NBA. Trash-talk po koszykarsku. Michael Jordan zaprzeczał grawitacji i ucinał dyskusje

"Rzucaj, pier....ny karle". Trash-talk po koszykarsku: Michael Jordan zaprzeczał grawitacji i ucinał dyskusje
screen z youtube.com
Kiedy mówimy o zjawisku trash-talku w odniesieniu do basketu, myślimy: Gary Payton, Larry Bird, Charles Barkley, Reggie Miller, Kevin Garnett czy Ron Artest. W tym zasłużonym gronie topowych śmieciowych gawędziarzy nie może zabraknąć ikony jedynej w swoim rodzaju tej dyscypliny sportu, a mianowicie Michaela Jordana.
Ofiary dobierał sobie staranniej niż Craig Sager garnitury. Nierzadko gamoni dostawał na srebrzystej tacy, bo sami mu się na niej serwowali. Wystarczyło zdanie wypowiedziane o niestosownej porze i trzeba było być przygotowanym na koszykarski odwet, ponieważ w przypadku „Jego Powietrzności” zawsze przychodził czas zapłaty.
Dalsza część tekstu pod wideo

Reggie Theus – Dyskusje Niewskazane

Gdy Michael Jordan wchodził do ligi, liderem drużyny Chicago Bulls był niejaki Reggie Theus – grajek na całkiem przyzwoitym poziomie. Byki wybrały go w naborze w 1978 roku i występował w ich trykocie do kampanii 1983/84 włącznie. Właśnie wtedy rzucający obrońca stał się elementem wymiany, na mocy której trafił do Kansas City Kings za Steve’a Johnsona oraz trzy picki w drafcie. Dobrze kombinujecie, jednym z tychże wyborów był Michael Jordan.
Theus rozstał się z organizacją ze stanu Illinois w oziębłej atmosferze, nie ukrywając rozczarowania decyzjami transferowymi klubu. Patrząc z innej perspektywy, budowanie zespołu wokół tego wąsatego pana, zwłaszcza po przehandlowaniu Artisa Gilmore’a, nie miało większego sensu, co dobitnie przedstawiał ich bilans w przekroju lat 1982-1984, który wyniósł 55 zwycięstw i aż 109 porażek.
W sezonie zasadniczym 1986/87 miała miejsce anegdota, którą z szerokim uśmiechem na twarzy wspomina Kenny Smith – kumpel Jordana z North Carolina Tar Heels. Kenny często bywał obecny na meczach Chicago, by obserwować Mike’a w akcji. Otóż Reggie Theus, zawodnik po transferze, w wyniku którego trafił do Kansas, stwierdził jasno:
- Nie ma mowy, nie ma najmniejszych szans, aby w Chicago zastąpił mnie jakiś tam debiutant. Jak mu było? Michael Jordan? Nie sądzę, żeby prezentował chociaż 25% tego, co ja.
Pewnego razu „His Airness” okazywał niemałe wzburzenie słowami Theusa, więc tuż przed meczem z Kings poprosił Kenny’ego Smitha o drobną przysługę (Kenny jeszcze wtedy nie wiedział, że Kings wybiorą go w drafcie, a on będzie dzielił szatnię z Reggie’em):
- Pójdź do szatni gości i powiedz Reggie’emu, że jest kiepskim obrońcą. Zdobędę przeciwko niemu 45 punktów. Chce zgrywać wielkiego koszykarza? Po prostu pójdź i mu to powiedz.
Kenny spełnił prośbę Michaela, ale ten nie osiągnął 45 oczek na Theusie, tylko 43. Jordan był po syrenie końcowej maksymalnie wściekły, że nie rzucił 45 i zakomunikował Reggie’emu:
- Hej, Reggie! Tym razem ci się upiekło. Nie uzyskałem 45 punktów, ale wiesz co? Nie martw się o to. Za rok ponownie zapraszam do Chicago na mały pokaz moich umiejętności i – wierz mi lub nie – otrzymasz lekcję pokory w postaci obiecanych 45 oczek.
MJ nie dotrzymał słowa i w następnej potyczce też nie uzyskał 45 punktów przeciwko Theusowi. Zdobył ich aż 49! Reggie już nigdy więcej nie próbował dyskutować ani z Jordanem, ani tym bardziej na jego temat. Ciach!

