Niedawno po 0:9 śmiała się z niego cała Anglia, dziś zachwyca. "Alpejski Klopp" jak Bob Budowniczy

Niedawno po 0:9 śmiała się z niego cała Anglia, dziś zachwyca. "Alpejski Klopp" jak Bob Budowniczy
Stuart Martin/Digital South/MB Media/PressFocus
Karierę trenerską rozpoczynał siedząc z lornetką w krzakach i podziwiając treningi Borussii Dortmund. Sam mówi o sobie, że jest szalony. Ale być może właśnie ten pierwiastek obłędu sprawił, że dziś to jeden z najbardziej cenionych szkoleniowców w Premier League. A przecież Ralph Hasenhuettl, bo o nim mowa, niewiele ponad rok temu był wyszydzany po porażce Southampton z Leicester 0:9.
Cofnijmy się o trzy tygodnie. 4 stycznia, w 17. kolejce ligowej, podrażniony Liverpool przyjechał na St. Mary’s Stadium. “The Reds” nieoczekiwanie zremisowali dwa poprzednie starcia z Newcastle i West Bromem, więc oczekiwano, że “odkują” na ekipie Southampton. Wszystko przemawiało za podopiecznymi Juergena Kloppa. Ralph Hasenhuettl nigdy w karierze nie pokonał 53-letniego Niemca. W dodatku przez kontuzje i koronawirusa “Świętym” wypadł podstawowy bramkarz, etatowy stoper, drugi z napastników i skrzydłowy. A jednak mistrzowie Anglii wrócili do siebie bez choćby punktu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Konsekwencja, upór i bezkompromisowość wystarczyły, aby utrzeć nosa obrońcom tytułu. Liverpool był bezradny, a Hasenhuettl kompletnie zneutralizował największe atuty drużyny z Anfield. Przyjezdni oddali zaledwie jeden celny strzał. Po ostatnim gwizdku trener Southampton padł na murawę ze łzami w oczach. Dla niego to nie był zwykły mecz o trzy punkty. Tym zwycięstwem udowodnił coś sobie i całemu światu. Pokazał, że wcale nie musi być uznawany za nieco bardziej ubogą wersję Kloppa. Tym razem uczeń przerósł mistrza.

Z krzaków na salony

Nie bez przyczyny warto poruszyć przy Hasenhuettlu temat rywalizacji z Kloppem. Pierwszy austriacko-niemiecki pojedynek tych dwóch trenerów miał miejsce jeszcze w 2012 r., gdy Hasenhuettl pracował w czwartoligowym Vfr Aalen. W Pucharze Niemiec trafił na Borussię Dortmund. Oczywiście przegrał, jednak sama możliwość rywalizacji z klubem tej klasy, oznaczała mały sukces Austriaka. W końcu trenerskie szlify zdobywał, jeżdżąc na rowerze kilkadziesiąt kilometrów, żeby podglądać treningi BVB. Zawsze fascynował go etos pracy Kloppa.
- Juergen był bardzo ważnym i wpływowym menedżerem dla mojego rozwoju. Jestem Austriakiem, więc ludzie nadali mi przydomek “alpejski Klopp”. Może wyglądamy trochę podobnie, chociaż ja na razie nie noszę okularów. Tylko do czytania - żartował Hasenhuettl w rozmowie z “The Guardian”.
Co ciekawe, obaj odebrali licencję trenerską w tym samym momencie. Są z tego samego rocznika i obu łączą niespełnione marzenia, jeśli chodzi o karierę piłkarską. Jednak Klopp już jako trener odniósł spory sukces w Mainz, a Austriak musiał powoli budować własną markę. We wspomnianym Aalen wywalczył dwa awanse z rzędu. Później wprowadził i utrzymał w Bundeslidze skromny zespół Ingolstadt. Przyznaje, że w niższych ligach musiał stawiać na skuteczność. Cel uświęcał środki, liczył się tylko awans. Prawdziwy kunszt mógł pokazać dopiero w Lipsku.

Trenerskie objawienie

Hasenhuettl urodził się w rodzinie pianistów. Sam również uwielbia grać, bo to go uspokaja, wycisza. Dusza artysty, umysł analityka - oto profil jednego z największych trenerskich odkryć ostatnich lat. W Lipsku w 2016 r. podjął się ogromnego wyzwania, prowadząc zespół w Bundeslidze po raz pierwszy w historii klubu spod znaku RB. Już w pierwszym sezonie zdobył wicemistrzostwo i wprowadził “Byki” do Ligi Mistrzów. Jego podopieczni prezentowali futbol na wskroś ofensywny. Ich mecze oglądało się z wielką przyjemnością. Pod czujnym okiem szkoleniowca rozwinęli się Timo Werner czy Naby Keita.
Drugi sezon nie był już tak udany. Lipsk zajął 6. lokatę. W maju 2018 r. podjęto tam decyzję o pożegnaniu się z Hasenhuettlem, a drużynę objął dotychczasowy dyrektor sportowy, Ralf Rangnick. Po sześciu miesiącach bezrobocia telefon Austriaka wreszcie zadzwonił. Mógł spełnić marzenie o prowadzeniu ekipy z Premier League. Objął Southampton, gdzie jego metody znów trafiły na żyzny grunt.
Ekipa “Świętych” nie jest wymarzonym miejscem pracy dla trenera. W ciągu poprzednich 18 lat mieli aż 16 różnych trenerów. Istny kalejdoskop. W dodatku, gdy trafia się jakiś utalentowany zawodnik, szybko zabiera go większy gracz na rynku. I tak Sadio Mane czy Virgil van Dijk trafili do Liverpoolu, a wcześniej Morgan Schneiderlin odszedł do Manchesteru United. Hasenhuettl musiał rzeźbić coś z niczego. Ale i tak mu się udało.

