Kobe Bryant był kimś więcej, niż legendą koszykówki. Mistrzu, dziękujemy

Kobe Bryant był kimś więcej, niż legendą koszykówki. Mistrzu, dziękujemy
screen z youtube.com/ESPN
Świat obiegła informacja tak tragiczna, że aż trudno w nią było uwierzyć. Nie ma wątpliwości, że w katastrofie helikoptera zginął jeden z absolutnie najwybitniejszych koszykarzy, najwybitniejszych sportowców w historii. Kobe Bryant, człowiek, który dzięki swoim dokonaniom stał się synonimem słowa “koszykówka” na całym świecie.
Nawet ludzie, którzy niezbyt interesują się NBA musieli chociaż kilka razy w życiu słyszeć to nazwisko i to niemal zawsze w kontekście kolejnych sukcesów, rekordów, mistrzostw. Kobe Bryant swoją grą po prostu wspiął się na absolutny szczyt sportu. Jego kariera na wieki pozostanie inspiracją dla wszystkich młodych zawodników, którzy będą chcieli osiągnąć koszykarski Olimp.
Dalsza część tekstu pod wideo

Prosto do NBA

Droga Kobe Bryanta do najlepszej koszykarskiej ligi świata nie należała do standardowych. Czasy młodości Amerykanin spędził we Włoszech, jednak od zawsze jego marzeniem była gra w NBA i to w trykocie Los Angeles Lakers. Jego idol z dzieciństwa - a jakże, jeden z najbardziej legendarnych “Jeziorowców”, Magic Johnson.
Po powrocie do ojczyzny Kobe od razu dał znać o swoim niewyobrażalnym talencie koszykarskim. Jego drużyna w liceum Lower Merion zanotowała rekordowy sezon zwieńczony 77 zwycięstwami w 90 spotkaniach. Nastoletni Bryant grał na tak horrendalnie wysokim poziomie, że trafił do draftu… bez konieczności gry na poziomie uczelnianym.
Kobe jako pierwszy rzucający obrońca trafił do NBA bezpośrednio z liceum. Działacze z “Miasta Aniołów” chcieli budować nową dynastię na Bryancie oraz ściągniętym z Orlando Magic Shaq’u O’Nealu. Na przestrzeni czasu możemy spokojnie przyznać, że obaj panowie stworzyli jeden z najlepszych tandemów w historii basketu.

Lider, król, mistrz

Już w 2000 r. Kobe wraz z Lakersami sięgnął po swój pierwszy pierścień. Mimo kontuzji ręki, która wyeliminowała go na początku sezonu, lider “Jeziorowców” poprowadził swoją drużynę do 67 zwycięstw w sezonie regularnym oraz triumfów nad m.in. Portland Trail Blazers i Indianą Pacers w fazie play-offów.
Lakersi obronili tytuł rok później, a w 2002 r. przypieczętowali 3-letnią dominację. Kobe w wieku 23 lat został najmłodszym zawodnikiem w historii, który sięgnął po trzy pierścienie mistrzowskie. Na kolejny tytuł “Black Mamba” musiał czekać do 2009 roku, jednak w sezonach bez pierścieni Kobe i tak udowadniał, że jest najlepszym koszykarzem tamtych czasów oraz jednym z najlepszych w ogóle w dziejach NBA.
W 2006 r. Bryant w meczu przeciwko Toronto Raptors rzucił 81 (!) punktów. To drugi najwyższy wynik w historii ligi, jednak warto zauważyć, że 100 oczek zdobytych przez Wilta Chamberlaina to efekt oddawania mu praktycznie wszystkich rzutów w meczu, który przez ponad połowę czasu trwania był rozstrzygnięty.
Z kolei Kobe swojego wyczynu dokonał w starciu, które trwało na styku właściwie do samego końca. Kanadyjczycy po prostu nie mogli znaleźć odpowiedzi na rzuty “Mamby”. Zresztą przepisu na zatrzymanie Bryanta nie wymyśliła żadna drużyna. To było po prostu niemożliwe. Kobe grał zbyt dobrze.

Legenda

O fenomenalnych występach Bryanta można by spokojnie napisać pracę magisterską. Poza meczem z Raptors warto wspomnieć o finałowej serii z Orlando Magic, gdy Kobe osiągał średnio 32 punkty, czy pożegnalnym występie, w którym Bryant zanotował aż 60 oczek. 41-latek był niesamowity od początku swojej kariery, aż do jej ostatniego dnia. Nie było mowy o żadnej obniżce poziomu. Kobe jako koszykarz osiągnął wszystko.
Tym, co najpiękniejsze w historii Bryanta jest fakt, że do wszystkiego doszedł swoją ciężką, codzienną katorżniczą pracą.
- Pamiętam nasze zgrupowanie przed Letnimi Igrzyskami Olimpijskimi w 2008 roku. Była ósma rano, Las Vegas, zeszliśmy całą drużyną na śniadanie, by chwilę potem udać się na pierwszy trening. Gdy Kobe zszedł do nas cały spocony, obłożony lodem, w stroju koszykarskim, zapytałem, co się właściwie dzieje, o co tu chodzi?! - wspominał w jednym z wywiadów Chris Bosh.
Niebywały etos pracy zaprowadził Bryanta na koszykarski Mount Everest. Co ważne, jego spuścizną nie są tylko tytuły mistrzowskie, ale także wpływ, jaki wywarł na młodych graczy. Wielu obecnych gwiazdorów NBA wzorowało się na “Black Mambie”, z zapartym tchem oglądało kolejne wsady, asysty, dryblingi, trójki legendarnemu zawodnikowi z nr 24.
Niestety to wszystko już przeszłość. Pozostały tytuły, pierścienie, nagrody, nawet statuetka Oscara, ale samego Kobe Bryanta już nie ma. Odszedł wielki koszykarz, mąż, ojciec. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko swoisty time-out, a sam Kobe właśnie rozgrywa kolejną kwartę w lepszym świecie. Niech spoczywa w pokoju.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również