Miliony „selekcjonerów”. Nie wszyscy rozumieją, że dwójka napastników wcale nie jest bardziej ofensywna

Miliony „selekcjonerów”. Nie wszyscy rozumieją, że dwójka napastników wcale nie jest bardziej ofensywna
Marcin Kadziolka/shutterstock.com
Obecnie w Polsce mieszka ponad 38 milionów ludzi. Z tego pewnie z 15 milionów wciela się w rolę naszego selekcjonera, podając w wątpliwość decyzje szkoleniowca naszej drużyny narodowej. Wiele mamy „dylematów”, które analizujemy, ale jednym z najbardziej popularnych jest ustawienie naszej formacji ofensywnej. W takim razie – powinniśmy grać jednym czy dwoma napastnikami?
O tym, że Robert Lewandowski jest graczem klasy światowej, nie ma co dyskutować. Jego miejsce to absolutny, niepodważalny pewniak i nikt nie będzie z tym polemizował. Jeśli chodzi o obecność ewentualnego partnera dla niego, to często pojawiają się dość wyraziste opinie, z którymi trudno się zgodzić. Niektórzy bowiem zapominają, że wyjście jednym napastnikiem nie oznacza obawy przed przeciwnikiem, a także nie znaczy, że będziemy oglądać mniej bramek.
Dalsza część tekstu pod wideo

Więcej nie zawsze znaczy lepiej

Właściwie od początku futbolu, stopniowo zmniejszała się liczba graczy ustawianych w linii ataku. Przyczyna? Gra stawała się coraz bardziej skomplikowana i wymagająca taktycznie, a posyłanie długich piłek do przodu stało się przewidywalne i coraz mniej efektywne.
W końcu dotarliśmy do epoki nam współczesnej. Tej, w której królują systemy 4-3-3 czy 4-2-3-1. Poza pojedynczymi przypadkami, obecnie odchodzi się od uwielbianej przez lata koncepcji gry duetem z przodu.
Aby to zobrazować, wystarczy spojrzeć na zwycięzców Ligi Mistrzów z poprzednich lat. Ostatnią drużyną, która odniosła tryumf w Champions League, korzystając z dwóch klasycznych napastników był... Manchester United. 11 lat temu.
Jeden gracz z przodu mniej oznacza dodatkowego piłkarza w środku pola. To daje więcej opcji rozegrania piłki, a zatem i poprawia szanse utrzymania jej i zdominowania rywala. Bardzo dobrze widać to w słynnej tiki-tace Barcelony czy gegenpressingu Jürgena Kloppa. W obu systemach napastnik jest jeden, często „fałszywy”.
Takie ustawienie sprawia, że nisko ustawiony rywal musi trochę „wyjść” z własnego pola karnego. Niekiedy właśnie „dziewiątka”, cofając się, wyciąga rywali i tworzy miejsce kolegom, aby to ci penetrowali przestrzeń przed bramką rywali.
I tak, ustawienie, w którym na papierze widnieje jeden napastnik, można często zdefiniować jako system z de facto trójką „paranapastników”. Koncepcji jest jednak wiele, ale można powiedzieć jasno: grze kombinacyjnej, ofensywnej, w ataku pozycyjnym, sprzyjają właśnie takie formacje.
W przesuwaniu się do przodu i pokonywaniu kolejnych rywali kluczowa jest bowiem tzw. „gra w trójkątach”. Ustawienie zawodników, pozwalające na wytworzenie odpowiedniej „siatki” na murawie, wymaga tego, aby duet w linii ataku nie był ustawiony obok siebie.

Prostsza klasyka

Dwójka z przodu pozwala za to na szybsze przeniesienie ciężaru gry ze swojej połowy do strefy obronnej przeciwnika. Jeśli chcemy zagrać długą piłkę, to nasz adresat nie jest osamotniony i ma komu zgrać. Może również wraz z partnerem spróbować zawiązać szybki atak.
Jeśli jednak przychodzi grać w takim ustawieniu atak pozycyjny, to konstruowanie go staje się bardzo trudne. Gdy gramy czwórką w pomocy i nie rezygnujemy ze skrzydłowych, to w środku pola mamy jedynie dwie pary nóg. Rywale, mający tam trzech zawodników, mają przewagę, co widać chociażby tutaj:
Wrzucamy dwóch dodatkowych graczy do środka, zawężając swoje ustawienie – na skrzydłach mamy sytuację „1v2”. Skrajni piłkarze centralnej formacji muszą być niesamowicie zdyscyplinowani w fazie defensywnej i asekurować bocznych obrońców. Ogromnie trudne, choć wykonalne.
Jest jeszcze jeden wariant – trójka z tyłu. W wykonaniu naszej kadry jest to jednak awykonalne, a do tego taki system i tak najczęściej łączy się z tym, że jeden z napastników cofa się i pomaga w kreacji.
Reasumując – klasyczna dwójka z przodu sprzyja raczej szybkiej, prostej i bezpośredniej grze z kontrataku. W przypadku, gdy trzeba grać atakiem pozycyjny, może sporo utrudniać. Właściwie, to liczebność w polu karnym jest plusem w bardzo niewielu sytuacjach – np. przy dośrodkowaniach.
Ponadto, w sytuacji naszej kadry, taki schemat może być nieefektywny z jeszcze innego powodu. Nasi napastnicy mają bardzo podobne parametry fizyczne. Nie możemy stworzyć duetu „wieży i szybkościowca”, jak np. Heskey z Owenem czy Crouch z Defoe.
Jedyna możliwa alternatywa to postawienie na Lewandowskiego, który pomaga w rozegraniu i bierze się za kreację i jego partnera ustawionego wyżej. No i znowu odchodzimy od typowej dwójki i zmierzamy w stronę 4-2-3-1 lub 4-4-1-1. Nawet, jeśli na papierze wygląda to inaczej.

