Najwyższy czas coś wygrać. Mourinho postawiony pod ścianą

Najwyższy czas coś wygrać. Mourinho postawiony pod ścianą
Paolo Bona / Shutterstock.com
Połączenie Jose Mourinho z Manchesterem United wydawało się idealne. Utytułowany trener, klub, który chciał wrócić do futbolowej elity, kadra z olbrzymim potencjałem oraz praktycznie nieograniczony budżet. Niestety dla fanów „Czerwonych diabłów” rzeczywistość brutalnie weryfikuje plany odbudowy United, które powstały w momencie objęcia drużyny przez Portugalczyka.
Wyliczając najlepsze europejskie kluby, od wielu lat nie można wspomnieć o Manchesterze United. Największym „sukcesem” ostatnich lat w Lidze Mistrzów można nazwać ćwierćfinał z sezonu 13/14.
Dalsza część tekstu pod wideo
Brzmi to groteskowo, biorąc pod uwagę poprzednią dekadę i regularne meldowanie się United minimum w półfinale tych rozgrywek.
Na arenie ligowej sytuacja nie prezentuje się lepiej. Obecny sezon i prawdopodobne zdobycie wicemistrzostwa to swego rodzaju „anomalia”, jeśli spojrzymy na końcowe miejsca (6, 5, 4, 7), zajmowane przez United w poprzednich kampaniach.

Niezastąpiony

Wszystko, co złe dla Manchesteru, zaczęło się wraz z odejściem na emeryturę sir Alexa Fergusona – najwybitniejszego trenera w historii klubu, a być może całej ligi angielskiej.
Szkot, który przez lata trofeami wypełniał gabloty na Old Trafford, odszedł w pięknym stylu, zdobywając trzynasty tytuł Premier League podczas swojej kadencji.
Utrzymanie średniej zdobywanych pucharów z ostatnich lat wydawało się zadaniem niemożliwym, jednak regres jaki poczyniło United pod wodzą Davida Moyesa, a następnie Louisa Van Gaala to wręcz kompromitacja.
Nikt nie oczekiwał od tych panów seryjnego wygrywania ligi, jak za czasów Fergusona, ale United ani razu nawet nie był nawet blisko ligowego podium. Z hegemona stał się średniakiem. Wtedy na ratunek przybył Jose Mourinho.

Idealne warunki

Objęcie Manchesteru przez Portugalczyka zwiastowało powrót do walki o najwyższe cele. „Mou” zdobywał mistrzostwo w każdym klubie, w którym pracował, a w przypadku Porto oraz Interu dołożył do tego Ligę Mistrzów.
Dodatkowo, na Old Trafford czekał na niego nieograniczony budżet do zagospodarowania.
Drużyna, która potrzebuje impulsu, możliwość budowy wymarzonej kadry, wiara zarządu w „projekt” – to wszystko otrzymał Jose. Nie odwdzięczył się jednak nawiązaniem do pięknych czasów, gdy trenerem był Ferguson.
Po remisie z Burnley przyznał, że ponad 300 mln funtów, które wydano na wzmocnienia to niewystarczająca suma, by nawiązać równą walkę z Manchesterem City.
„Obywatele” w czasie kadencji „Mou” wydali zaledwie 60 mln funtów więcej. Czy to kwota, która powoduje przepaść (17 punktów), dzielącą obie drużyny?

Zmiana oczekiwań

Patrząc tylko na zdobyte trofea, sytuacja United nie wygląda fatalnie. Z pewnością widać poprawę względem kadencji Van Gaala czy też Moyesa, ale to wciąż nawet nie jest zalążek ery Fergusona.
Liga Europy, Tarcza Wspólnoty oraz Puchar Ligi Angielskiej (do tego może dojść FA Cup, o który „Czerwone diabły” powalczą z Chelsea) to trofea, które są wartościowe, gdy twój zespół je wygrywa. Nie są to jednak cele klubu o takiej renomie jak Manchester United, który co roku powinien nie tylko zająć wysokie miejsce w lidze, lecz także osiągnąć dobry wynik na arenie europejskiej.
Puchary, które powinny być ewentualnym dodatkiem do prawdziwych sukcesów, stały się priorytetami. Można powiedzieć, że w przypadku wypełnienia gablot „Mou” zdecydował się na ilość, a nie jakość.