Craig Ehlo – Niemoc Grawitacji

28 marca 1990 roku „His Airness” rozegrał legendarne zawody przeciwko Cleveland Cavaliers. Dzień przed starciem w dłonie Michaela trafiła gazeta, na łamach której znajdował się tytuł: „Misja niemożliwa do wykonania: Ehlo spróbuje uziemić Air Jordana”.
Oczywiście, Craig Ehlo nie zdołał zatrzymać MJ’a. Wręcz przeciwnie. „Jego Powietrzność” osiągnął kapitalną linijkę: 69 punktów, 18 zbiórek, 6 asyst, a także 4 przechwyty. Relacja obdartego z dumy rzucającego obrońcy Cavs wyglądała tak:
- Zaczęło się jeszcze na rozgrzewce. Przez cały czas do mnie gadał, był wewnątrz mojego umysłu. Mówił: „Stary, słuchaj, ja trafiam wszystkie rzuty, więc dam ci okazję, abyś mnie zatrzymał. Choć wątpię, by to się wydarzyło. Za każdym razem będę cię uprzedzał o swoim następnym ruchu, aczkolwiek i tak nic z tym nie zrobisz. Złapię piłkę tuż przy lewym łokciu, po czym ruszę do linii końcowej, wybiję się do góry i poślę celny rzut z odchylenia. Zamierzasz coś z tym zrobić?” - wspominał.
- Pomyślałem sobie – okej. Skoro zdradził mi swoje plany, wykorzystam to i pokażę najlepszą defensywę. Marzenie ściętej głowy. Mike bawił się ze mną jak z dzieciakiem. Co z tego, że nie odpuszczałem go na krok? Po każdej akcji zakończonej zdobytymi punktami odwracał się w moim kierunku i powtarzał: „A nie mówiłem? A nie mówiłem?”. To wyłącznie kolejny dowód na to, z jakim geniuszem miałem do czynienia - dodał.

Mutombo zrobiony na ślepo

23 listopada 1991 roku Denver Nuggets podejmowali na własnym parkiecie Chicago Bulls. Wśród gospodarzy nie sposób było nie zauważyć rosłego (218 cm), czarnoskórego centra. Tak, mówimy o Dikembe Mutombo. Punktował, zbierał i posiadał naturalne wyczucie czasu, co pozwalało mu na notowanie dużej ilości bloków na rywalach. Nuggets przegrali to starcie, lecz najlepszym momentem meczu było zatrzymanie faulem MJ’a, aby nie zdobył łatwych punktów. Michael powędrował na linię rzutów osobistych, popatrzył z uśmiechem w kierunku Kongijczyka, po czym rzekł:
- Hej, Mutombo. Ten rzut wolny dedykuję tobie.
Zamknął oczy i… trafił. Mike ofiarował Dikembe cudowny podarunek w debiutanckim sezonie na zawodowych arenach. Nie ma co do tego cienia wątpliwości. Kiedy Mutombo już na dobre zasłynął swoimi blokami, a jego autorskim ruchem stało się kiwanie palcem wskazującym po każdym spektakularnie zatrzymanym rzucie oponenta, okraszone hasłem „Not in my house!”, MJ znów wziął sprawy we własne ręce.
Przy jednym ze swoich popisowych wsadów postanowił umieścić legendarnego kongijskiego środkowego na plakacie, wieńcząc to wymownym wzrokiem oraz odwzorowaniem rytualnego gestu Mutombo. Prywatnie panowie uwielbiali ucinać rozmowy w szatni, darząc się sympatią, jak i wspólnymi żartami, choćby na temat słynnego dunku „Jego Powietrzności”, który… nawet jeszcze się nie wydarzył.

