Miała być emerytura, jest walka o mistrzostwo Hiszpanii. David Silva prowadzi Real Sociedad na szczyt

Miała być emerytura, jest walka o mistrzostwo Hiszpanii. David Silva prowadzi Real Sociedad na szczyt
instagram.com/real sociedad official
Opuścił klub, w którym był legendą i, wydawało się, wrócił do Hiszpanii na spokojną emeryturę. Nic z tego. David Silva po odejściu z Manchesteru City znów jest wielki. Pomocnik stał się talizmanem Realu Sociedad. Czas na kolejny krok. Czy będzie nim mistrzostwo Hiszpanii zabrane wielkim faworytom? Niewykluczone.
Czasem trudno o bardziej wyrafinowane komplementy od poniższego:
Dalsza część tekstu pod wideo
- Diego Maradona w najlepszym etapie swojej kariery miałby trudności z aklimatyzacją w naszym zespole. Mógłby oczywiście robić z piłką wszystko, ale już bez niej byłoby mu ciężej. Mamy Davida Silvę, który dysponuje prawie takim samym talentem, a w dodatku pracuje jak wół - oświadczył w listopadzie, jeszcze przed śmiercią legendarnego Argentyńczyka, trener Realu Sociedad, Imanol Alguacil.
Wiele to mówi o nastawieniu 34-latka. Początkowo mówiło się, że Hiszpan, opuszczając Manchester na rzecz gry w Kraju Basków, skręcił w “dojazdówkę” do emerytury. Nic bardziej mylnego. Znalazł się w miejscu, gdzie chce zdobywać trofea tak samo jak wszędzie indziej.

Odszedł talent, przyszedł weteran

- Płakaliśmy z powodu jego odejścia - przyznaje Miguel Angel Moya, rezerwowy bramkarz La Realu. To nie o Silvie oczywiście, a o Martinie Odegaardzie, który po ostatnim meczu zeszłego sezonu powiedział kolegom, że otrzymał ponowne wezwanie do Madrytu. W San Sebastian był wybitnym pomocnikiem, jednym z najlepszych piłkarzy w lidze. Aż do ogłoszenia piłkarskiego lockdownu nie dało się go powstrzymać na boisku. Wprawdzie po zakończeniu przerwy forma Norwega wyraźnie spadła, tak jego, jak i całej drużyny, to decyzja o odejściu zabolała. Rozpacz trwała jednak wyjątkowo krótko.
Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Ktoś w pionie sportowym rzucił “a może by tak spróbować z Davidem Silvą?. Od tego momentu minęły 24 godziny do faktycznego podpisania kontraktu z piłkarzem, który przez ostatnie lata fascynował kibiców na Wyspach Brytyjskich. Początkowo pukano się po głowach. “Halo, przecież on już jest po słowie z Lazio”. Ale oferta ekipy z San Sebastian była na tyle wystarczająca, że zawodnik zmienił zdanie. Nagle, w wieku 35 lat, znalazł się w regionie, gdzie wszystko zaczęło się 16 lat temu, gdy w drugiej lidze taplał się w błocie i śniegu, kopiąc dla drugoligowego wówczas Eibaru.
Po 10 latach, 4 miesiącach i 16 dniach Silva znów pojawił się na boiskach ligi hiszpańskiej. Ponad dekadę temu żegnał się z rozgrywkami w barwach Valencii przeciwko Xerez. Teraz trafił na świetnego rywala. Samych “Królewskich”. Real Madryt, z Martinem Odegaardem w składzie. Symboliczne.
Mistrzowie kraju grali w osłabionym składzie, wyglądali nieco jak w zwolnionym tempie. Ale i tak zepchnęli Basków do głębokiej defensywy. David Silva wszedł w 70. minucie przy stanie 0:0 i odmienił przebieg spotkania jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Balans przechylił się na stronę ekipy z Anoety. Courtois powstrzymał Alexandra Isaka, a wolej Andera Berrenetxei minął minimalnie słupek. Wreszcie na trzy minuty przed końcem Silva dostał od Portu idealną piłkę. Na lewą stopę, 18 metrów od bramki. To ta chwila? Drzwi do raju zostały lekko uchylone, ale prawie natychmiast zamknął je Raphael Varane. Francuz wykonał rozpaczliwy, ofiarny wślizg, blokując strzał niechybnie zmierzający w kierunku siatki. Jeszcze nie teraz. Choć mógł to być debiut idealny.