Niewykorzystany potencjał

Nie należy krytykować zwycięzców, ale Tarcza Wspólnoty czy Liga Europy nie przysłonią problemu, którym są wyniki osiągane w Premier League i Champions League.
Świetna forma City sprawiła, że od wielu miesięcy ligowe losy były rozstrzygnięte i wydawało się, że jedyną okazją do rekompensaty kibicom kolejnego, zmarnowanego sezonu będzie okazała gra w europejskich pucharach. Liga Mistrzów to przecież specjalność Jose Mourinho, który dwukrotnie triumfował w tych rozgrywkach.
United oczywiście nie był faworytem do wygrania Champions League, ale wyniki w fazie grupowej napawały optymizmem. 5 zwycięstw, tylko 3 stracone gole. To właśnie w defensywie upatrywano szans na ewentualny sukces.
Manchester, jak praktycznie każdy klub pod wodzą „Mou” , poprawił grę w obronie, co skutkowało mniejszą liczbą straconych goli.
Pozostaje jednak kwestia, komu tak naprawdę można to zawdzięczać. Oglądając spotkania United kibicom przez myśl nie przejdzie, by nazywać defensywę „Diabłów” monolitem.
Jedynym pewnym punktem jest David de Gea, który bezapelacyjnie został wybrany najlepszym zawodnikiem Manchesteru United w bieżącym sezonie.
Hiszpański golkiper wiele razy ratował punkty swojej drużynie, ale nawet jego niesamowita postawa w bramce nie uchroniła United przed blamażem z Sevillą. Inaczej niestety nie da się nazwać dwumeczu, w którym faworyt oddaje 4 celne strzały.
Zespół z Andaluzji awansował całkowicie zasłużenie i tym razem Mourinho nie mógł narzekać na „horrendalną” różnicę w budżecie, która przekreśla szanse United na sukces.
Sevilla przed sezonem wydała 75 mln na wzmocnienia. Tyle samo wydano, żeby na Old Trafford sprowadzić samego Romelu Lukaku.

Niewiniątko

To, co najgorsze, to nie brak stylu czy planu B, ale umiejętności przyznania się do winy. Jeśli drużyna przegrywa to trener nie może na konferencji prasowej powiedzieć, że kibice powinni być do takiego stanu rzeczy przyzwyczajeni (tak uczynił „Mou” po meczu z Sevillą).
I nie był to jedyny przypadek, gdy Mourinho nie potrafił ugryźć się w język. Po ostatnim meczu z Brighton (porażka 0:1) zrzucił całą winę na piłkarzy.
-  Zawodnicy, którzy zastąpili innych, nie zaprezentowali się na dobrym poziomie, a kiedy indywidualności grają źle, całej drużynie trudno jest zagrać dobrze – wyznał na pomeczowej konferencji.
Tylko kto odpowiada za tych zawodników? Kto nimi kieruje? Kto ma największy wpływ na przebieg meczu, w którym beniaminek oddaje więcej strzałów celnych od zdecydowanego faworyta, jakim był Manchester United?
Tym kimś jest Jose Mourinho, który potrafił zarzucać Pogbie bardzo słabą grę, nie biorąc pod uwagę, że sam popełnia błąd, wystawiając Francuza w jednej linii z Nemanją Maticem.
Występy Pogby w Juventusie oraz reprezentacji „Trójkolorowych” jasno pokazywały, że miejsce Paula to pozycja ofensywnego pomocnika, ale dopiero po klęsce w Lidze Mistrzów „Mou” przejrzał na oczy.
Od kilku kolejek United gra systemem 4-3-3 z Pogbą na swojej nominalnej pozycji oraz Maticem i Herrerą za jego plecami. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Już czas

Jedyne co pozostało zawodnikom Manchesteru United to walka o Puchar Anglii, jednak prawdziwe wyzwania będą na nich czekać w przyszłym sezonie. To chyba odpowiedni moment, aby nawiązać w jakikolwiek sposób do minionych sukcesów i wygrać ligę.
Rywale zza miedzy po wydaniu ponad 300 mln euro w niecałe 2 lata potrafili całkowicie zdominować rozgrywki. Jeśli Mourinho chce nadal uznawać się za klasowego trenera, musi pokazać, że on też to potrafi.
Piłkarzy wartych dziesiątki lub setki milionów jak Lukaku, Pogba czy w niedalekiej przyszłości być może Sergej Milinković-Savić nie sprowadza się tylko po to, by wygrać FA Cup.
Wraz z wydawanymi sumami musi rosnąć ambicja oraz głód wygrywania. Oprócz transformacji kadry, musi również nastąpić zmiana sposobu myślenia szkoleniowca.
Mając w zanadrzu Alexisa, Lukaku, Lingaarda, Martiala, czy Rashforda, drużyna nie może przez większość spotkań grać zachowawczo w nadziei, że znakomita postawa golkipera zatrzyma rywali. Jeśli już przydarzą się porażki, to trener powinien powiedzieć „mea culpa” i walczyć dalej.
Tylko czy jest to możliwe z Jose Mourinho? W jego karierze następowało już wiele przełomów i kto wie, czy jednym z nich nie będzie akceptacja własnej niedoskonałości i skupienie się na wygrywaniu z Manchesterem.
Jeśli Portugalczyk naprawi dotychczas popełniane błędy, United może znów być wielkie. Wystarczy się „zjednoczyć”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również