Od czyściciela szyb samochodów do boga futbolu. Wygrane marzenia chilijskiego króla

Od czyściciela szyb samochodów do boga futbolu. Wygrane marzenia chilijskiego króla
inter.it
Skuteczność to jego drugie imię, w polu karnym oponentów dysponował sokolim okiem i lisim sprytem. Przechytrzenie defensorów drużyn przeciwnych stanowiło dla niego dziecinną igraszkę. Lewa noga? Nie ma sprawy. Prawa? Żadnych przeciwwskazań. Nożyce? Proszę bardzo. Szczupak? Futbolówka w sieci. Wraz z Marcelo Salasem stworzył zabójczy chilijski duet, który sprawiał sporo problemów najlepszym obrońcom na całym świecie. Mówiono, że spadł prosto z niebios na kontynencie, gdzie piłka nożna jest taktowana jak wyznanie religijne.
Ivan Zamorano, bo o nim mowa, zainaugurował futbolową wędrówkę w chilijskim klubie Cobresal, gdzie spędzał większość czasu na doskonaleniu kluczowego aspektu własnego piłkarskiego wachlarza umiejętności, który szlifował od dziecka: gry głową. Jeszcze jako brzdąc w rodzinnym domu w Maipu biegał korytarzem w tą i z powrotem, próbując doskoczyć do umieszczonej pod sufitem żarówki. Już wtedy zaczynał wykazywać cechy, które potem stały się jego znakami rozpoznawczymi: nieustępliwość, niezłomna odwaga, determinacja oraz etyka pracy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Szwajcarskie St. Gallen było pierwszym klubem, który postanowił przetestować 20-letniego napastnika w europejskiej piłce nożnej. Natomiast sukcesywne postępy młodziana prezentowały się do tego stopnia znakomicie, że ​​nawet dzisiaj tamtejsi sympatycy talentu Zamorano wspominają jego imię z wypiekami na twarzy. Następnie piłkarz podjął decyzję o zmianie klimatu, przeprowadzając się do Sevilli, gdzie niezwykły dar do zdobywania bramek, jak również dominacja w polu karnym, skłoniły Real Madryt do złożenia mu oferty kontraktu.

„Ivan el Terrible”

Oczekiwania względem Ivana w stolicy Hiszpanii były duże, lecz niewielu spodziewało się raptownej eksplozji formy zawodnika. Jednak światła jupiterów na Santiago Bernabeu tylko dodawały blasku nowemu nabytkowi „Królewskich”, gdy ten w debiutanckim sezonie strzelał gole seriami, notując 26 trafień w 34 ligowych potyczkach. Wówczas Real sięgnął też po Copa del Rey głównie dzięki świetnej postawie Zamorano, aczkolwiek Chilijczyk nie wystąpił w finałowym meczu przeciwko drużynie z Saragossy.
„Ivan el Terrible” w Madrycie znalazł prawdziwy raj na Ziemi, biorąc pod uwagę swoje pochodzenie. Jeszcze niedawno musiał pomagać rodzinie, parając się myciem szyb w autach turystów wśród ponurych uliczek San Pedro de Atacama, aby wspierać domowy budżet drobnymi kwotami, które zostawały przeznaczone na zakup produktów żywnościowych. Ojciec w pocie czoła harował w kopalni za nędzny grosz, więc często brakowało im funduszy, żeby mieć co do garnka włożyć. Teraz, kiedy Zamorano przywdziewał trykot Realu, świat leżał u jego stóp.
Przełom nastąpił w kampanii 1994/95, gdy „Królewscy” mogli poszczycić się tytułem mistrzowskim La Liga, kończąc rozgrywki z dorobkiem 55 punktów na koncie, w których chilijski snajper strzelił 28 goli, bez żadnych problemów sięgając po koronę króla strzelców. To właśnie w tamtym sezonie, do spółki z Michaelem Laudrupem, zupełnie rozmontował FC Barcelonę podczas El Clasico, zaliczając hat-tricka w meczu wygranym przez Real 5:0.
Jorge Valdano, ówczesny szkoleniowiec madryckiej ekipy, po wielu latach przyznał, że zbyt sceptycznie podchodził do zdolności Ivana, nie doceniając jego gigantycznej piłkarskiej dumy oraz tego, jak niesamowicie potrafił inspirować kompanów z zespołu „Królewskich”. Ich drogi rozeszły się w 1996 roku, gdy Realowi nie udało się załapać do europejskich pucharów. Valdano objął posadę trenera Valencii, natomiast Zamorano po pięciu sezonach występów na boiskach hiszpańskiej ekstraklasy przeniósł się do Serie A, zasilając szeregi Interu Mediolan.

