Między faszystami, komunistami i słupkami. Tańczył ze śmiercią, a o jego nagrodę biją się najlepsi

Między faszystami, komunistami i słupkami. Tańczył ze śmiercią, a o jego nagrodę biją się najlepsi
AS.com
Gdy dla jedynego słusznego sportu w Hiszpanii, czyli walki byków, pojawiła się konkurencja, to właśnie on był jej ikoną numer jeden. Ricardo Zamora - od jego nazwiska wzięła się nagroda dla bramkarza sezonu w La Liga. Dla jednych faszysta, dla drugich komunista, dla wszystkich najlepszy golkiper, jakiego zrodziła hiszpańska ziemia.
- Słynny hiszpański bramkarz Ricardo Zamora stracił życie w toczącej się wojnie domowej - oznajmił prezydent FIFA Jules Rimet, prosząc wszystkich o upamiętnienie zmarłego sportowca. Delegaci z 36 krajów obecni na kongresie piłkarskiej centrali w Berlinie w 1936 r. automatycznie wstali z miejsc, aby okazać szacunek uczestnikowi igrzysk olimpijskich z 1920 r. i mistrzostw świata czternaście lat później. Większość z nich przypominała sobie słynną, fantastyczną paradę Zamory, dającą Realowi Madryt zwycięstwo nad jego dawnym klubem, FC Barceloną, w finale “Copa del Presidente de la Republica”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Według doniesień niemieckiej prasy rzekomo miał zginąć w wieku zaledwie 35 lat.

Oszukać przeznaczenie

Informacje o śmierci Zamory krążyły od tygodni. Hiszpańska gazeta “ABC” opublikowała nawet relację naocznego świadka, który twierdził, że ciało bramkarza odnaleziono w rowie w madryckiej dzielnicy Moncloa, chwilę po tym, jak został rozstrzelany przez komunistów. W kościele Santiago w zbuntowanym Valladolid odprawiono żałobną mszę za wieczny odpoczynek jego duszy. We Francji dziennik sportowy „L’Auto” przeprowadził wywiad z dawnym kolegą z „Barcy”, Istvanem Plattko. - Zamordowali go za relacje z monarchistami - zawyrokował pochodzący z Budapesztu piłkarz.
Nagły zwrot akcji nastąpił, gdy belgijski „Vie Sportive” poinformował, że Zamora w rzeczywistości uciekł do Meksyku, gdzie zaakceptował „lukratywną ofertę” od bliżej nieznanego klubu, który zaproponował mu kontynuowanie kariery. Dziesięć dni później także katalońskie „Mundo Deportivo” potwierdziło, że Hiszpan żyje i że „prawdopodobnie ukrywał się w Madrycie” oraz, że istnieją plotki nt. domniemanego aresztowania go na polecenie Sądu Ludowego, badającego jego współudział w ruchu faszystowskim.
Również i ten raport mijał się z prawdą. - Przyszli do naszego domu, zabrali trofea, medale i samochód. Ale mnie już tam nie było. Trafiłem do więzienia, żyłem na wygnaniu, przechodziłem z rąk do rąk - opowiadał golkiper po długich latach konspiracji. Informacje o jego śmierci okazały się fałszywe.
Ukrywanie się było zrozumiałym posunięciem Zamory. Należał wówczas do wąskiego grona najbardziej znanych sportowców w Hiszpanii i niekwestionowaną gwiazdą reprezentacji. “El Divino” prezentował niezwykłą mieszankę sportowego talentu, charyzmy i ambicji. Niektórzy traktowali go jak bohatera nowej zbiorowej dumy narodu. Dla innych symbolizował natomiast konserwatywną elitę, którą należało usunąć wszelkimi niezbędnymi środkami. Najlepiej za pomocą karabinów i bagnetów.

