Nieskuteczny Zieńczuk, fatalny sędzia, niepewny Majdan. Jak Wisła Kraków zgubiła w Atenach klucze do LM

Nieskuteczny Zieńczuk, fatalny sędzia, niepewny Majdan. Jak Wisła zgubiła w Atenach klucze do Ligi Mistrzów
YouTube
“Sobolewski, potrafi uderzyć… Tak! Tak! Uderzył! Jakie ważne uderzenie! Marzenie!” - wykrzykiwał w euforii Dariusz Szpakowski, gdy Radosław Sobolewski na dwanaście minut przed końcem regulaminowego czasu gry rewanżu w Atenach przybliżał Wisłę Kraków do upragnionej Ligi Mistrzów. Później jednak wszystko potoczyło się już jak w najgorszym koszmarze. Grecy w 87. minucie doprowadzili do dogrywki, a w niej “Białą Gwiazdę” dobił Ilias Kotsios. Klucze do Champions League wypadły tuż przy wrotach.
Fani krakowskiego zespołu do dziś dostają palpitacji serca, gdy tylko wspomni się o ciepłym sierpniowym wieczorze w Atenach. Odkąd stery przy Reymonta objął Bogusław Cupiał, liczyło się tylko jedno - awans do Ligi Mistrzów. Nigdy wcześniej i nigdy później nie było tak blisko. U siebie podopieczni Jerzego Engela wygrali 3:1, więc sytuacja przed rewanżem była więcej niż dobra.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zwycięskiego składu się (prawie) nie zmienia

23 sierpnia 2005 roku. Godzina 20.45. Stadion Olimpijski w Atenach. Michael Andrew Riley gwiżdze po raz pierwszy, a 60 tysięcy kibiców z wypiekami na twarzy zaczyna obserwować bój o Ligę Mistrzów. Setki tysięcy osób w polskich domach zasiadają przed telewizorami, z nerwów obgryzając paznokcie. To nie tylko fani Wisły. Tamten zespół miał w sobie taką magię, że na kilka godzin w wielu innych miastach zapominiano o kibicowskich antypatiach.
Do dziś - gdy tylko wraca temat tamtego meczu - wielu sympatyków Lecha, Legii, Jagiellonii czy innych zespołów wspomina: “Jestem kibicem (tu wpisz nazwę klubu), ale tamtą Wisłę oglądało się z przyjemnością. Szkoda, że nie awansowali”.
Jerzy Engel posyła wtedy w bój następującą jedenastkę: Majdan - Baszczyński, Kłos, Głowacki, Dudka - Uche, Cantoro, Sobolewski, Zieńczuk - Frankowski, Brożek.
W porównaniu do meczu w Krakowie, brakuje Jakuba Błaszczykowskiego, który sensacyjnie zagrał przy Reymonta na prawej obronie, radząc sobie naprawdę znakomicie. Reszta zestawienia - w myśl zasady, że zwycięskiego składu się nie zmienia - zostaje w tym samym kształcie.

Paraliż Zieńczuka i szczelna obrona

Po pierwszej połowie “Biała Gwiazda” była w jeszcze korzystniejszej sytuacji, bo nie padła wtedy żadna bramka, choć okazji nie brakowało. Przewagę optyczną mieli - co zrozumiałe - gospodarze, ale Wisła potrafiła się odgryźć. Kilka dobrych szans zmarnował wtedy Marek Zieńczuk.
- Nie były to takie typowe sytuacje sam na sam, kiedy wychodzi się ze środka boiska, ale były na tyle dobre, że miałem okazje zrobić z nich bramki. Panathinaikos nic nam nie zagrażał, do pewnego momentu wszystko mieliśmy pod kontrolą, ale te gole jeszcze bardziej by pomogły. Czuję wyrzuty i niedosyt, że ich nie strzeliłem - mówił później “Zieniu” w wywiadzie dla portalu “Weszło”.
Gole by pomogły, ale nie padły, więc na drugą połowę obie drużyny wyszły przy wyniku 0:0. W dwumeczu wciąż 3:1 dla krakowian, a do końca już tylko 45 minut. Tyle dzieliło wtedy piłkarzy Engela od historycznego sukcesu.

Trzy minuty, które wstrząsnęły “Białą Gwiazdą”

I z każdą kolejną upływającą minutą, która wśród sympatyków Wisły trwała wieczność, klub z Reymonta przyblliżał się do raju. Ale w końcu względny komfort jednym uderzeniem głową strącił kapitan gospodarzy, Nasief Morris. Dobrze wyszedł do dośrodkowania z rzutu wolnego i wpakował futbolówkę do siatki. Panathinaikos odrobił część strat ze stolicy Małopolski.
To podziałało na gospodarzy jak płachta na byka, Wiśle zaś zdecydowanie spętało nogi. Trzy minuty później było już 2:0. Katem krakowian - po raz drugi w tym dwumeczu - dobrze znany Emmanuel Olisadebe, który wykorzystał duży błąd Majdana, pakując piłkę do pustej bramki.
W kilka minut sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Teraz to Panathinaikos miał w swoich rękach awans do upragnionej Champions League, a Wisła nie mogła już skupiać się na obronie. Musiała ruszyć do przodu.

