Ojciec chrzestny "Starej Damy" i teatr absurdów na San Siro. Jak Milan oddał panowanie we Włoszech Juventusowi

Ojciec chrzestny "Starej Damy" i teatr absurdów na San Siro. Jak Milan oddał panowanie we Włoszech Juventusowi
Xinhua / PressFocus
W 2006 r. Juventus został zdegradowany do Serie B, co było pokłosiem słynnej afery “Calciopoli”. Rok później galaktyczny skład Milanu wygrał Ligę Mistrzów. W ciągu kilkunastu lat jedni zdołali wdrapać się na sam szczyt i na nim pozostać, a drudzy doprowadzili klub na skraj upadku - pod względem sportowym, jak i finansowym. Obecnie “Rossoneri” nie dorastają wielkiemu rywalowi do pięt.
Niby to ta sama Serie A, a tak naprawdę obie ekipy grają w innych futbolowych ligach. “Juve” należy do ścisłej czołówki najlepszych klubów świata i jest na prostej drodze do zdobycia rekordowego dziewiątego mistrzostwa z rzędu. AC Milan pogrążył się w nicości, czego najlepszym dowodem była gigantyczna radość po ostatnim wyjazdowym zwycięstwie z Lazio. Wygrane z czołowymi włoskimi zespołami pokroju rzymian są istnym świętem na San Siro, a nie - jak dawniej - niemal codziennością. Kilkanaście lat temu to przecież mediolańczycy wiedli prym na Półwyspie Apenińskim i w całej Europie. “Stara Dama” mogła tylko przyglądać się fali sukcesów rywala.
Dalsza część tekstu pod wideo

Od zera do hegemonii

Warto zadać sobie pytanie kto zasłużył na miano głównego architekta sukcesów, które od lat notuje klub z Turynu. Może Gianluigi Buffon, który “od zawsze” strzeże - choć teraz coraz rzadziej - bramki drużyny i nie opuścił jej nawet po degradacji? Czy Antonio Conte, pod którego wodzą Juventus przełamał wieloletni impas, zdobywając w 2012 r. upragnione Scudetto? Odpowiedzi musimy szukać poza boiskiem, nie przy linii bocznej ani w szatni. Twarzą przemiany turyńczyków jest Andrea Agnelli - człowiek, który podbił Serie A zza biurka.
Agnelii objął fotel prezydenta klubu w 2010 r. “Juve” po powrocie do najwyższej klasy rozgrywkowej potrafiło nawet wywalczyć wicemistrzostwo, jednak zespołowi brakowało stabilizacji. Potrzebny był krok naprzód. Mimo braku doświadczenia, Agnelliego uznano za właściwego kandydata do tej niezwykle odpowiedzialnej roli. Głównie ze względu na nazwisko. Jego bliscy kilkadziesiąt lat temu tworzyli fundamenty pod przyszłe osiągnięcia “Bianconerich”. Umberto i Giovanni prowadzili “Juve” na przełomie lat 40. i 50. Andrea już zdołał przebić osiągnięcia nestorów.
- Juventus nie jest dla niego miejscem pracy, to jego życiowa pasja. Coś, co odziedziczył, kultywuje i chce uczynić jeszcze większym. On jest prezydentem, ale prawdziwym prezydentem. Jego motto to “praca, praca i więcej pracy”. Jego pasja jest wręcz patologiczna, jeśli ktoś jest przeciwko Juventusowi, nie zostanie przyjacielem Andrei - mówił kilka lat temu Andrea Pirlo.
Ściągnięcie włoskiego maestro środka pola i dawnego gwiazdora Milanu do Turynu to jeden z owoców ciężkiej pracy prezydenta. Na przełomie dekad Juventus nie mógł pozwolić sobie na wielkie transfery, bo lwią część budżetu przeznaczył na budowę nowego stadionu. Agnelli za punkt honoru obrał sobie wyłowienie z rynku transferowych najlepszych, a zarazem najtańszych perełek. Klub nie ma pieniędzy? Żaden problem. Mistrzowską drużynę da się zbudować niemal za darmo.