Z Barcelony do Barcelony

Opowieść o niezwykłym człowieku rozpoczyna się w stolicy Katalonii, gdzie młody chłopak dorastał i uczył się nowego dla społeczeństwa zawodu: stania na bramce i łapania piłki w dopiero co wymyślonej dyscyplinie sportu. Jego rodzice przyjmowali hobby syna z wysoko uniesionymi brwiami, zwłaszcza, gdy codziennie wracał z podartymi ubraniami, siniakami i rozcięciami na skórze. Ojciec miał nadzieję, że pierworodny będzie kontynuował rodzinne tradycje jako lekarz, ale Ricardo, posłany na uniwersytet, odstawił naukę i dołączył do lokalnej drużyny piłkarskiej. Spotkał tam założyciela FC Barcelony - Joana Gampera.
Koszulkę “Dumy Katalonii” finalnie ubrał, ale dopiero po kilku latach gry w Espanyolu. Świetne występy, w tym genialny mecz przeciwko Athletikowi Bilbao (2:0) w finale Copa del Rey, zapewniły mu powołanie do reprezentacji „La Furia Roja” na igrzyska w Antwerpii w 1920 roku. Prasa uznała go za objawienie turnieju, gdy Hiszpania ukończyła rozgrywki na drugim miejscu. Głośno było o nim też poza boiskiem. Zasłynął nie tylko czerwoną kartką w meczu z Włochami za uderzenie przeciwnika, ale też konfliktem z prawem. “El Divino” złapano na przemycie cygar, a całą drużynę aresztowano i przeszukano, zanim mogła spokojnie wrócić do Hiszpanii.
Już w barwach „Blaugrany” budował własną markę. Zawsze bronił bramki w tej samej angielskiej wełnianej bluzie z wysokim kołnierzem i nosił charakterystyczną tweedową czapkę z daszkiem. Wciąż udoskonalał interwencję zwaną „zamoraną” - wyciągał ręce, udając łapanie piłki, po czym piąstkował ją, rozpoczynając kontratak swojej drużyny. Fani to uwielbiali, a rywale musieli zaakceptować fakt, że nie potrafili go pokonać. „Uno cero y Zamora de portero” - “jeden do zera, bo Zamora stoi na bramce” - ta najpopularniejsza przyśpiewka niosła się po trybunach w całej Hiszpanii. Jeden z południowoamerykański dziennikarzy pisał: „Gdy stał w bramce, siatka kurczyła się, a słupki gubiły się w oddali”. Hiszpanie dodawali, że „jest tylko dwóch prawdziwych bramkarzy: Zamora na ziemi i Święty Piotr w niebie”.
Przygoda “El Divino” z FC Barceloną zakończyła się po trzech latach. W czerwcu 1922 roku w hiszpańskiej prasie pojawiły się pogłoski, że zawodnik poprosił władze klubu o znaczną podwyżkę, co nie spotkało się z ich aprobatą. Golkiper postanowił więc wrócić do Espanyolu, nie zważając na sprzeciw aktualnego pracodawcy. Sprawa trafiła do sądu, który przyznał rację „Blaugranie”, a piłkarzowi zasądził roczną dyskwalifikację. W niczym mu to nie przeszkodziło. Zjednał się z dawną ekipą i pomógł jej w zdobyciu pierwszego w historii Pucharu Hiszpanii, pokonując po drodze zarówno Barcelonę, jak i Real Madryt.

Narodziny legendy

W 1930 roku został ponownie powołany do reprezentacji, która pokonała 4:3 Anglików w słynnym meczu na Estadio Metropolitano de Madrid. „Synowie Albionu” po raz pierwszy zanotowali wtedy porażkę z drużyną spoza Wysp Brytyjskich. Zamora pokazał się jednak z kiepskiej strony. Zawalił dwie z trzech bramek, tłum go wyśmiewał, ale dopiero później ten występ nabrał charakteru heroicznego, gdy okazało się, że prawie cały mecz grał ze złamanym obojczykiem. - Miałem trochę pecha, jak zawsze, kiedy jestem w Madrycie, ale co miałem zrobić? Nie mogłem zejść - mówił później żurnalistom.
Ten „pech w stolicy” nie powstrzymał Realu Madryt od przeprowadzenia historycznego transferu. Dokonało się to za astronomiczną wówczas opłatą w wysokości 100 tys. peset dla Espanyolu i 50 tys. dla samego zawodnika. Zamora został najlepiej opłacanym sportowcem w Europie. Wprawdzie w drugim spotkaniu ligowym odnowił mu się uraz obojczyka, ale już w następnym sezonie stał się ostoją „Królewskich”, którzy zdobyli swoje pierwsze mistrzostwo, nie przegrywając ani razu i tracąc zaledwie 15 bramek w 18 meczach.
Jego legenda urosła, gdy ukłonił się publiczności na mistrzostwach świata podczas turnieju we Włoszech w 1934 roku. Hiszpania odmówiła startu w pierwszym mundialu w Urugwaju z powodu kosztów ewentualnej podróży, ale pokazała klasę przy okazji drugiej edycji rozgrywek. Na początek pokonała faworyzowanych Brazylijczyków 3:1, a Zamora jako pierwszy bramkarz w historii mistrzostw świata obronił rzut karny, egzekwowany przez Waldemara de Brito.
Mimo porażki z Włochami 0:1, Zamorę ponownie wybrano najlepszym golkiperem turnieju. Drużynę powitano z honorami, a republikańskie flagi powiewały na wspaniałym przyjęciu w miejskim Jardines de la Exposicion. Sam bohater został odznaczony Orderem Republiki za służbę dla państwa demokratycznego. Republikanie go uwielbiali, a pokochali, gdy podczas meczu towarzyskiego Hiszpania-Niemcy w lutym 1936 roku, wykonał symboliczny gest. Sfotografowano go w momencie, gdy uniósł lewą pięść podczas odgrywania hiszpańskiego hymnu chwilę po tym, jak zabrzmiał nazistowski. Niektórzy z radością zinterpretowali to jako sprzeciw wobec faszystów i tego wszystkiego, co sobą reprezentowali.

