A strzelił aż 139 goli
  • dwukrotnie wygrywał Coppa Italia
  • był członkiem wspaniałej ekipy Parmy, która zdobyła Puchar UEFA
  • w barwach Fiorentiny wypełnił lukę po odejściu cudownego Gabriela Batistuty
Pod słońcem Toskanii Enrico rozkochał w sobie tysiące fanów. We Florencji miał status półboga. Dla niego kibice tłumnie zjawiali się na Stadio Artemio Franchi. W sezonie 2000/2001 rywalizował nawet o tytuł króla strzelców. I to z nie byle kim, bo w czołówce znaleźli się wówczas także Hernan Crespo, Andrij Szewczenko, Christian Vieri czy znienawidzony przez sympatyków “Violi” Gabriel Batistuta. Ten, który zdradził klub i odszedł do Romy.
Ale wraz z utratą Argentyńczyka, tak naprawdę rozpoczęła się kariera Federico. Jemu po prostu było pisane, żeby zostać wielkim zawodnikiem. Gdy potwierdzono, że Batistuta żegna się z Fiorentiną, dziennikarz Franco Ligasa zjawił się w domu Chiesy i zagaił rozmowę z niespełna 3-letnim Federico.
- Kto zastąpi Batistutę w Fiorentinie?
- Toldo - odpowiedział chłopczyk.
- Ale to bramkarz. Kto będzie strzelał gole dla Fiorentiny? - dopytywał dziennikarz, który zapewne miał nadzieję, że malec wskaże własnego ojca.
- Ja - stwierdził mały Fede. Nie pomylił się.

Droga przez ciernie

Zadziorny syn już jako 10-latek trafił do akademii Fiorentiny. Problem w tym, że Federico nie miał warunków, aby stać się kopią Enrico. W drużynach młodzieżowych usilnie wystawiano go na środku ataku, wierząc, że syn odziedziczył instynkt snajpera. Tam nie mógł pokazać swoich największych atutów, czyli dryblingu, wyszkolenia technicznego, naturalnego luzu w bezpośrednich pojedynkach. Mało brakowało, a Fede zakończyłby karierę właściwie już przed jej rozpoczęciem. Rodzice zapisali go do międzynarodowej szkoły we Florencji, gdzie lekcje prowadzone są wyłącznie w języku angielskim. Młody Chiesa chciał później ukończyć akademię na kierunku Wychowania Fizycznego. Bał się, że nie zostanie zawodowym piłkarzem.
- Przez dwa lub trzy lata miałem problem, żeby w ogóle zagrać w jakimś meczu, bo byłem zbyt słaby fizycznie i odstawałem od rówieśników. Gdy masz 14 czy 15 lat, czujesz ogromne rozczarowanie - zdradził w rozmowie z magazynem “Undici”.
- Wiele razy rozważałem rzucenie futbolu, ale rodzina zawsze wierzyła, że mi się uda. Musiałem myśleć na zasadzie: tym razem nie zagrałem, ale może przy następnej okazji się uda. Wierzyłem, że ciężka praca na treningach się opłaci. Chciałem być jak Cristiano Ronaldo. On też nie jest tak utalentowany, jak Messi, a ma tyle samo Złotych Piłek (wywiad z 2019 r., gdy obaj mieli po 5 statuetek - przyp. red.) - zakończył Federico.
W końcu jeden z trenerów Primavery przesunął Chiesę bliżej skrzydła. Drobna korekta ustawienia być może na zawsze zmieniła bieg włoskiego futbolu. Tam syn legendy w końcu pokazał, że może być gwiazdą, piłkarzem z pierwszych stron gazet. Okazało się, że on po prostu nie był stworzony do odgrywania roli ojca. To nie jest rasowa “dziewiątka” z klinicznym wykończeniem. Siłą Federico jest gra 1 na 1, ośmieszanie obrońców, uliczny styl, który nasuwa skojarzenia z futsalem. Tak zaczęła się jego przygoda z Fiorentiną.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni

Tym, co wyróżnia Chiesę, jest jego normalność. Gdy strzelił pierwszego gola w Serie A, nie celebrował go. Schował twarz w dłoniach i rozpłakał się. Spełniło się jego największe marzenie. Brzmi to nieco abstrakcyjnie, ale w świecie włoskiej piłki brakuje takich zwykłych zawodników. Federico odbiega od wizerunku młodych talentów z Italii. Nie ma tatuaży, brylantowych kolczyków i najnowszego Ferrari w garażu. Przypomina zwykłego chłopaka, który wyszedł na podwórko pokopać z kolegami. Tylko, że tym podwórkiem od kilku lat są czołowe europejskie rozgrywki.
Wychowanek “Fiołków” stał się fenomenem na Półwyspie Apenińskim. Rzadko kiedy zawodnicy w tym wieku osiągają piłkarską dojrzałość. Enrico Chiesa w młodości błąkał się po drużynach pokroju Chieti Calcio, Modeny czy Cremonese. Tymczasem Fede w wieku 21 lat był pełnoprawnym liderem Fiorentiny.
- Będziemy mówić o Federico Chiesie jeszcze przez wiele lat. Jego talent jest ogromny - chwalił go dwa lata temu Simone Inzaghi.
Z nim w składzie “Viola” oczywiście nie osiągnęła niczego wielkiego, bo ich kadra jako całość odbiegała (i nadal odbiega, już bez Fede) od czołówki. Ale przez tych kilka sezonów kibice mogli poczuć chwilową wyższość. Wreszcie na Artemio Franchi mieli zawodnika, którego zazdrościły im całe Włochy. Perełkę na miarę największych europejskich scen. I przez pięć lat Federico godził się z rolą “diamentu lśniącego wśród tandety”. W końcu jednak się złamał. Poszedł w ślady Roberto Baggio i Gabriela Batistuty. Zdradził Florencję.

Judasz

W ostatniej kolejce przed ogłoszeniem październikowego transferu Federico Chiesa otrzymał opaskę kapitańską. Został drugim najmłodszym piłkarzem w historii “Fiołków”, który dostąpił tego zaszczytu. Sam przyznawał, że to wiele dla niego znaczy. Zwłaszcza, mając na uwadze, że w pewnym stopniu stał się spadkobiercą dziedzictwa zmarłego Davide Astoriego, z którym się przyjaźnił. Choć już wtedy mówiło się, że jego przejście do Juventusu zbliża się wielkimi krokami. Aura wokół odejścia Chiesy zmazała wszystkie pozytywne wspomnienia. W krótkim okresie stał się wrogiem numer jeden kibiców Fiorentiny.
Tifosi, a zwłaszcza ultrasi poczuli się oszukani. Stracili utalentowanego wychowanka na rzecz hegemona. “Stara Dama” znów zabrała im jedyny powód do radości, tak jak przeszło 25 lat temu, gdy Baggio także zamienił głęboki fiolet na biało-czarny trykot. Co gorsze, “Viola” nie otrzymała żadnej rekompensaty. Transakcję sfinalizowano w ostatni dzień okienka transferowego. I to wypożyczenie, gdzie “Juve” w pierwszej transzy zapłaci zaledwie 2 mln euro. Kolejne 40 trafi na jej konto dopiero po upływie dwóch lat. To był policzek dla Fiorentiny. Włoski gigant wpadł na prowincję, zabrał co najlepsze i nawet nie zostawił rachunku.
Reakcja sympatyków Fiorentiny nie powinna nikogo dziwić. Gdy Chiesa wraz z Juventusem przybył do dawnego domu, miasto oszalało. Mury wielu bloków “ozdobiono” hasłami: “Fiorentina już nie jest twoim domem”, “Chiesa Judasz” i innymi, których nie warto cytować. Matka Federico prosiła na Instagramie, aby kibice nie obrażali jego syna, którego przecież darzyli miłością. Starania nie przyniosły efektów.

Złe dobrego początki

We Florencji znienawidzony. W Turynie - przyjęty niezwykle chłodno. Claudio Marchisio, żywa legenda Juventusu, brutalnie ocenił ten transfer.
- To nie w porządku, że ktoś, kto niedawno walczył o utrzymanie w Serie A, nagle kosztuje 50 czy 60 milionów. Potem przybywa do Juventusu i musi natychmiast udowodnić swoją wartość - ocenił Marchisio.
Oliwy do ognia dolał debiut Fede w Juventusie. Skrzydłowy pokazał się z dobrej strony, zanotował asystę, ale to nie miało znaczenia. Dostał czerwoną kartkę, bo zdaniem sędziego nadepnął rywala. Nie chciał nikogo skrzywdzić, do zdarzenia doszło przez przypadek, lecz wyrok już zapadł. Media zapłonęły, a łatka niewypału nagle, bezsensownie, zawisiła nad głową 23-latka. W kolejnych dwóch meczach nie wyszedł na murawę od pierwszej minuty. Andrea Pirlo powoli wdrażał go do swojej układanki. To się opłaciło. Bez cienia wątpliwości - “Stara Dama” ma w szeregach jednego z najlepiej prosperujących skrzydłowych na świecie.
Takie mecze, jak ten przeciwko Milanowi, identyfikują zawodników z absolutnie najwyższej półki. Syn nie pójdzie w ślady ojca, bo jego potencjał jest jeszcze większy. Enrico łatał dziury w sercach kibiców Fiorentiny, którzy tracili liderów na rzecz Romy czy Juventusu. Fede sam stał się piłkarzem przykuwającym uwagę najlepszych klubów. W języku włoskim słowo “chiesa” oznacza “kościół”. Cóż, z każdym występem Federico liczba jego wyznawców rośnie.

Przeczytaj również