Niemieckie zacięcie, czyli podsumowanie sezonu Bundesligi

Niemieckie zacięcie, czyli podsumowanie sezonu Bundesligi
CosminIftode / shutterstock.com
Sezon Bundesligi właśnie dobiegł końca i oprócz spodziewanej dominacji Bayernu Monachium, także nie zabrakło w nim niespodziewanych rozstrzygnięć. Do czołówki „zapukało” o wiele więcej drużyn, niż jeszcze rok temu, więc to znakomity prognostyk na przyszłość. Zapraszamy na podsumowanie kampanii 2017/2018 w niemieckiej ekstraklasie.
To, że Bayern Monachium po raz siódmy z rzędu został mistrzem kraju chyba nikogo nie dziwi. Bawarczycy od lat wiodą prym na „krajowym podwórku”, wygrywając ligę aż 12 razy w obecnym tysiącleciu i po raz 28 w całej historii klubu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Królem strzelców został oczywiście Robert Lewandowski, który z 29 bramkami wyprzedził drugiego w klasyfikacji Nilsa Petersena z Freiburga. Warto wspomnieć, że Niemiec zdobył 15 goli, a więc niemal o połowę mniej niż najlepszy od lat napastnik w Niemczech.
Podopieczni Juppa Heynckesa mistrzostwo zapewnili sobie już na początku kwietnia, kiedy to pokonali na wyjeździe Augsburg 4:1. Pokazuje to jak bardzo „odstają” od reszty stawki i jak ciężko będzie innym zespołom im dorównać, na dodatek gdy z roku na rok regularnie podkupują im zawodników.
Jak Bayernowi udał się monopol na zwycięstwa w lidze, tak już w krajowym pucharze nie jest tak kolorowo, bowiem w ostatnich czterech latach zwyciężył na tym polu tylko raz. Tydzień temu „Bawarczycy” nieoczekiwanie przegrali w finale z Eintrachtem Frankfurt 1:3, co na pewno napawa optymizmem pozostałych: z Bayernem da się wygrać!

Szczęście w nieszczęściu Wolfsburga

Z pewnością jednym z większych negatywnych zaskoczeń jest postawa Wolfsburga, którego zawodnikiem jest Kuba Błaszczykowski. „Wilki” jeszcze przed dwoma laty wygrywali w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z samym Realem Madryt, a rok wcześniej triumfowali w Pucharze Niemiec.
Dziś nawet w jednym procencie nie przypominają tej drużyny, co może być całkiem zrozumiałe, patrząc na zawodników, jakich się w tym czasie pozbyli: Julian Draxler, Andre Schürrle, Bas Dost, Max Kruse, Dante, Ricardo Rodriguez, Luiz Gustavo czy Mario Gomez.
Do klubu w zamian przybyli piłkarze, którzy umiejętnościami ewidentnie odstawali od poprzedników. Gerhardt, Bazoer czy Bruma, choć młodzi i teoretycznie obiecujący, nie potrafili wnieść do zespołu potrzebnej jakości i w konsekwencji rok temu Wolfsburg ledwo co utrzymał się w Bundeslidze.
W obecnym sezonie sprowadzeni zostali m.in. ograny w Hiszpanii Ignacio Camacho, twardy stoper John Anthony Brooks czy nastoletni napastnik Landry Dimata z belgijskiej Oostendy. Ten ostatni nie strzelił żadnego gola dla klubu, a dwaj pierwsi rozegrali łącznie tylko... 20 spotkań na poziomie ekstraklasy. Łączna wartość tylko ich trzech - 37 mln euro.
Na szczęście „Wilki” cudem zajęły miejsce, które dawało im szansę w barażach, a ich przeciwnikiem było Kiel, plasujące się na 3. pozycji zaplecza niemieckiej  ligi. Zwycięstwo w dwumeczu umożliwiło im  pozostanie w elicie, jednak w przyszłym sezonie już mogą nie mieć tyle szczęścia.