Inte(r)gracja

Chilijczyk prędko wkupił się w łaski kibiców drużyny, o której - oprócz ukochanego od maleńkości Colo-Colo - marzył i studiował jej historię. Znał dzieje Interu, dokonania we włoskim futbolu, bez trudu jednym tchem wymieniał legendy kalibru Helenio Herrery, Alessandro Altobellego, czy Sandro Mazzoliego. Po prostu wiedział wszystko na temat klubu, czym zaskarbił sobie także przychylność właścicieli „Nerazzurrich”.
Od premierowego starcia w barwach Interu upłynęło niewiele czasu, a fani zespołu już nadali Ivanowi przydomek „Bam-Bam”. Skoczność, nad którą Zamorano pracował przez lata, spowodowała, że przypominał koszykarskiego idola młodzieży lat 90., Michaela Jordana. Kroczył wśród chmur, nawet przez chwilę nie myśląc o tym, żeby poddać się mocy grawitacji. Siła ziemskiego przyciągania najzwyczajniej nie działała na napastnika Interu.
Zamorano w krótkim okresie zjednoczył się z nowymi kolegami. Uwielbiał przebywać w towarzystwie Javiera Zanettiego, Diego Simeone oraz Yourija Djorkaeffa. Znajdował też wspólny język z Ronaldo, który stanowił dla niego niedościgniony wzór do naśladowania. Ivan reprezentując Chile wykreował wraz z Marcelo Salasem rozumiejący się bez słów duet napastników, zatrważający multum linii obrony na świecie. Tworzyli kombinację wszystkich najwspanialszych piłkarskich cech, które skrzętnie wykorzystywali na boisku.
Zamorano podczas rozgrywek w sezonie 1997/98 walnie przyczynił się do odzyskania blasku Interu na salonach Europy, notując trafienie przeciwko Spartakowi Moskwa w półfinale Pucharu UEFA. „Bam-Bam” przełamał również strzelecki impas w starciu finałowym, gdzie „Nerazzurri” pokonali rzymskie Lazio na stadionie Parc des Princes. Mediolańska drużyna zdobyła upragnione trofeum, zaś sukces supersnajpera świętowano w Chile, jakby narodowi objawił się Bóg pod postacią futbolowego geniuszu. „Ivan el Terrible” na sportową emeryturę przeszedł jako spełniony zawodnik Colo-Colo.

Numer na plus

Słynna koszulka Ivana z numerem „9” na plecach w trakcie trwania całej jego kariery była swoistym hołdem składanym tacie, Luisowi, zmarłemu, gdy Zamorano miał zaledwie trzynaście wiosen. Sposób, w jaki grał w piłkę nożną, bezustannie węsząc okazję do zdobycia bramki, to odpowiedź na przeszywające cierpienie po stracie człowieka, który zaszczepił w piłkarzu miłość do futbolu. Każdy strzelony gol to dedykacja napisana ojcu.
Kiedy latem 1998 roku Roberto Baggio podpisał kontrakt z „Nerazzurri”, Ronaldo oddał mu numer „10”, w związku z czym Zamorano postanowił podarować „Il Fenomeno” swoją umiłowaną „dziewiątkę”. Zanim to nastąpiło Chilijczyk upewnił się, że zachowa numer, umieszczając znak plus między cyframi 1 i 8. Tak narodziła się fantastyczna historia legendarnego trykotu „1+8”, który jeszcze bardziej rozsławił nazwisko Ivana na świecie.
Koszulka wciąż zdobi jedną ze ścian rezydencji Zamorano w Santiago, symbolizując szczególną więź z ojcem, Chile oraz Interem. Karty życiorysu „Ivana el Terrible” są doskonałym przykładem na to, że każdy może wyrwać się z objęć skrajnego ubóstwa i slumsowych dzielnic, jeśli będzie z dnia na dzień uporczywie walczył o realizację wyznaczonych przez siebie celów. Pokazał, że termin „sufit możliwości” to mit powtarzany niczym przestroga przed perfekcją. Bo szczyty marzeń nie kończą się na ich zdobyciu.
Mateusz Połuszańczyk
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk , Mateusz Połuszańczyk
17 May 2020 · 15:15
Źródło: własne

Przeczytaj również