Nie tylko Błaszczykowski. Jak legendarni piłkarze pomagali swoim klubom?

Nie tylko Błaszczykowski. Jak legendarni piłkarze pomagali swoim klubom?
MediaPictures.pl / shutterstock.com
Mogłoby się wydawać, że świat piłki został całkowicie zdominowany przez pieniądze, a wartości jak oddanie i szacunek do macierzystych barw już nic nie znaczą. Na szczęście wciąż zdarzają się godne podziwu historie, gdy wychowankowie po latach nie zapominają o tym, gdzie się piłkarsko wychowali.
Wisła Kraków oraz osoby mniej lub bardziej z nią związane w ostatnich tygodniach zapewniły nam komedię, dramat z elementami sensacyjnymi oraz jeden z najpiękniejszych powrotów w historii polskiej ligi. W głównych rolach obsadzeni zostali Marzena Sarapata, Vanna Ly oraz jedna z niewielu postaci pozytywnych – Jakub Błaszczykowski.
Dalsza część tekstu pod wideo
Postępowanie 33-latka sprawiło, że z miejsca wkroczył on do wąskiego grona naprawdę szlachetnych zawodników, którzy w świecie piłki rządzonym przez pieniądz pokazali, że istnieją jeszcze ważniejsze wartości niż nominały. Ale zacznijmy od początku..

Superman znad Wisły

Doświadczony pomocnik opuścił Wisłę w 2007 roku, jednak wiele owocnych lat spędzonych w Bundeslidze (epizod Kuby w Fiorentinie lepiej przemilczeć) nie sprawiły, że zapomniał o klubie, który pozwolił mu wypłynąć na szerokie wody.
Wręcz przeciwnie, Błaszczykowski latem ubiegłego roku udowodnił, że jest całkowicie bezinteresownym człowiekiem, który dodatkowo potrafi się odwdzięczyć za trud włożony w jego piłkarskie wychowanie.
Był to dopiero początek pokazu altruizmu ze strony byłego kapitana reprezentacji. Wsparcie finansowe Błaszczykowskiego oczywiście nie wystarczyło na spłatę długów Wisły, a najprawdopodobniej nawet grosz z tego miliona nie został przeznaczony chociażby na wypłatę zaległych pensji zawodnikom „Białej Gwiazdy”.
Nie zajmujmy się jednak haniebną działalnością poprzedniego już zarządu Wisły, fikcyjnym wsparciem kambodżańskich inwestorów oraz innymi detalami tej groteskowej sprawy, ponieważ jest to jedna z najczarniejszych kart w nowoczesnej historii polskiej piłki.
Najważniejszą kwestią ostatnich tygodni związanych z krakowskim klubem jest postępowanie Błaszczykowskiego, który zrobił już właściwie wszystko, aby pomóc drużynie, która walnie przyczyniła się do rozwoju jego kariery.
Pomocnik zrezygnował z sowitej pensji, którą „Wilki” wypłacałyby mu aż do czerwca – momentu wygaśnięcia umowy. Wszystko po to, aby dołączyć do klubu, który na tę chwilę nawet nie posiada licencji umożliwiającej grę w Ekstraklasie.
Zachowanie 33-latka jest naprawdę zaskakujące i zasługujące na ogromny szacunek, ponieważ najprawdopodobniej jest on jedynym piłkarzem na świecie, który w tym momencie zdecydowałby się na dołączenie do klubu, którego przyszłość wisi na włosku.
Nawet dotychczasowi piłkarze „Wiślaków” nie wierzą już w ten projekt o czym najlepiej świadczą odejścia Ondraska, Bartkowskiego oraz najprawdopodobniej Arsenica.
Kuba wybrał drogę pod prąd, dołączając do treningów Wisły, która w Myślenicach powoli przygotowuje się do lutowych meczów, mimo że licencja klubu nadal jest zawieszona. Historia 33-latka dobitnie pokazuje, że nie dla wszystkich ludzi związanych z najbardziej utytułowanym polskim klubem liczą się wyłącznie pieniądze.

Hiszpański Błaszczykowski

Podobną, chociaż oczywiście nie tak efektowną historię mogliśmy obserwować kilka lat temu na Półwyspie Iberyjskim. Różnica polega oczywiście na braku finansowej degrengolady, malwersacji i celowych działań na szkodę klubu ze strony zarządu.
Mowa o powrocie Joaquina do Betisu, którego jedyne problemy dotyczyły formy sportowej. „Verdiblancos” w 2015 roku dopiero co awansowali do La Liga i to w niezbyt spektakularny sposób.
Podopieczni Pepe Mela wygrali rozgrywki Segunda Division, jednak bilans 25 zwycięstw, 9 remisów i 8 porażek przy prawie jednym straconym golu na mecz, na nikim raczej nie robi wrażenia.
Wtedy właśnie na powrót do piłkarskiego domu zdecydował się jeden z najlepszych piłkarzy, który kiedykolwiek grał w Betisie, czyli Joaquin Sanchez. O klasie skrzydłowego najlepiej świadczy fakt, iż jest on drugim najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii „Verdiblancos” i co ciekawe ustępuje on jedynie Fabianowi Ruizowi, który odszedł dopiero latem ubiegłego roku.
Na transferze Joaquina do Valencii Betis zarobił 25 milionów euro, ale pieniądze nie pomogły drużynie, która już 2 sezony później spadła na zaplecze Primera Division.
Tymczasem Hiszpan budował swoją markę w Valencii oraz przede wszystkim Maladze. Joaquin trafił na La Rosaledę w 2011 roku, a już w pierwszym sezonie zajął z drużyną „Los Boquerones” czwarte miejsce, aby rok później dojść do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
Drużyna sponsorowana przez szejka Al-Thaniego osiągała ogromne sukcesy, aczkolwiek nawet krocie katarskiego pochodzenia nie przekonały Joaquina do pozostania w Maladze, gdy pojawiła się okazja na powrót do rodzimego Betisu.
Poza niewątpliwą piłkarską jakością Joaquin wniósł do drużyny również wkład finansowy w postaci wykupienia 2% udziałów klubu, co pociągnęło za sobą dosyć poważne konsekwencje.
Od momentu powrotu Joaquina Betis z roku na rok notuje coraz większy progres i już dziś jest uznawany za jedną z najlepszych ekip na Półwyspie Iberyjskim. Sam skrzydłowy mimo już 37 lat na karku nie próżnuje i wciąż wnosi do drużyny Quique Setiena wiele walorów, będąc niejednokrotnie bohaterem akcji ofensywnych „Verdiblancos”.
Dzięki niemu występy Betisu w Segunda Division są już tylko odległym i niezbyt przyjemnym wspomnieniem, które w najbliższych latach raczej nie stanie się znów rzeczywistością.