Minus dla Kolonii

Do sporych rozczarowań na pewno można zaliczyć także ekipę FC Köln, która poprzedni rok skończyła na 5. miejscu, a w obecnym sezonie z hukiem spadła z Bundesligi. Odniosła zaledwie 5 zwycięstw, co jest wynikiem katastrofalnym, patrząc z jakim polotem potrafiła grać w minionych rozgrywkach.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby pozbyła się połowy kadry i nie wzmocniła się żadnym nowym zawodnikiem. Jednak z Köln odszedł zaledwie jeden piłkarz, który odgrywał tam kluczową rolę, a był nim Anthony Modeste - najlepszy strzelec drużyny.
Reszta składu pozostała niezmieniona, bo sprzedaż Konstantina Rauscha czy koniec wypożyczenia Nevena Subotica trudno nazwać sporymi osłabieniami. Na transfery klub z Kolonii wydał 40 mln euro, wzmacniając się sześcioma graczami, w tym sprowadzonym za 17 mln Jhonem Cordobą.
Rosły Kolumbijczyk miał być zastępstwem dla Modesta, a w całych rozgrywkach nie zdobył nawet bramki. Zaliczył jedynie po marnym trafieniu zarówno w Lidze Europy (Köln odpadło już w fazie grupowej), jak i w Pucharze Niemiec (dojście do 1/8 finału).
Udział w europejskich pucharach wcale nie pomógł podopiecznym Stefana Ruthenbecka, a zdecydowanie zaszkodził. Szkoleniowiec nie potrafił umiejętnie rotować składem i za każdym razem, tuż po pojedynku na europejskiej arenie, Köln przegrywało w rodzimej lidze, za wyjątkiem jedynego remisu z Werderem Brema.

Red Bull bez skrzydeł

Z kolei RB Lipsk to przecież wicemistrz kraju sprzed roku. Drużyna, która ma w składzie kilku graczy europejskiego formatu (Werner, Keita, Forsberg czy Upamecano), na dodatek wzmocniła się solidnym pomocnikiem z Bayeru Leverkusen – Kevinem Kamplem.
Wydawało się, że będzie to zespół, który mógłby długo „siedzieć na plecach” Bayernowi, ale rzeczywistość okazała się całkiem inna. „Byki” lepsze spotkania przeplatały tymi gorszymi, przegrywając na przykład u siebie z najgorszym zespołem ligi – wspomnianym FC Köln.
Na przestrzeni sezonu Lipsk cały czas ocierał się o czołówkę, ale fatalny kwiecień w ich wykonaniu zaprzepaścił szansę na miejsce premiowane przyszłorocznym udziałem w Champions League.
W czterech meczach zdobyli bowiem zaledwie 1 punkt i nawet dwa wysokie zwycięstwa na zakończenie rozgrywek z Wolfsburgiem i Herthą Berlin nie mogły już niczego zmienić. Tym bardziej bolesne jest to, że do trzeciego Hoffenheim i czwartej Borussii Dortmund Lipsk stracił tylko 2 „oczka”.
Mimo zajęcia 6. pozycji w tabeli, która bądź co bądź premiuje grą w Lidze Europy, z pewnością jest to rok niezbyt udany dla Lipska. Należy pamiętać, że „o mały włos” zostałby całkowicie pozbawiony możliwości pokazania się na arenie międzynarodowej, gdyż tuż za nimi, mając 2 punkty mniej, uplasował się VfB Stuttgart.

Beniaminek na medal

Właśnie drużyna prowadzona przez Tayfuna Korkuta jest jedną z największych niespodzianek minionego sezonu. Nie dość, że niemalże awansowała do europejskich pucharów (7. miejsce), to na dodatek potrafiła pokonać sam Bayern Monachium na jego stadionie.
Od początku lutego aż do końca rozgrywek Stuttgart przegrał tylko raz - w Dortmundzie, zaliczając w tym czasie znakomitą serię 9 zwycięstw i 4 remisów.
Przypomnijmy, że jest to beniaminek, który po roku przerwy powrócił do najwyższej klasy rozgrywek z prawdziwym przytupem, i który z pewnością będzie groźny dla każdego w kolejnej kampanii.
VfB to prawdziwy monolit, który nie ma w składzie wielkich gwiazd, a potrafi grać zespołowo, z pełną odpowiedzialnością jeden za drugiego.
Mieszanka doświadczenia (Mario Gomez, Badstuber, Aogo) z młodością (Pavard, Baumgartl, Ascacibar) daje świetne rezultaty i szkoda, że tak mało zabrakło do europejskich pucharów, bo tą imponującą końcówką na pewno ekipa Stuttgartu sobie na to zasłużyła.