Obecność obowiązkowa

Silva przybył do Kraju Basków zarażony koronawirusem, po zaledwie trzech tygodniach wakacji i bez możliwości odpowiedniego przygotowania się do sezonu. Jego pierwsze mecze w nowych barwach musiały więc być trochę dyskretne. Ale gdy doszedł do formy i nauczył się interpretować zachowania kolegów, zaczął przypominać samego siebie z najlepszych lat. A wraz z nim urósł cały La Real, aż do serii sześciu kolejnych zwycięstw w lidze. Dziś, po trzynastu kolejkach, to Baskowie znajdują się na szczycie tabeli. Wpływu Davida Silvy na obecną pozycję klubu nie da się przecenić. Oprócz rozczarowującej porażki z Valencią u siebie 0:1, istnieje wyraźna korelacja między grą od pierwszej minuty mistrza świata z 2010 roku, a zwycięstwami La Realu.
To nie przypadek, że drużyna Alguacila zwolniła, gdy hiszpańskiego playmakera zastopowała kontuzja. Pojawiły się problemy z kreowaniem, a co za tym idzie, ze zdobywaniem bramek. W trzech kolejnych spotkaniach nie udało się wygrać. Najbardziej bolały remisy w małych derbach Kraju Basków: z Deportivo Alaves 0:0 i Eibarem 1:1. Brakowało tego punktu wsparcia, który prowadził projekt z Mikelami Merino i Oyarzabalem do doskonałości. Dobra wiadomość dla Realu jest taka, że przetrwali ten czas bez większych wpadek i strat. Gdy najważniejszy element powróci, wesołe miasteczko znów zacznie się kręcić.

Lider z doświadczeniem

Silva z Manchesteru i SIlva z San Sebastian to dwaj zupełnie różni zawodnicy. W “Citizens” weteran przemierzał między liniami jako typowy rozgrywający, zwłaszcza za kadencji Roberto Manciniego. Potem Guardiola cofnął go do pozycji numer “8”, ale ciągle pomocnik otrzymywał głównie ofensywne role. W Realu Sociedad powrócił znów jako “dziesiątka”, gdzie przez całą karierę czuł się najlepiej. Najważniejsze zadanie pozostało niezmienne: posłać podanie do niekrytego kolegi. I cieszyć się z asysty.
Nie jest tak, że Silva wrócił z Premier League z czystą kartą. Nabrał tam szlifów, potrafi radzić sobie z ostrzejszym traktowaniem przez przeciwników. Sam zresztą nie należy do niewiniątek. Żartował, że przejął z Anglii złe nawyki, doskakując do rywali po stracie piłki, nawet gdy pojedynek z góry można skazać na porażkę. Jego techniczne faule nie uchodzą uwadze sędziom. Zebrał 4 żółte kartki w 9 występach, ale przynajmniej nikt z niego nie foruje, nazywając “leniwym emerytem”.
Czyni lepszymi zawodników wokół siebie. Oyarzabal jest liderem klasyfikacji strzelców La Liga. Portu to kolejny gracz, który gra na wyższym poziomie w porównaniu do poprzedniego sezonu. Inni czują się pewniej i mogą sobie pozwolić na więcej. W tym kapitan drużyny Asier Illaramendi, jeden z nielicznych miejscowych w szatni, który niemal całą karierę spędził w San Sebastian, poza krótkim okresem w Realu Madryt 5 lat temu.
Nawet jeśli David Silva nie zawsze ma siły na 90-minutową gonitwę z młodymi bykami, to przynajmniej przez godzinę potrafi jeszcze zrobić różnicę. Na Anoeta nikt głośno - ani nawet półgębkiem - nie wspomina o możliwym mistrzostwie kraju, pierwszym od 37 lat. Kursy na taki obrót spraw wystrzeliły po dobrym starcie, ale w La Realu zachowują umiar. Z tyłu głowy jest jeszcze bowiem zaległy mecz finału Pucharu Hiszpanii z zeszłego sezonu. Przeciwko Athletikowi. Zdobyciu tego trofeum nadano najwyższy priorytet. David Silva wpasowuje się w ten plan w oczywisty sposób. I wciąż zachwyca.

Przeczytaj również