The Shrug Game

Dokonano wielu porównań pomiędzy Clyde’em Drexlerem i Michaelem Jordanem podczas kampanii 1991/92, wliczając prezentację „The Glide’a” na okładce magazynu „Sports Illustrated” jako „rywala numer jeden” MJ’a przed play-offami. Mike pragnął za wszelką cenę rozwikłać spór, kto jest lepszy, kiedy stanęli naprzeciwko siebie w finale rozgrywek.
Pierwszy mecz serii był popisem „Jego Powietrzności”. Jordan pobił rekord należący do Elgina Baylora, rzucając do przerwy aż 35 oczek, z czego aż 6 trójek znalazło drogę do kosza. Trail Blazers mieli trzymać go jak najdalej od pomalowanego, ale lider Bulls tego dnia był znakomicie dysponowany zza łuku, więc plany spaliły na panewce.
- Gdy moje próby zaczęły wpadać z każdego miejsca na parkiecie, natychmiast uznałem, że trzeba oddać kilka rzutów za trzy. Byłem w gazie. Trafiałem trójki z powtarzalnością rzutów osobistych. Co próba, to celna. Nie mogliśmy przegrać tego spotkania - mówił Jordan.
Gwoli formalności – w rozgrywkach zasadniczych Mike spudłował 73 ze 100 rzutów z dystansu, natomiast w fazie posezonowej był 5 na 16 za trzy, zatem nikt nie spodziewał się, że nagle odpali w NBA Finals. Na dodatek kultowe wzruszanie ramionami po szóstej trafionej próbie z dystansu, jakby zwracał się do oponentów z pytaniem: „Cóż możecie na to poradzić?”. Portland Trail Blazers nie potrafili tego zripostować. Oj, to było coś wielkiego.
Do stanu 45-44 na korzyść ekipy z stanu Oregon mecz wyglądał na dosyć wyrównany. Później zryw 23-6 w wykonaniu Bulls, trzecia odsłona wygrana 38-17 i tak naprawdę w trakcie finałowej ćwiartki oglądaliśmy garbage-time. Ten triumf był trzecim największym pogromem w historii finałów ligi, ustępując miejsca o tylko dwa punkty słynnej wygranej Washington Bullets nad Seattle Supersonics z 4 czerwca 1978 roku.

Zemsta na LaBradfordzie

19 marca 1993 roku Bykom przyszło zmierzyć się z Washington Bullets, których barwy reprezentował wtedy zawodnik nazwiskiem LaBradford Smith. Każdemu może zdarzyć się „dzień konia” i każdy może pognębić nawet dwukrotnych mistrzów NBA. Smith rzucił przeciwko Jordanowi aż 37 punktów (15/20 FG, 7/7 FT). MJ nie ukrywał zażenowania:
- To dla mnie bardzo kompromitująca sytuacja. Ewidentnie zlekceważyłem swojego rywala, a on doskonale ten fakt wykorzystał. Nie powinienem był do tego dopuścić. Obiecuję, że kiedy spotkamy się następnym razem, nie dam mu już szansy na rozwinięcie skrzydeł. 37 punktów? Tak, to dużo. Przysięgam, że zdobędę zbliżoną wartość w pierwszej połowie kolejnego pojedynku przeciwko Smithowi - zapewniał.
„His Airness” nie zwykł rzucać słów na wiatr. Premierowa odsłona widowiska Bulls-Bullets to Jordan Show. Mike trafił wszystkie osiem prób z gry i na nieco ponad trzy minuty przed zakończeniem pierwszej kwarty miał na koncie 19 oczek, zaś do przerwy zgromadził ich 36. Mecz zakończył z dorobkiem 47 punktów. Trash-talking? Yes, sir!
- Mógłbyś trochę przyhamować? Ochłoń, proszę. Oszczędź mnie – nawijał skruszonym tonem Smith.
- Niby dlaczego mam dać sobie na wstrzymanie? Ty jakoś nie znałeś litości wobec mnie w ostatnim meczu – podsumował swoją słodką zemstę Jordan.

Koszmar Muggsy’ego Bougesa

Kiedy w 1995 roku Michael Jordan powrócił do koszykówki po nieudanej przygodzie z baseballem, Byki załapały się do play-offów, aczkolwiek pożegnały się z nimi na etapie drugiej rundy, gdzie musiały uznać wyższość Orlando Magic z dominującym Shaquillem O’Nealem w roli lidera (4-2).
Rundę wcześniej uporali się z Charlotte Hornets (3-1), choć Szerszenie miały swoje okazje na zwycięstwo podczas potyczki numer cztery. W kluczowym momencie Muggsy Bouges dostał podanie na skrzydle, a Michael Jordan zostawił go bez krycia, tyle że wrzasnął w kierunku filigranowego rozgrywającego Charlotte:
- Rzucaj, ty pier....ny karle!
Pudło! Wspomniane zdanie wstrząsnęło zawodnikiem Hornets do tego stopnia, że później żalił się Johnny’emu Bachowi, trenerowi ekipy Szerszeni: „Słowa, które wystosował do mnie Mike, moje fatalne pudło, jedna akcja, jedno zagranie – te rzeczy zrujnowały moją koszykarską karierę”. Aż chciałoby się przytulić Muggsy’ego, pogłaskać po główce i szepnąć: Panie Bouges, Pan się nie martwi, jakoś to będzie.