Trzydziestolatkowie za sterami

Status quo zachowały drużyny Borussii Dortmund oraz Hoffenheim, które - tak jak w zeszłym sezonie - zdołały awansować do Ligi Mistrzów. Jednak oba zespoły zrobiły to prawdziwym „rzutem na taśmę”, bo miały identyczną zdobycz punktową co Bayer Leverkusen i ostatecznie „Aptekarzy” wyprzedziły tylko lepszym stosunkiem bramek.
Tym samym zespół z Leverkusen został największym pechowcem tego sezonu, gdyż zabrakło mu tylko trzech goli, aby móc zagrać w europejskiej elicie. Na pocieszenie pozostał udział w Lidze Europy, co w porównaniu do zeszłego roku jest sporym progresem, bowiem Bayer wówczas zajął dopiero 12. miejsce.
Hoffenheim pod wodzą zaledwie 32-letniego Juliana Nagelsmanna, o którym mówi się, że już niebawem będzie prowadził któryś z klubów z absolutnej czołówki, nie wzmocnił się jakoś solidnie. Jedynie Nico Schulz i wypożyczony Serge Gnabry odegrali większe role w zespole. Ich koszt to w sumie tylko 4 mln euro.
Z klubu natomiast odeszli Niklas Süle, Sandro Wagner i Jeremy Toljan, a więc gracze do tej pory kluczowi. Mimo tego „Wieśniaki” potwierdziły swoją umiejętność gry zespołowej oraz pokazały, że posiadają prawdziwy diament na ławce trenerskiej.
Natomiast spory postęp zaliczyło Schalke, które zostało wicemistrzem Niemiec, meldując się wreszcie tam, gdzie jego miejsce. Ekipa z Gelsenkirchen od lat ma w składzie bardzo dobrych piłkarzy, lecz nie zawsze kolejni szkoleniowcy potrafią z nich „ulepić” drużynę walczącą o najwyższe cele.
W tym sezonie to się jednak udało. Zawodnicy Domenico Tedesco grali z polotem, nie bali się ofensywnego usposobienia i dało to wymierne efekty. W przyszłym sezonie mogą być drugą siłą zaraz po Bayernie, który jest praktycznie jedynym kandydatem do ponownego mistrzostwa.
Przypomnijmy, że szkoleniowiec „Czeladników” ma tylko... 32 lata. To kolejny przykład kogoś z bardzo młodego pokolenia trenerów, który ma nowoczesne spojrzenie na futbol i nie boi się podejmować trudnych decyzji. Z pewnością jego przygoda w Schalke może nie potrwać długo na rzecz innego, bogatszego klubu.

Nadzieje na wielkie emocje

Podsumowując: miniony sezon Bundesligi był bardzo zacięty zarówno na górze tabeli, jak i na jej końcu. Różnica między siódmym zespołem a trzecim wyniosła tylko 4 punkty! Jedno zwycięstwo dzieliło VFB Stuttgart od Ligi Europy oraz Lipsk od Ligi Mistrzów.
Z kolei zaledwie jedna wygrana mogła uchronić przed spadkiem Hamburg kosztem Wolfsburga, a tylko jedna porażka mogła zadecydować o tym, że Mainz czy Freiburg musiałyby zagrać w barażach.
Widać, jak dramatyczna była końcówka tej kampanii i jak mało brakowało, aby niektóre rozstrzygnięcia miały całkiem inny przebieg. Oprócz Bayernu, którego dominacja jest oczywista, na horyzoncie pojawiło się więcej drużyn, które mogą mu jakkolwiek zagrozić.
Miejmy nadzieję, że w sierpniu, kiedy rozpocznie się kolejny sezon, zaczną się jeszcze większe emocje, a o najwyższe cele nie będą się biły 2-3 zespoły, ale o wiele więcej. Przecież nawet z niewielkim budżetem można stworzyć projekt, który pozwoli nie tylko na środek tabeli, ale umożliwi walkę na jej szczycie.
Paweł Chudy

Przeczytaj również