Wszystko zależy od przeciwnika

W przypadku naszej reprezentacji trudno powiedzieć, że istnieje jeden, optymalny system gry. Nawet Adam Nawałka zmieniał ustawienie między 4-4-2 i 4-2-3-1 i to samo robi Jerzy Brzęczek.
Mamy Krzysztofa Piątka i Arka Milika. Często, gdy gramy ze słabszymi rywalami mówi się, że ustawienie jednego z nich u boku „Lewego” jest koniecznością. Jak jednak pokazują nasze dotychczasowe spotkania – nie musi to oznaczać wcale lepszej gry.
Z Macedonią Północną wyszliśmy w 4-2-3-1 i... poszło nam fatalnie. 4-4-2 z Łotwą na naszym terenie również przyniosło męczarnie. U nas problemem jest nie tyle samo ustawienie, co koncepcja gry i przygotowanie taktyczne zawodników, które, krótko mówiąc, kuleje.
Dwójka z przodu działa jednak u nas lepiej, gdy mamy kontrować. Potwierdziło to spotkanie z Izraelem czy wyjazdowa wygrana z Austrią. Gdy jednak mamy grać w ataku pozycyjnym, to lepiej nie utrudniać sobie zadania.
Jedynie dwóch środkowych pomocników, w połączeniu z naszym brakiem koncepcji musi skutkować problemami ze stworzeniem jakiegokolwiek zagrożenia. Zamiast starać się tworzyć przestrzenie w polu karnym, mając dwóch napastników jedynie je zagęszczamy, czyli utrudniamy sobie robotę.
Należy więc pamiętać o tym, aby nie rzucać pustych frazesów i zdać sobie sprawę, że duet napastników nie zawsze oznacza ustawienie bardziej ofensywne czy skuteczne. Liczba bramek nie jest pochodną liczby napastników.

Z jednym można!

Do Rygi oczywiście jechaliśmy w roli faworyta. Niemal jasne było, że będziemy musieli zagrać atakiem pozycyjnym. Jerzy Brzęczek podjął więc logiczną decyzję i w obliczu nienajlepszej dyspozycji Milika i Piątka postawił na wariant z samotnym Lewandowskim.
No i nasza drużyna zagrała w bardzo dojrzały sposób. Jasne, nie porywała, ale widać było zalążki naprawdę dobrych akcji. Szymański czy Zieliński szukali zagrań kombinacyjnych z naszym kapitanem i jedno z nich poskutkowało golem na 1:0.
Zresztą wtedy „Lewy” opuścił swoją pozycję napastnika i, zamiast czekać na zagranie w pole karne, otrzymał podanie jako zawodnik wbiegający w szesnastkę. To otworzyło mu świetną sytuację.
Trójka w środku pola pozwoliła na stosunkowo łatwe odbieranie futbolówki rywalom i komfortowe, cierpliwe rozegranie, czego dowodem może być niemal dwa razy więcej podań (co wcale nie jest regułą – patrz spotkanie z Macedonią).
Zagraliśmy może i nie genialnie, może nie na sto procent, ale i tak pewnie zdobyliśmy trzy punkty. Gra naszej reprezentacji pozostawia jeszcze wiele do życzenia, ale plan na to spotkanie wypełniliśmy w stu procemtach. Mieliśmy spokojnie kontrolować wydarzenia boiskowe i to się udało, nawet jeśli gol na 3:0 był w dużej mierze dziełem przypadku i odrobiny szczęścia. Gdybyśmy od początku grali dwójką z przodu, byłoby to trudniejsze, mielibyśmy mniej piłkarzy w kluczowej strefie boiska.
Jak zatem widać, gra jednym napastnikiem wcale nie oznacza, że czujemy większy respekt do rywala. To wariant, przy odpowiednich założeniach, pozwalający na zdominowanie go. To właśnie środek pola jest najważniejszy.
W końcu właściwie wszystkie czołowe drużyny (wyjątki, jak Atletico Madryt, oczywiście się zdarzają) ustawiają się w ten sposób. Nie ma co na siłę pchać piłkarzy w pole karne. Gdy to ty chcesz prowadzić grę, to lepiej mieć jednego napastnika i wspierać go ofensywnymi pomocnikami lub wysoko ustawionymi skrzydłowymi. To nie jest wyraz strachu, ale wyższej kultury piłkarskiej.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również