Larry Miller i kwestia wzrostu

Podczas pewnego starcia Chicago Bulls z Utah Jazz doszło do wymiany zdań pomiędzy właścicielem drużyny z Salt Lake City a „Jego Powietrznością”. Otóż Mike złapał piłkę tyłem do kosza, obrócił się i zapakował ją z góry nad o wiele niższym Johnem Stocktonem, natomiast kierownik zespołu Nutek, Larry Miller, zaczął się wydzierać pod adresem MJ’a: „Co ty wyprawiasz? Znajdź sobie kogoś o własnych gabarytach!”.
Riposta Jordana była natychmiastowa, bowiem już w następnej akcji „Air Jordan” wykonał kapitalny wsad nad mierzącym około 216 centymetrów wzrostu Melem Turpinem, po czym spojrzał prosto w oczy Larry’ego Millera i zapytał:
- On jest według ciebie wystarczająco wielki?
Millera zamurowało. Mike wiedział, w jaki sposób skutecznie zamknąć gębę takim delikwentom, którzy nie potrafią zrobić z językiem nic poza jego bezużytecznym strzępieniem. Być może z tej przyczyny często go pokazywał? Najwidoczniej tak właśnie było.

Nie zadzieraj z czarnym Jezusem

Reggie Miller niewątpliwie był jednym z tych niegrzecznych chłopców, których lepiej nie zaczepiać. Ba, najlepiej było go unikać oraz błagać, żeby nie zauważył cię na boisku. Jednak zapewne doskonale jest wszystkim znane powiedzenie, że trafiła kosa na kamień, nieprawdaż? Cała sytuacja miała miejsce jeszcze na początku przygody Millera z NBA, a właściwie tuż przed jej rozpoczęciem.
W jednym ze spotkań przedsezonowych Pacers grali przeciwko Bulls z Michaelem Jordanem w składzie. Do przerwy Reggie zdobył 10 punktów, zaś Jordan uzyskał zaledwie 4 oczka. Kiedy obie drużyny zmierzały w kierunku szatni, Miller przeprowadził szturm słowny w swoim stylu:
- To ma być ten wielki Michael Jordan? Zawodnik nie do zatrzymania? To ma być bóg koszykówki? Dobre sobie. Moim zdaniem to jest raczej jakaś kpina! Za kogo ty się uważasz? Pokaż mi coś więcej niż obijanie obręczy, bo w miasteczku zjawił się nowy szeryf - powiedział.
Michael spiorunował Reggie’ego morderczym spojrzeniem, pokiwał głową, ale nie odezwał się ani jednym słowem. Druga połowa rywalizacji spowodowała, że – jak wspomina Miller – to był ostatni trash talking pod adresem „Jego Powietrznej Wysokości”. Reggie ukończył zawody z 12 oczkami na koncie, podczas gdy Jordan powiększył swój dorobek do 44 punktów. Po meczu Michael podszedł do Millera i krótko skwitował to, co się wydarzyło:
- Na przyszłość – uważaj. Nie powinieneś zwracać się w ten sposób do czarnego Jezusa - polecił.
Nie było w tym odrobiny przesady, ponieważ nazywano go: „Jezusem w tenisówkach”. Zaś gdy wizytował Paryż, pewien reporter na łamach dziennika „France Soir” stwierdził: „Ta persona to dużo więcej niż papież. To Bóg we własnej osobie”.
Jego ojciec uknuł równie mistyczną teorię powstania gracza, który zdominował lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia. Prawdopodobnie któregoś dnia Stwórca siedział i myślał, w jaki sposób ma ulepszyć świat, po czym zdecydował się powołać do życia koszykarza idealnego.
Że ten jegomość zjednoczy ludzkość na całym świecie, przygotowując ją do skoku cywilizacyjnego, kulturowego, kultowego i doprowadzi nas ku najważniejszemu celowi, czyli miłości do koszykówki. Koszykówki, której Michael Jordan jest ucieleśnieniem.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
07 Jan 2020 · 20:20
Źródło: własne

Przeczytaj również