Wojna, tułaczka i powrót w chwale

Sprawy skomplikowały się po finale Pucharu Króla, zaraz po tym, jak Zamora zdążył wykonać najbardziej znany rzut obronny w swojej karierze. Zdjęcie „nieśmiertelnej” interwencji z wyciągniętym korpusem i rękoma krążyło zarówno w hiszpańskich, jak i zagranicznych mediach. Ochłodzenie stosunków z Republiką nastąpiło wieczorem, na pomeczowym bankiecie. Bramkarz zakończył toast słowami „Viva Valencia, el Madrid y Espana!”. Obecny na kolacji dziennikarz dodał również „Viva la Republica”, ale zamiast powtórzyć zawołanie, Zamora usiadł i milczał.
Część podzielonej już wtedy Hiszpanii uznała to za nietakt. Bycie niemalże bogiem dla wszystkich ludzi wiązało się z wielkimi korzyściami, sławą i osobistym bogactwem. Ale nawet Zamora musiał w końcu wybrać stronę konfliktu. Neutralność również traktowano wrogo. Linię bitewną rysowano w każdym obszarze życia społecznego, w sporcie, w futbolu. Wojna dzieliła niekiedy drużyny piłkarskie, szatnię i rodziny.
Wewnętrzny konflikt spowodował zawieszenie rozgrywek na trzy lata, ale historia „bramkarza narodu” na tym się nie skończyła. W chwili wybuchu wojny spotkał republikańskiego milicjanta, który chciał go zabić, myśląc, że Ricardo jest „prawicowym ekstremistą”. Wzięło się to stąd, że zawodnik czasami pisał dla konserwatywnej i katolickiej gazety „Ya”. Po krótkiej rozmowie napastnik puścił nóż i objął bramkarza, przedstawiając się jako fan „Los Blancos”.
W końcu Zamora trafił do więzienia Modelo w Madrycie, wyjątkowo plugawego, dla pospolitych przestępców, zbudowanego jeszcze w poprzednim wieku. Został zwolniony po interwencji argentyńskiego dyplomaty i schronił się wraz z żoną i dzieckiem w ambasadzie tego kraju. Następnie ze sztuczną brodą uciekł do Walencji, skąd wypłynął do Marsylii na statku torpedowym Tucuman. Nie przerwał kariery. Przez dwa lata grał dla Nicei.
Do ojczyzny wrócił w 1939 roku, widząc, że nacjonaliści generała Franco przejmowali kontrolę nad Hiszpanią. W San Sebastian zagrał, wraz z byłymi kolegami z Madrytu, w towarzyskim meczu charytatywnym „na żołd dla nacjonalistycznych żołnierzy”. Oficjalnie przedstawiano to jako pierwszy mecz Zamory od czasu „chwalebnego powstania”. Koszulki jego zespołu zawierały Jarzmo i Strzały, symbole frankistowskiej Falangi. Ricardo Zamora w końcu wybrał stronę odwiecznego sporu.
Jako jeden z niewielu Hiszpanów w ciągu całego życia został honorowany zarówno przez komunistów, jak i faszystów. I tylko dlatego przetrwał w krwawej wojnie domowej. Każdy bowiem chciał dla siebie kawałek „El Divino”, więc dlaczego nie miałby na tym skorzystać?

Przeczytaj również