“Uderzenie marzenie” i niewidzialna ręka

W międzyczasie na boisku pojawili się Marek Penksa, Jean Paulista i Marcin Kuźba. Ale to harujący w środku pola Radosław Sobolewski w 78. minucie przepięknym strzałem znów ustawił Wisłę w uprzywilejowanej pozycji. “Sobol” huknął tuż zza linii pola karnego, a broniący dostępu do bramki Mario Galinović mógł tylko bezradnie obserwować jak futbolówka ląduje w okienku!
Sytuacja wydawała się komfortowa. Gospodarze potrzebowali gola, mieli na niego mało czasu, a nawet jedno trafienie nie dawało im bezpośredniego awansu, tylko co najwyżej dogrywkę. I tej dogrywki, do której ostatecznie doszło, być nie powinno. Niespodziewanym bohaterem Wisły powinien zostać ten, na którego pewnie nikt nie stawiał - Marek Penksa. Słowak świetnie opanował piłkę w polu karnym, po czym wolejem wpakował ją do bramki. Wynik 2:2 oznaczałby, że gospodarze potrzebowaliby trzech goli. W kilka minut było to nie do zrobienia.
I tu możemy tylko żałować, że nie żyliśmy wtedy w erze VAR-u. Angielski arbiter dopatrzył się bowiem wyimaginowanego zagrania ręką przez Penksę, który przyjmował futbolówkę. Oglądamy jedną powtórkę, drugą, dziesiątą. No nie. Ręki tam nie ma. Faulu też nie. Wiedzieli o tym Wiślacy, którzy ruszyli do sędziego z ogromnymi pretensjami. Zdekoncentrowali się na tyle, że po chwili… stracili bramkę na 1:3. W 87. minucie. Kilkadziesiąt sekund po skandalicznej decyzji, która ograbiła ich z pewnego awansu.
Na domiar złego jeszcze w regulaminowym czasie gry z boiska wyleciał Sobolewski, a przed Wisłą rysowała się perspektywa kolejnych 30 minut zażartej walki. Walki bez jednego z kluczowych piłkarzy, prawdziwego bulteriera środka pola. Mimo wszystko wciąż tliła się nadzieja. “Dotrwać do karnych, chociaż dotrwać do karnych” - myśleli na pewno fani “Białej Gwiazdy”.

Cios w serce

Ale do karnych dotrwać się nie udało, choć brakowało tylko kilku minut. Znów kilku minut. Wiślacy mieli tego dnia nieprawdopodobne nieszczęście. Decyzje sędziowskie, rykoszety, gorszy dzień Majdana, który popełniał niewymuszone błędy.
W 114. minucie Wisłę dobił Ilias Kotsios.
Płacz, niedowierzanie, rozgoryczenie, złość. Tak samo wśród piłkarzy, kibiców na stadionie, sympatyków przed telewizorami. Majdan zalewał się łzami, a Jerzy Engel po meczu nie miał zamiaru ukrywać, że Wisła została okradziona z awansu.
- Przełomowym momentem meczu w Atenach było zdobycie przez Penksę drugiego gola, którego sędzia nie uznał z niewiadomych dla mnie przyczyn. Sędzia nie mylił się przy stanie dwa do zera. Zaczął się mylić dopiero, gdy było dwa do jednego, który to wynik dawał nam awans. Sędzia nie uznał wtedy zdobytej przez nas drugiej bramki. W zamieszaniu podbramkowym mógł gwizdnąć co chciał. Nikt nie wie, co gwizdnął - mówił wyraźnie zirytowany.
Można tylko domyślać się, jakie nastroje panowały wtedy w szatni po meczu.
- Pamiętam jedynie smutek i rozczarowanie, lecz większość czasu siedziałem ze spuszczoną głową, więc reakcji kolegów i ich min nie kojarzę - wspominał Zieńczuk.
Wtórował mu Majdan, który tego dnia spisywał się - delikatnie ujmując - poniżej krytyki.
- Po meczu nie wytykaliśmy sobie nawzajem błędów. Wszyscy wygrywamy, wszyscy przegrywamy. Nastroje w szatni były minorowe i nikt nie miał ochoty na dyskusje. Zresztą gadanie nic już nie zmieni - stwierdził ówczesny golkiper Wisły.
***
Wiślacy latali wysoko, ale zostali brutalnie sprowadzeni na ziemię. Zamiast szykować się na mecze z najlepszymi drużynami w Europie, kilka dni po powrocie z Aten musieli zmierzyć się z… Odrą Wodzisław.
- Nie wycofam się, bo nawet nie mam komu oddać Wisły, ale już jutro wstrząśniemy kilkoma piłkarzami. Chłopaki na własne życzenie przegrali olbrzymią szansę - komentował grecką tragedię Bogusław Cupiał.
Wstrząsnął m.in. jednym z dotychczasowych bohaterów, nigeryjczykiem Kalu Uche, który w Wodzisławiu rozegrał ostatnie 26 minut w koszulce Wisły, po czym został sprzedany do hiszpańskiej Almerii.
A Cupiał dalej marzył o Lidze Mistrzów. Uciekła mu kolejna szanse. Później jeszcze następne. W Nikozji “Biała Gwiazda” znów była o kilku minut od raju. Znów się nie udało, a w rolę Radosława Majdana wcielił się Sergiei Pareiko.
Cóż, być może europejska elita nie była pisana klubowi z Reymonta. Właściciel w końcu wywiesił białą flagę, sprzedając klub, który przez następne lata zanurzył się w problemach.
Dziś Wisła nie gra już o Ligę Mistrzów. Walczy o przetrwanie, utrzymanie się w Ekstraklasie. Niegdyś Cupiał miał w zwyczaju prosić swoich piłkarzy o “siódemeczkę” - strzelenie siedmiu goli w meczu, co udawało się nie raz, nie dwa.
Jakże odmienny krajobraz nastał w Krakowie w ostatnim czasie. Niedawno “siódemeczkę” wrzuciła krakowianom Legia. I choć zza ciemnych chmur, które zgromadziły się na Reymonta, bardzo powoli wychodzi słońce, to minie jeszcze długi czas, nim rozbłyśnie pełnym blaskiem.
Dominik Budziński

Przeczytaj również