Midas

53-latek podpisał kontrakt 6 grudnia 2018 r., gdy Southampton znajdowało się w strefie spadkowej. Kilka tygodni później przed St. Mary’s Stadium pojawił się baner z jego podobizną i podpisem “Ralphampton”. Kibice od razu zakochali się w Austriaku, który wniósł do klubu powiew świeżości. Do bólu pragmatycznego Marka Hughesa zastąpił trener nowoczesny, preferujący otwarty futbol. Na konferencjach żartował, na treningach wymagał, a w trakcie meczów podziwiał swoje dzieło. Przekonał piłkarzy do swojej wizji piłki.
- Dziękuję Ralphowi, bo wielu menedżerom trudno jest wytłumaczyć i wyrazić, czego tak naprawdę chcą od graczy. Jemu się to udało i widać, że miał rację - mówił Oriol Romeu na łamach “The Athletic”.
- Uratował mi karierę w Southampton. Zanim przyszedł, byłem w trudnej sytuacji, rzadko grałem i nawet nie wiedziałem, czy nadal jestem potrzebny tej drużynie. Ralph wszedł do szatni i przeprowadził ze mną brutalną rozmowę. Otwarcie powiedział, czego oczekuje i co muszę zrobić, by mieć miejsce w składzie - wtórował James Ward-Prowse w rozmowie z “BBC”.
Zaletą Hasenhuettla było to, że do każdego zawodnika podchodził z czystą kartą. Nikt nie miał u niego forów, względów ani immunitetu. Przykład pierwszy z brzegu, czyli sytuacja Jana Bednarka. U Marka Hughesa Polak nie podnosił się z ławki rezerwowych. Wielu już postawiło kreskę na karierze wychowanka Lecha Poznań. A nasz stoper po prostu potrzebował kogoś, kto da mu szansę. Przecież żaden piłkarz nie rozwinie się od podziwiania kolegów z wysokości trybun.

Wszyscy “Święci” balują w niebie

Żeby nie było tak cukierkowo, trzeba też wspomnieć o kilku kamyczkach wrzuconych do ogródka trenera Southampton. Konkretnie dziewięciu kamyczkach, które zaaplikowało im Leicester w październiku 2019 r., odnosząc piorunujące zwycięstwo 9:0. Po takiej kompromitacji wielu szkoleniowców otrzymałoby wypowiedzenie równo z ostatnim gwizdkiem. Ale Hasenhuettl jest inny. Włodarze wiedzieli, że jedna porażka nie może zburzyć całego projektu. Wiara się opłaciła. Mimo że z Hasenhuettla szydzili w całej Anglii
“Święci” nie znajdą drugiego trenera, który wydobędzie maksimum potencjału z minimum umiejętności. Gwiazdami układanki Austraiaka są w dużej mierze piłkarze wcześniej odrzuceni, na zakręcie kariery. Danny Ings miał się nie pozbierać po koszmarnej kontuzji kolana. W ubiegłym sezonie zabrakło mu jednej bramki do tytułu króla strzelców. Na St. Mary’s odnalazł się też Theo Walcott, który w Arsenalu popadł w ligowy marazm.
Dalej: Kyle Walker-Peters był trzecim wyborem na prawą obronę Tottenhamu. Dziś to jeden z czołowych bocznych defensorów na Wyspach. Wspomniany Janek Bednarek, ściągnięty prosto z trybun, od dwóch lat gra w Premier League właściwie od deski do deski. Gdy zapytano Austriaka, czy nie boi się, że wielkie kluby zaraz wyciągną jego zawodników, ze spokojem odpowiedział, że przecież oni już są w wielkim klubie. Mentalność zwycięzcy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że wspomniana na wstępnie emocjonalna reakcja po triumfie z Liverpoolem to teatrzyk, niepotrzebne show. Ale Ralph Hasenhuettl pracował na ten moment przez dekadę. Od lat obserwował, jak jego rówieśnik zdobywa indywidualne nagrody, kolekcjonuje trofea. W ten jeden wieczór role się odwróciły. A Southampton prowadzone przez szalonego Austriaka, polskiego obrońcę i kilku ambitnych weteranów jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa w tym sezonie. Kolejna okazja, by zaimponować ligowym rywalom, nadarzy się dziś przeciwko Arsenalowi. Rywalowi, który dopiero co przegrał ze “Świętymi” w Pucharze Anglii. Powtórka z rozrywki? Bardzo możliwa.

Czy Ralph Hasenhuettl zastąpi w przyszłości Juergena Kloppa na stanowisku menedżera Liverpoolu?

  • TAK26.88%
  • NIE73.13%

Przeczytaj również