Obietnice bez pokrycia, brak projektu, wyniki poniżej krytyki. Pół roku Laporty w Barcleonie to same porażki

Obietnice bez pokrycia, brak projektu, wyniki poniżej krytyki. Pół roku Laporty to same porażki
Xinhua / PressFocus
Wydawało się, że po Josepie Marii Bartomeu akcje Barcelony powinny tylko pójść w górę. Tymczasem porażki Ronalda Koemana były pozostawiane bez konsekwencji przez kilka miesięcy, drużynę trawią braki kadrowe, po Leo Messim zostały jedynie wspomnienia, a jakiegokolwiek planu na przyszłość próżno się doszukiwać. “Duma Katalonii” nadal zmaga się z licznymi pożarami.
Na początek coś, od czego musimy wyjść. Cules głosujący w wyborach na prezydenta klubu nie mieli wielu opcji do wyboru. Joan Laporta wydawał się osobą najbezpieczniejszą do prowadzenia spraw w momencie, gdy Barcelona walczyła z falami w samym środku wzburzonego oceanu. Już przecież wcześniej wykazał się on niezaprzeczalnymi kompetencjami w swojej pracy. Tegoroczna kampania być może nie miała trwałych fundamentów, a polegała raczej głównie na pobożnych życzeniach, lecz jednocześnie nowy-stary prezydent pokazał wystarczająco dużo, by obdarzyć go ponownie sporym zaufaniem i powierzyć misję na drugą kadencję.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nikt rozsądny nie oczekiwał, że Barca będzie walczyła o trzecie Triplete w historii, ani nawet że pokusi się o wygranie Ligi Mistrzów, którą od kilku lat obiecywał publicznie Leo Messi. Zamiast śmiałych sukcesów sportowych, kibice oczekiwali, że szybko powstanie rozważny i pełnowymiarowy projekt naprawczy, który pomoże drużynie wyjść na prostą na przestrzeni dwóch czy trzech lat. Że okres przejściowy nie potrwa dekady. Dziś na początku tej drogi trudno o optymizm. Laporta nadal nie ugasił ani jednego pożaru trawiącego kataloński okręt.

Kampania stworzona na Messim

Umówmy się, stanowisko prezydenta, jak każde inne, które otrzymuje się w drodze demokratycznego głosowania, wygrywa się dzięki grze pozorów. Laporta to polityk, a politycy składali i zawsze będą składać obietnice bez pokrycia. Cules dali się nabrać na prosty trik - im więcej ktoś złożył obietnic, tym bardziej mu się ufa. A Laporta stworzył ambitny plan, zaciągnął dług u wyborców, którego, już wiadomo, nie będzie w stanie spłacić. Połowę swoich zwolenników stracił zanim minęło pół roku rządów. Jeszcze w połowie lipca, niewiele ponad dwa tygodnie przed tym, jak Leo Messi pożegnał się z Hiszpanią, szef Barcelony rzekł:
- Wszystko idzie w dobrym kierunku, jeśli chodzi o kontrakt Leo Messiego. Proszę o spokój i cierpliwość.
Wtórowali mu dziennikarze, najbardziej rozeznani w negocjacjach kontraktowych, tacy jak Fabrizio Romano, który w jednym z wpisów 6 lipca informował:
- Porozumienie osiągnięto kilka dni temu. To tylko kwestia "kiedy" zostanie oficjalnie ogłoszone.
Nie zostało. Niepokojący był już sam fakt, że Barcelona dopuściła do wygaśnięcia kontraktu, co powinno być sygnałem ostrzegawczym. Laporta, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, wykorzystał Messiego jako priorytet w swojej kampanii prezydenckiej, twierdząc, że to z nim jako prezydentem będzie miał największe szanse na kontynuowanie kariery w stolicy Katalonii. Już wtedy musiał wiedzieć - szanse na to były naprawdę iluzoryczne.
Jeszcze trzy dni przed bombą atomową udzielił wywiadu, w którym mówił m.in. “Mam nadzieję, że Leo nigdzie się nie ruszy”, a po tym, jak Argentyńczyk ze łzami w oczach pożegnał się z klubem i poleciał do Paryża, stwierdził, iż “do końca wierzył, że największy piłkarz w historii będzie grał dla Blaugrany za darmo”. Szatański plan: skłonić swojego najlepszego pracownika, by nie pobierał pensji. To nie miało prawa się udać.

