Na wojnie z "nażelowanymi lalusiami" i "płaczkami". Roy Keane w starciu cywilizacji ponosi sromotną klęskę

Na wojnie z "nażelowanymi lalusiami" i "płaczkami". Roy Keane w starciu cywilizacji ponosi sromotną klęskę
D. Ribeiro/shutterstock.com
Dać komuś w mordę, zwyzywać i opluć. Roy Keane tęskni za starymi czasami, gdy chwaliło się brutalność i stanowczość, tępiło własny styl i inną mentalność. Gdy futbol nie oznaczał zabawy, a śmiertelnie poważny zawód, który próbował zdezawuować żel we włosach i kolorowe korki. Tylko, niestety dla Irlandczyka, ta epoka już minęła, a jego harde wypowiedzi w mediach przypominają już tylko bzdury wypowiadane swego czasu przez Jana Tomaszewskiego, kwitowane jedynie podniesieniem brwi ze zdumienia.
W Premier League i w mediach brytyjskich zauważamy trend, który można byłoby opatrzeć skrótem CPRK - „Co powiedziałby Roy Keane?”. To jedyny „słuszny” pogląd na dzisiejszą piłkę. Raz po raz pojawia się po filmie przedstawiającym Paula Pogbę, Jessego Lingarda, czasem obu, mających odwagę czerpać przyjemność z robienia czegoś, co bezpośrednio nie powiążemy z futbolem. Za każdym razem ktoś potrząśnie głową i użyje tego hasła. CPRK.
Dalsza część tekstu pod wideo
W przypadku Pogby to może być nowa fryzura, w przypadku Lingarda to uśmiechnięte zdjęcie na Instagramie. Inni na przykład dobrze bawią się na treningu. Niezależnie od aktywności, po prostu czerpią garściami z życia. Ale po drugiej stronie barykady mamy kogoś, kto uważa, że taka „zabawa” jest niedopuszczalna. Bo to sport dla prawdziwych mężczyzn. Żadna piaskownica!

Zrozumieć fenomen

Tendencja do totalnego negowania współczesnego futbolu i dzisiejszych piłkarzy to nie wyłącznie problem Keane’a i fanów Manchesteru United jego popierających. Obecni gracze z Old Trafford zapewniają wytłumaczenie kiepskich wyników i powodują wzmożoną nostalgię za „dawnymi czasami”. Bo kto nie pamięta, jak Irlandczyk przez kilkanaście lat trzymał drużynę za jaja?Jak potrafił pogodzić zupełnie niekontrolowaną agresję z ponadprzeciętną zdolnością do motywowania? Jak zdobywał tytuł po tytule? Kto, jak nie on, ma prawo do ostrej krytyki dzisiejszych „Czerwonych Diabłów”?
Wśród swoich zwolenników zyskał szacunek, ponieważ był wystarczająco wszechstronny, potrafił dosłownie bić się na murawie, ale jednocześnie piłka nie przeszkadzała mu w grze. Takie starcia jak z Patrickiem Vieirą z Arsenalu potwierdzały jego status samca alfa, nastawionego na surową taktykę pt. „Na nich! Atak, atak, atak!”, niszczącego wszystko, co stanie na jego drodze, podbijającego słabe plemiona. Ma uznanie wśród osób pragnących zarządzania klubami metodą silnej ręki oraz kilkoma mocnymi słowami. I wykorzystuje to na swój sposób.
W Anglii utarł się już nawet termin „Grill u Keano”. Po każdym meczu „piecze” zawodników Manchesteru jak kiełbaski. Pomyłka De Gei? „Mam dość tego bramkarza, powinien otrzymać kilka ciosów od kolegów”. Kiepska dyspozycja defensywy? „Nie pozwoliłbym im wsiąść do autobusu, powinni wracać do Manchesteru taksówką”.
Na Twitterze rozpętała się burza, jedni byłego pomocnika oklaskują, inni stukają się w głowę. „Czy ktoś sprawdza ciśnienie krwi Keane’a? Wygląda, jakby miał eksplodować”. Problem w tym, że przekaz eksperta trafia do najbardziej radykalnej części kibiców, która twierdzi, że jeśli coś w drużynie zawodzi, to cały skład trzeba wypalić gorącym żelazem, zaorać i rozpocząć budowę na nowo.
Pal licho, jeśli chodzi wyłącznie o komentowanie bieżących wydarzeń na boisku. Posuwa się znacznie dalej, krytykując wygląd zawodników („nażelowane panienki”) czy ich sposób na funkcjonowanie w życiu („chowają się za swoimi agentami, nic im nie można powiedzieć, nie można im zwrócić uwagi”). Uważa się za chodzące sumienie Manchesteru United i rości sobie prawo do opinii absolutnej, a dziennikarze mu to ułatwiają, podstawiając mikrofon, licząc na ostry język i kolejne słowa o „płaczących dzieciach” w szatni Old Trafford. Po czym w wielu domach w Manchesterze rozbrzmiewają brawa i słychać donośne „Keano dobrze mówi! Trafia w sedno!”.

