"Może powtórzymy angielski?" Wielcy trenerzy bezradni w zderzeniu z językiem

"Może powtórzymy angielski?" Wielcy trenerzy bezradni w zderzeniu z językiem
screen z youtube.com
Każdego lata do brytyjskiego futbolu napływają kolejni piłkarze i trenerzy z myślą o wzbogaceniu warsztatu, CV czy po prostu własnego portfela. To naturalne. Problem pojawia się wtedy, gdy kluby rekrutują człowieka, który kompletnie nie potrafi posługiwać się językiem pracodawcy. Wtedy zostają z taką jednostką jak Himilsbach z angielskim właśnie. Premier League i Championship zna takich przypadków aż nadto.
Nauka angielskiego to warunek wstępny dla wielu klubów na najwyższym poziomie. Oczekuje się, że trener lub zawodnik będzie otwarty na lekcje, powtórki, sprawdziany z zakresu języka. Taki powrót do czasów szkoły. Są także kluby, które do zagadnienia podchodzą ze szczególną uwagą. To np. Everton. Przy Goodison Park powstały umowy (tzw. contra deal) niejako zmuszające angielskich (!) piłkarzy do nauki hiszpańskiego, aby pomóc nowo przybyłym piłkarzom w komunikacji na boisku i poza nim. Istnieją również przykłady ludzi całkowicie odpornych na wiedzę z zakresu lingwistyki.
Dalsza część tekstu pod wideo

„Uczysz się tego piąty rok w szkole i na kursach!”

Marcelo Bielsa to trener z absolutnie przebogatym doświadczeniem. On także został wepchnięty na platformę przymusowej nauki języka poddanych Królowej. Argentyńczyk mówi do mediów po hiszpańsku, ale dla niego sprowadza się to tylko do pewności siebie. Ci, którzy mają do czynienia z nim w Leeds powiedzą, że Bielsa rozumie trochę po angielsku, ale jak dotąd nie czuł się wystarczająco komfortowo, by utrzymać konferencję prasową bez tłumacza.
„Kiedy pracujesz w jakimś kraju, musisz umieć mówić w tym języku” – powiedział w jednym z wywiadów. Oczywiście wypowiadając tę kwestię posłużył się tłumaczem. Tak samo było we Francji, gdzie Bielsa podjął współpracę m.in. z Olympique Marsylia i Lille. Musiał choć trochę liznąć francuskiego. „Nie dałem rady” – przyznał.
Można go porównać trochę z Garethem Bale’em. Pamiętacie te afery rozpętane przez media średnio raz na sezon? Walijczyka bez przerwy krytykują za odmowę odpowiadania w wywiadach w języku hiszpańskim, choć jego koledzy z Realu twierdzą, że wystarczająco dobrze sobie radzi w podstawowej komunikacji. Problem pojawia się w publicznych wystąpieniach. Alvaro Odriozola stwierdził nawet, że Bale jest „zbyt nieśmiały”, by „hablać” będąc na żywo w telewizji. Przypomnijmy, że rozgrywa w Madrycie swój szósty sezon.
Wróćmy jednak do Bielsy. Jego konferencje prasowe trwają najdłużej porównując do pozostałych menedżerów Championship, częściowo ze względu na potrzebę tłumaczenia każdego zdania. Pierwsze spotkanie z przedstawicielami mediów trwało tak długo, że po godzinie Argentyńczyk zwrócił się do swojego tłumacza z pytaniem, czy aby nie chce chwilę odpocząć. Zdajmy się tu na relację tego bohatera bez peleryny. „Nic mi nie było, ale Bielsa to rodzaj trenera, który budzi strach w każdym tłumaczu” – przyznał Phil Dickinson. I wyjaśnia. „Gdy przemawia Jose Mourinho (o nim później – przyp. autor), można zrobić dwie strony notatek. A to dlatego, że jest dość powolny w tym, co mówi. Z Bielsą próbujesz uchwycić clue wypowiedzi w czterech lub pięciu słowach. To naprawdę diabelnie inteligentny facet i jego komentarz są bardzo skomplikowane”.

„Bo ty… mnie stresujesz”