Niekończąca się opowieść

Joaquin wciąż strzela bramki, a jeśli Wisła będzie mogła nadal grać w Ekstraklasie, Błaszczykowski zapewne również będzie czołową postacią ofensywy podopiecznych Macieja Stolarczyka.
Wszystko to blado się jednak prezentuje w zestawieniu z dokonaniami Claudio Pizarro – piłkarza, który traktuje swój futbolowy dom nieco jak hotel.
Peruwiańczyk w ciągu swojej ponad 20-letniej kariery wiele razy zmieniał klub i co najciekawsze aż 4 razy stroną pozyskującą był Werder Brema, ostatni raz latem ubiegłego roku.
Już w 2015 roku, gdy bremeńczycy wówczas po raz trzeci oferowali kontrakt swojej legendzie spekulowano, że doświadczony napastnik będzie pełnił wyłącznie rolę mentora młodych piłkarzy oraz dobrego ducha w szatni. Problem w tym, że lata mijają, mamy już 2019 rok, a Pizarro wciąż nie przestaje strzelać.
Peruwiańczyk w wieku 40 lat nadal śrubuje niesamowite statystyki indywidualne, wśród których na największą uwagę z pewnością zasługuje liczba bramek w Bundeslidze – 194, co plasuje Pizarro na piątej lokacie w klasyfikacji strzelców wszech czasów najwyższej niemieckiej klasy rozgrywkowej.

Ostatni Apacz

Podobnego typu gesty wobec macierzystych klubów nie są zarezerwowane wyłącznie dla europejskich klubów. Zawodnicy z Ameryki Południowej mogą być uznawani za rozrywkowych lekkoduchów, którzy wiecznie podążają za sławą, ale pewien Argentyńczyk nieco zaprzecza temu trendowi.
Wystarczy zagłębić się w barwną i wciąż trwającą karierę Carlosa Teveza, który w dosyć specyficzny sposób pomógł klubowi swojego życia, czyli Boca Juniors. „Apacz” spektakularnie rozpoczął swoją karierę, zdobywając w 2003 roku mistrzostwo Argentyny, Copa Libertadores oraz Puchar Interkontynentalny.
25 bramek Teveza strzelonych w okresie 2001-2004 zaowocowało transferem do Corinthians, na którym Boca zarobiło aż 15 milionów (ex aequo z Banegą najdroższa sprzedaż w historii klubu).
Ponad dekadę później Tevez po raz kolejny pozwolił ”Niebiesko-złotym” zainkasować sporą sumę. W 2015 roku „Apacz” wrócił do Boca, rozegrał dobry sezon okraszony 9 bramkami oraz 4 asystami, aby następnie udać się na odpłatne wypożyczenie do Chin.
Shanghai Shenhua zapłaciło Argentyńczykom aż 10,5 mln za piłkarza, który delikatnie mówiąc nie podbił Azji pod względem sportowym. Na tej transakcji zyskali tylko działacze Boca, którzy za sowitą opłatą wypożyczyli na rok „Carlitosa” i oczywiście sam zawodnik.
Tevez może nie być uznawany za wzór szlachetnego piłkarza ze względu na chociażby zdradę Manchesteru United na rzecz lokalnych wrogów oraz sezon spędzony w chińskiej lidze, ale trzeba przyznać, że „Apacz” zawsze miał w sercu Boca, któremu wielokrotnie pomagał zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym.

Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej

Historia pokroju Błaszczykowskiego zapewne już nigdy się nie wydarzy, ponieważ postępowanie działaczy Wisły w kontraście z altruizmem samego zawodnika jest czymś całkowicie unikalnym, ale przypadki pomocy macierzystym klubom ze strony gwiazd zapewne wciąż będą się pojawiać.
Motywacją dla prawdopodobnie wszystkich piłkarzy z topu przez większość kariery są albo pieniądze albo trofea, ale wielu z nich może pod koniec futbolowej przygody podążyć np. drogą Joaquina, zabezpieczając swoją przyszłość inwestycją w klub, lub Pizarro, śrubując statystyki indywidualne.
Niezależnie od motywów, takie przypadki warto doceniać, ponieważ futbol jest sportem absolutnie niezwykłym właśnie z powodu ciągłego serwowania ogromnych ładunków emocjonalnych. A przecież mało co może wywołać bardziej żywiołowe reakcje wśród kibiców niż sentymentalny powrót do przeszłości w postaci możliwości obserwowania Teveza w koszulce Boca czy Błaszczykowskiego w koszulce Wisły.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również