Fałszywe wnioskowanie

Fani United mają miłe wspomnienia dni chwały, które zbiegły się z obecnością gniewnego drania noszącego kapitańską opaskę. Mogą zatem założyć, że: a) sukces bez niego byłby niemożliwy i b) wszystkie inne czynniki, które wystąpiły w tym czasie i mogły sprawić, że Manchester United był najlepszą drużyną na świecie, to czysty przypadek. I tak się urodził kult piłkarza, który on sam zamierza pielęgnować. Nie przez szkolenie młodzieży. Nie poprzez wyszukiwanie talentów dla swej ukochanej drużyny. Bez reprezentowania klubu na stanowisku oficjalnego ambasadora.
Oczywiście Keane niewiele zrobił dla swojego wizerunku po zakończeniu kariery (ostatnio wytrzymał kilka miesięcy na stanowisku asystenta menedżera Nottingham Forrest), aby utrzymać legendę, toteż uznał, że niczego nie zyska bujając się na wiklinowym fotelu i wypowiadając się rzetelnie, w stonowanym stylu dla niekrzykliwych mediów. To nudne i w ten sposób nie trafi na okładki, jego nazwisko nie pokaże się w „trendach” na Twitterze, a ludzie nie będą o nim mówić na ulicy. Jeśli nadal chce pełnić niecodzienną rolę, musi wypowiadać się ostro, a skoro ma rzeszę obrońców, nawet nie się w tym nie hamuje. Wybiera tym samym drogę na skróty. Bo łatwiej rzucić w kogoś g**nem niż tworzyć i mieć satysfakcję z efektów swojej pracy.
Nie tylko Keane korzysta z takiego wizerunku. W lutym Robbie Savage, były reprezentant Walii i wychowanek United, skomentował post wrzucony na Instagramie, w którym Pogba i Lingard, dwaj bardzo niepopularni obecnie zawodnicy w United, ćwiczyli taneczne ruchy jako elementy do jednej z ich cieszynek. - Czy może ktoś sobie wyobrazić, że Scholes i Keane publikują takie rzeczy po kiepskim, zremisowanym 0:0 meczu? - pytał retorycznie Walijczyk.
Oczywiście, że nie. Nikt nie potrafi sobie wyobrazić, co wrzucaliby piłkarze z lat 90. do mediów społecznościowych, gdyby wtedy istniały, ale jestem dziwnie pewny, że nie brakowałoby skandali, biorąc pod uwagę ówczesne lekkie podejście do dyscypliny i ogólną skłonność wyspiarskich piłkarzy do wpadania w kłopoty. Pytanie brzmi, czy Alex Ferguson wolałby zobaczyć film, na którym jego zawodnicy tańczą w szatni czy jak opróżniają kolejne kufle piwa w pubach?

Nie karmić trolla

To, co robi Keane, a co popierają jego akolici, to nic innego jak fetyszyzowanie powagi, źle pojętej męskości i poczucia, że szatnią powinien rządzić strach. Ale Manchester United nie zostawał wielokrotnym mistrzem Anglii, triumfatorem Ligi Mistrzów dlatego, że Roy Keane potrafił stuknąć młodego zawodnika w głowę, gdy nie wyszedł mu mecz, tylko dlatego, że w zespole nie brakowało wspaniałych piłkarskich gwiazd, a drużyną kierował menedżer z niesamowitym trenerskim warsztatem i podejściem do ludzi.
Po kilku dekadach masz do czynienia ze składem, który nie tylko nie może nawiązać do największych osiągnięć swych poprzedników, ale ma wielkie trudności, by choćby zakwalifikować się do Ligi Mistrzów. Ale czy powodem tego jest fakt, że jeden zawodnik lubi często farbować włosy, a drugi kocha robić sobie „selfiaki” na Instagramie? Czy może dlatego, że klub co chwilę zatrudnia szkoleniowców zupełnie z różnych bajek, a obecny fachowiec nie przepracował wcześniej ani jednego sezonu z piłkarzami na najwyższym poziomie?
Podczas gdy era Keane’a charakteryzowała się tym, że gracze bali się, że trener zrezygnuje z ich usług i dłużej nie zagoszczą na Old Trafford, w dzisiejszych czasach kibice modlą się, by ich klubu nie opuszczał jeden z wielu świetnych talentów futbolu, zniechęcony, bez motywacji i bez wsparcia ze strony niepoukładanego kierownictwa. A przyczyn tego stanu rzeczy szuka się przede wszystkim w mediach społecznościowych.
Problem z zastosowaniem obyczajów z innej epoki do obecnej polega na tym, że niektóre aspekty gry się zmieniły i nie można już brutalnie forsować swojej drogi do sukcesu. Niektórzy fani mogą chcieć wrócić do czasów, gdy mężczyźni byli mężczyznami, kiedy wystarczyło komuś dać w mordę, rzucić obelgą, a Manchester wygrywał. Jednak teraz to nie działa w ten sposób. Nie można po prostu zasiać ziarna przeszłości na glebie teraźniejszości, nie rozumiejąc czynników, które pozwoliły na to, aby sukcesy wyrosły tak jak w czasach świetności irlandzkie pomocnika. I zamiast zastanawiać się, „Co powiedziałby Roy Keane?”, władze „Czerwonych Diabłów” powinny pomyśleć, co trzeba zrobić, żeby wreszcie mógł na dobre zamknąć usta.

Przeczytaj również