Zapewne swoje początki z angielskim musiał pamiętać Mauricio Pochettino. Stało się to w 2013 roku, kiedy Southampton niespodziewanie zwolnił Nigela Adkinsa i na stanowisku menedżera „Świętych” przywitał Argentyńczyka. „Poch” po latach wspomina, że nie mógł wymówić ani słowa i z trudem spał w nocy przed pierwszym treningiem. „Trząsłem się” – powiedział kiedyś dla portalu JOE. Ale stopniowo i przy pomocy nauczycieli zaczął się przełamywać.
Na początku miał tłumacza i wielu Hiszpanów wokół siebie, ale taka pomoc była tylko krótkoterminowym rozwiązaniem. „Wszystko szło własnym rytmem i bez używania angielskiego” – mówił Fran Alonso, który tłumaczył dla Mauricio na St. Mary’s. Alonso zapamiętał szczególnie jedną historię, gdy na szybko został wezwany przez trenera, aby pomóc mu wyjaśnić przed prezesem, dlaczego Dani Osvaldo uderzył głową Jose Fonte podczas treningu. „Zwyczajnie, trener musiał odejść od terminologii sportowej, a nie miał opanowanych słów stosowanych na co dzień” – uważa tłumacz.
Uchylił też rąbka tajemnicy pracy z obecnym trenerem Tottenhamu. „Przetłumaczyłem mu bardzo dużo sytuacji w szatni i na boisku treningowym, ale jednym z moich największych sukcesów był system modulacji głosu na podobieństwo trenera. Gdy Mauricio był podniecony, szczęśliwy lub zły, starałem się mówić w ten sam sposób. Starałem się, by gracze poczuli to, co on. Czasami to nawet ważniejsze niż same słowa” – opowiada Hiszpan.
Nie poszedł za Pochettino do Londynu. Szkoleniowiec Spurs szybko przejął kontrolę nad konferencją prasową na White Hart Lane, a debiutancki występ z angielskim na ustach stał się głównym tematem dnia w sportowych stacjach informacyjnych i w nagłówkach gazet. Swobodna rozmowa z dziennikarzami miała być jednym z warunków jego zatrudnienia. “Jestem gotowy”” - uśmiechnął się, a... żurnaliści zaczęli bić mu brawo! Stwierdził, że nigdy nie miał problemów z porozumiewaniem się z piłkarzami w Southampton (to prawda), a swoje trudności porównał do zmagań z nowym językiem, z jakimi mieli do czynienia w Hiszpanii sir Bobby Robson i David Beckham (to nie do końca prawda). Obecnie programy sportowe bardzo często zapraszają trenera “Kogutów”, nierzadko podczas segmentów z jego udziałem publiczność wzrasta o kilkadziesiąt procent. Wydawcy mówią wówczas o efekcie “Pocha”.

“To be, k***, or not to be!”

Nie mogło zabraknąć historii o Jose Mourinho. W kręgu trenerów nazywany “tłumaczem” ze względu na znajomość sześciu języków (portugalski, hiszpański, kataloński, francuski, włoski, angielski, od niedawna w mediach pojawiała się informacja, że wziął się też za “szprechanie”), sam jednak odżegnuje się od tego określenia twierdząc (słusznie), że oprócz ojczystego języka, w żadnym nie mówi płynnie.
Jak to było z angielskim? Na pierwszej konferencji prasowej w przypływie eksplozji ego, Mourinho nazwał się “The Special One”, niestety, język, w którym to powiedział był - ujmijmy to tak - niespecjalny. Największym jego atutem w komunikacji zawsze była płynność i spójność. Oczywiście na tej pierwszej, pamiętnej konferencji z 2004 roku miał wiele problemów i często robił przerwy między wyrazami, dziś natomiast, jeśli obejrzymy jego wywiady, jest w stanie mówić o wiele płynniej. To dowód na to, że praktyka czyni mistrza.
Jose bardzo dobrze posługuje się całym podstawowym słownictwem, choć, co oczywiste, najlepiej czuje się mówiąc o piłce. Mało tego, zasób “futbolowego” słownika chętnie powiększa, bo to on właśnie wynalazł pojęcie “parkowania autobusu”, określającego drużynę koncentrującą wszystkie swoje siły na obronie.
Trzeba jednak przypomnieć językową wpadkę, która kosztowała go pracę. To wtedy, gdy w 2015 roku po porażce Chelsea z Leicester Portugalczyk stwierdził, że piłkarze go “zdradzili”. Jeśli przejrzymy jeszcze raz tę wypowiedź, zauważymy, że Mou miał problem w doborze odpowiedniego słowa, wręcz na żywo widzimy intensywny proces myślowy, jaki zachodzi w jego głowie. Mógł użyć każdego innego słowa: rozczarowali, zawalili, nie spełnili oczekiwań. Zdecydował się na te nieszczęsne “betray”, które w języku angielskim naprawdę jest bardzo mocne, nie brzmi dobrze w odniesieniu do sportu i zwyczajnie może być obraźliwe. Można być pewnym tego, że Jose wyciąga wnioski i następnym razem tego błędu nie popełni. Kilkanaście godzin po wpadce, po Mourinho na Stamford Bridge nie było śladu.
***
Przypadków niezręczności językowych piłkarzy i trenerów można mnożyć bez liku. Oto Carlos Tevez skompromitował się niegdyś nie odpowiadając na korespondencję ze strony policji, gdy przekroczył dozwoloną prędkość. Tłumaczył się wówczas, że nie rozumiał słowa “constabulary” (z ang. siły policyjne), którego używał nadawca. W wywiadach również nie radził sobie najlepiej.
Prawdziwą indolencję językową zaprezentował z kolei dekadę temu Roman Pawluczenko z Tottenhamu, który przyszedł do Spurs za 14 mln euro. W kontrakcie zawarto klauzulę nakazującą mu opanowanie podstawy angielskiego w ciągu pierwszego miesiąca. Rosjanin, jak informował “Telegraph”, nie tylko nie wypełnił obowiązków wynikających umowy, ale po prostu kompletnie ją zlekceważył. Po kilku miesiącach nie potrafił się nawet przedstawić. Adaś Miauczyński miałby do tego tylko jeden komentarz. “I wszystko to, jak krew w piach…”
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również