Nie udało się na boisku, teraz chcą wygrywać na ławce trenerskiej. Angielska złota generacja wkracza na salony

Nie udało się na boisku, teraz chcą wygrywać na ławce trenerskiej. Angielska złota generacja wkracza na salony
Vlad1988/shutterstock.com
Na boisku odnosili sukcesy klubowe, ale wraz z reprezentacją Anglii nigdy nie zdołali sięgnąć po najwyższe laury. Dziś złota generacja byłych już angielskich piłkarzy zaczyna coraz mocniej rozpychać się łokciami na ławkach trenerskich. Dawne porażki zamierzają sobie powetować sukcesami w roli szkoleniowca.
Złota generacja jest określeniem używanym wobec piłkarzy z tego samego pokolenia, któremu wróżono wielkie sukcesy. Tego typu przypadków w historii futbolu mieliśmy sporo. Węgry z lat 50., Jugosławia tuż przed swoim rozpadem czy Francja z przełomu wieków. Z racji siły brytyjskich mediów i popularności tamtejszej piłki, „złota generacja” (ang. „golden generation”) najczęściej kojarzona jest jednak z reprezentacją Anglii z lat 2001-2010. Przepiękna historia tamtego pokolenia tak jak rozpoczęła się wraz ze zwycięstwem nad Niemcami 5:1 w eliminacjach MŚ 2002 za kadencji Svena-Gorana Erikssona, tak też i została zwieńczona dotkliwą porażką z tym samym rywalem 1:4 w 1/8 finału mundialu 2010. Ostatecznie piłkarze, którzy mieli wygrać wszystko, zostali na poziomie reprezentacyjnym bez choćby jednego medalu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Szatnia bez atmosfery

Angielscy piłkarze, którzy królowali na boisku w pierwszej dekadzie XXI wieku, z pewnością mieli odpowiednie umiejętności, by z reprezentacją wspiąć się na sam szczyt. Wydaje się, że kluczem w kwestii ogólnonarodowego zawodu „Synami Albionu” okazały się problemy wewnątrz kadry. I to niekoniecznie te związane stricte ze sportem.
- Problem zaczynał się na waśniach międzyklubowych, a kończył na nieumiejętności pogodzenia lub zrezygnowania z Beckhama, Gerrarda, Scholesa i Lamparda. Ta czwórka była na międzynarodowym poziomie, wszyscy są zaliczani do jednych z najlepszych piłkarzy w historii Premier League, a w kadrze zupełnie nie byli w stanie się dogadać. Swoje robiła zła taktyka, ale także wspomniane rozbieżności klubowe. Teraz zawodnicy Southgate'a nie mają z tym większego problemu (spójrzmy tylko jak pięknie dogadują się Greenwood i Foden), ale wtedy konflikt między Manchesterem United, Chelsea i Liverpoolem był chyba zbyt intensywny, by wskoczyć za kimś w ogień na zgrupowaniu - przyznaje Jan Piekutowski z portalu „Angielskie Espresso”.
Oprócz feralnego roku 2008, kiedy to Anglików zabrakło na Euro w Austrii i Szwajcarii, w okresie „złotej generacji” zawsze wychodzili oni z grupy podczas wielkiego turnieju. Niestety w fazie pucharowej łamali sobie zęby już na pierwszym lub maksymalnie drugim przeciwniku. Piłkarze o ogromnym potencjale w kadrze nigdy nie osiągnęli maksimum. Nic więc dziwnego, że teraz wciąż są głodni sukcesów i chcą udowodnić, że mogą dać od siebie dużo także już po zakończeniu kariery zawodniczej.