Życie z Koemanem

Fałszywe obietnice dotyczyły zresztą nie tylko “Atomowej Pchły”. Laporta kluczył, manipulował i zwyczajnie kłamał w sprawie Ronalda Koemana. Pod koniec ubiegłego sezonu, gdy Barcelona wprawdzie miała na koncie Puchar Hiszpanii, ale finiszowała dopiero na trzecim miejscu w tabeli La Liga i kolejny raz odpadła na wczesnym etapie Ligi Mistrzów, prezydent uderzył pięścią w stół:
- Ze mną nie będzie okresu przejściowego. Cel to wygranie wszystkiego. U nas przegrana ma swoje konsekwencje.
“Przegrywanie” trwało niemal bez przerwy. Styl Koemana nie pokrywał się w żadnym stopniu ani z wizerunkiem klubu, ani z jego wartościami. Styl Holendra nie przekonywał, nie mówiąc już o fatalnych wynikach. A mimo to trener trwał na posadzie. W pewnym momencie stanowczość Laporty przeżyła gwałtowne załamanie. Tydzień po tygodniu mówił kibicom, by zaakceptowali, że zespół przechodzi trudne czasy, zasadniczo samemu aprobując porażki, nie wyciągając z nich wniosków.
Trzymał Koemana przez wiele miesięcy, nie robiąc niczego, by jak najszybciej znaleźć odpowiedniego dla niego następcę. Zestaw zawodników, jakimi dysponował holenderski szkoleniowiec, prawdopodobnie nie dawał nadziei na zdobycie mistrzostwa Hiszpanii, ale i tak był boleśnie niewykorzystany. W końcu, zwalniając trenera, Laporta nie miał przygotowanej opcji zapasowej. Negocjacje z Xavim przedłużają się i wcale nie wygląda na to, by zakończyły się pełnym sukcesem. Barcelona została bez fachowca z uznanym warsztatem. Jak drużyna z trzeciego czy czwartego szeregu.
Jako człowiek gloryfikowany za podejmowanie odważnych decyzji, Laporta na razie nie zrobił niczego inspirującego. Za jedyny poważny krok można przyjąć zwolnienie wszystkich trenerów ze szczebli młodzieżowych, w tym cieszącego się popularnością wśród kibiców Garcii Pimienty. Nie wiadomo jednak, jakie to miało przynieść rezultaty.

Widoki na przyszłość? W szarych barwach

Jeśli chodzi o sprawy związane z transferami, można wybaczyć prezydentowi niezdolność do dokonania zmian, mimo że faktycznie zapowiedział, iż latem będzie to możliwe. Przyjście Depaya należy uznać za sukces, ale nawet ten blaknie, gdy słyszymy o kolejnych dramatach Kuna Aguero i gdy widzimy, jak spisuje się na boisku Eric Garcia czy, pożal się Boże, napastnik Luuk de Jong.
Jednak jedną z cech charakterystycznych dobrego kandydata na sternika wielkiego klubu jest, a przynajmniej powinien być, plan sportowy. Zakładając, że Laporta nie miał szans sprowadzić piłkarzy, których pragnie, z szuflady powinien wyjąć plan B. Zamieszanie wokół Koemana świadczy o nieprzygotowaniu i braku jasnego projektu na przyszłość.
Jak zamierza przyciągnąć zawodników najwyższej klasy bez pieniędzy i po co w ogóle się nimi interesować (przykład Erlinga Haalanda)? Laporta wierzy, podobnie jak przy sytuacji z Messim, że ktoś będzie grał w Barcelonie za darmo, ciesząc się prestiżem i gorącą publiką na Camp Nou? Od kogo oczekiwać wzięcia na siebie realizacji projektu, skoro na dobrą sprawę widać, że takiego w ogóle nie ma. Wpuszczanie na boisko 18-latków to raczej wynik konieczności, licznych kontuzji, a nie zaplanowanego odmłodzenia składu. Jak długo jeszcze drużyna zostanie bez głównego trenera i kiedy skończą się te okropne, haniebne występy tydzień po tygodniu? Nikt tego nie wie i właśnie w tym tkwi problem.
Sześć miesięcy po rozpoczęciu drugiej kadencji pracę Laporty należy ocenić tak, jak pracę Koemana i piłkarzy. Jeden wielki skandal. Katalończyk ma problemy z dotrzymywaniem obietnic, kompletnie nie radzi sobie z zarządzaniem w pionie sportowym i wypada mieć tylko nadzieję, że przynajmniej z finansami coś drgnęło. Nigdy jednak nie jest za późno, by odwrócić bieg zdarzeń, a biorąc pod uwagę jego dotychczasowe dokonania, istnieje dość duża szansa, że w końcu przywróci Barcelonę na właściwe tory. Kibic Barcy nie ma wyjścia. Z zaciśniętymi zębami musi czekać na lepsze jutro.

Przeczytaj również