Jeden już na salonach, reszta czeka

Spośród tych największych nazwisk tamtego pokolenia obecnie na poziomie Premier League jedynym szkoleniowcem jest Frank Lampard (Scott Parker, menedżer Fulham, także należy do tej grupy piłkarzy, ale w reprezentacji Anglii rozegrał tylko 18 spotkań i zagrał jedynie na Euro 2012). Były pomocnik m.in. West Hamu czy Chelsea od ponad roku próbuje przywrócić blask „The Blues”.
- W przypadku Lamparda wszystko poszło naprawdę szybko. On już przecież teraz pracuje w wielkim klubie i przy jego inteligencji wiele wskazuje na to, że trenerski szczyt osiągnie w przeciągu najbliższych dwóch-trzech sezonów - przyznaje Krzysztof Jaensch, dziennikarz poznańskiego „Radia Afera” i kibic Evertonu piszący o Fantasy Premier League na „Spojrzeniu z kanapy”.
Na futbolowym Partenonie trenuje jeszcze John Terry, ale póki co piastuje on jedynie rolę asystenta trenera w Aston Villi. Niebędący Anglikiem, ale pozostający de facto ważnym dla tego pokolenia zawodnikiem Ryan Giggs prowadzi natomiast reprezentację Walii. Poza najwyższą angielską klasą rozgrywkową jest jednak wielu innych czekających tylko na ponowne wejście do futbolowego nieba. Pierwszym z brzegu przykładem niech będzie Steven Gerrard, który od 2018 roku z powodzeniem pracuje w szkockich Rangersach. Drugim już zaraz może być Paul Scholes. Właśnie został (póki co jedynie tymczasowym) trenerem Salford City.
Nie wszyscy zawodnicy z tamtego pokolenia zdecydowali się jednak na tego typu ścieżkę po zakończeniu kariery: - Sztandarowym przykładem jest David Beckham, w którym pokładałem wielkie nadzieje po zakończeniu kariery. No ale tutaj skończyło się na posiadaniu własnego klubu, więc chyba nie ma na co narzekać - przyznaje Piekutowski.
W przeszłości w Polsce mieliśmy sporo przypadków, że byli gracze dostawali pracę w klubach (nawet niekoniecznie od razu w postaci roli pierwszego trenera), nie dysponując przy tym odpowiednim doświadczeniem niezbędnym do piastowania swojego stanowiska. W przypadku Anglików sytuacja wydaje się być jednak nieco inna.
- Ci, którzy jadą na picu, są szybko weryfikowani. David James dostał szansę w Indiach i szybko odpadł. Gary Neville wrócił do telewizji po przygodzie w Valencii i nadal jest znakomitym ekspertem telewizyjnym. John Terry sukcesywnie pnie się po szczeblach kariery trenerskiej. Gerrard i Lampard zapracowali na swoje obecne stanowiska, zaś Scholes dopiero co otrzymał swoją szansę i to w klubie, którego jest współwłaścicielem. Nazwisko pewnie pomogło im przekonać zarząd, ale nie było czynnikiem decydującym - tłumaczy Piekutowski.

Kto osiągnie najwięcej?

Wszyscy ci piłkarze na boisku rywalizowali tak naprawdę po przeciwnych stronach mocy. Teraz ich walka boiskowa może przemienić się we wspaniałe potyczki na ławkach trenerskich. I w tym przypadku z pewnością każdy z nich będzie dążył do perfekcji i tym samym wyprzedzenia byłego reprezentacyjnego kompana.
- W tej chwili mnie najbardziej interesuje jednak rozwój trenerski Johna Terry'ego, który asystując przy linii Deanowi Smithowi sprawia wrażenie piłkarskiego filozofa. Zamyślona twarz i charakterystyczne gładzenie się po brodzie trochę gryzie się w mojej pamięci ze wspomnieniami jego występów w Chelsea. I mówiąc o występach mam też na myśli te w niekoniecznie swojej sypialni. Niemniej, jeśli skazy z przeszłości nie przeszkodzą legendzie Chelsea, to chciałbym zobaczyć go na ścieżce kariery zbliżonej do Franka Lamparda. Kilka miesięcy temu mówiło się o zainteresowaniu Terrym ze strony Bristol City. Jeśli „The Villans” utrzymają formę z początku sezonu, to latem takich ofert z pewnością będzie więcej - uważa Jeanesch.
Terry idzie więc krok po kroku, w przeciwieństwie do dwóch kolegów z boiska, którzy na nim występowali jednak nieco wyżej. To bowiem byli pomocnicy zasiadający obecnie przy linii bocznej są bowiem stawiani jako faworyci do odniesienia największych sukcesów już jako szkoleniowcy.
- Wybieganie w przyszłość jest bardzo problematyczne, ale oczywistym jest, że z tego grona najbliżej statusu trenerskiej gwiazdy jest Gerrard lub Lampard. Jeśli Steven wygra ligę szkocką, pewnie delikatnie wysunie się nad Franka, o ile ten nie włoży nic do gablotki Chelsea. Rzecz jasna ciężko porównywać te dwie ligi, więc z ostatecznym osądem wstrzymam się do dnia, w którym Gerrard zawita do Premier League. A prędzej czy później on nadejdzie - uważa Piekutowski.
Tak jak i nadejdzie też czas kolejnych byłych reprezentantów Anglii ze „złotego pokolenia” na ławkach trenerskich w seniorskim futbolu. W ten sposób będą oni bowiem nie tylko próbowali przedłużyć swoją przygodę z futbolem, ale także potwierdzić, że brak sukcesu z narodową kadrą wcale nie spowodował, że nie mogą oni zostać wielkimi szkoleniowcami.

Przeczytaj również