Równia pochyła

Nieprzypadkowo wspomniałem o Andrei Pirlo. To właśnie z nim w składzie Milan sięgnął w 2011 r. po ostatni tytuł mistrzowski. Na San Siro uważano, że 33-latek zanotował tym samym “Last Dance”, więc bez żalu oddano go w ręce turyńczyków. Mediolańczycy mogli następnie podziwiać, jak w ciągu czterech kolejnych sezonów długowłosy wirtuoz dołożył cztery Scudetto do bogatej kolekcji. Fanom “Rossonerich” pozostało z żalem obserwować popisy pomocnika. Ze świątyni futbolu, San Siro przemieniło się w teatr absurdów.
Pozbycie się Włocha zapoczątkowało degrengoladę Milanu. Nierozważna polityka transferowa doprowadziła do dramatycznego regresu jakości kadry. Klub opierał się na weteranach pokroju Alessandro Nesty, Filippo Inzaghiego czy Gennaro Gattuso. Brakowało powiewu świeżości, młodej krwi. Doświadczeni zawodnicy po kolei odchodzili, a Milan z każdym rokiem się osłabiał. Niezrozumiałe transfery następców wyżej wymienionych graczy tylko pomagały w zakotwiczeniu na samym dnie.
Kolejnym strzałem w stopę było odejście w 2017 r. Silvio Berlusconiego, który po 31 latach opuścił klub. W kwestii działań politycznych można mu wiele zarzucić, ale jako sternik “Rossonerich” sprawdzał się znakomicie. Pod jego wodzą Milan pięciokrotnie wygrywał Puchar Europy, osiem razy ich łupem padało mistrzostwo. Ale nawet on nie mógł wydobyć zespołu z otchłani przeciętności. W końcu sprzedał klub. Oferta opiewająca na ponad 700 milionów euro była zbyt kusząca, a stan drużyny zbyt słaby, aby odrzucić warunki chińskiego inwestora. Nowi właściciele z przytupem przywitali się z kibicami.
Yonghong Li i jego ludzie postanowili zabawić się w Football Managera w realnym świecie. Problemy rozpoczęły się, gdy drużyna nadal przegrywała, a fiskus zaczął domagać się spłaty zadłużenia wynoszącego ponad 200 milionów euro. Azjatycka era trwała zaledwie dwanaście miesięcy. Po roku chińscy akcjonariusze sprzedali akcje funduszowi Elliott Management Corporation, na którego czele stoi miliarder Paul Singer. Wymowne. Juventus kolekcjonował kolejne trofea, a Milan przemienił się w “gorącego kartofla”, który balansuje między naiwnymi właścicielami.
- Co trzeba zrobić, żeby Milan znowu był wielki? To proste, musicie oddać klub mnie. Gdyby dzisiejszy Milan zagrał z moją Monzą, postawiłbym duże pieniądze i to nie na mediolańczyków - zapowiadał Berlusconi, aktualnie budujący futbolową potęgę w miasteczku położonym kilkanaście kilometrów od Mediolanu. Były premier jest mistrzem w składaniu obietnic bez pokrycia, ale w tym przypadku jesteśmy skłonni uwierzyć w taki obrót spraw.

Dwie drogi

Prezesi się zmieniają, lecz zgubny modus operandi pozostaje. Kolejne nieprzemyślane transfery nie posłużą za zbawienie, nagłe rozwiązanie wszelkich problemów. W futbolu nie istnieje zjawisko “Deus ex machina”. Berlusconi przespał moment starzenia się filarów, Chińczycy myśleli, że ogromny wkład finansowy pójdzie w parze ze sportowym renesansem, a ich błędy powiela obecny właściciel.
“Rossoneri” stali się specjalistami w pozyskiwaniu średniaków. Graczy, którzy niby nie są najgorsi, teoretycznie mają potencjał, ale w praktyce nie są gotowi do walki o najwyższe cele. Okno transferowe w 2018 r. skończyli z debetem na poziomie 100 mln, rok temu znów byli kilkadziesiąt milionów na minusie. W tym czasie do stolicy Piemontu zawitali m.in. Matthijs de Ligt czy Cristiano Ronaldo, a bilans transferowy “Juve” wciąż jest korzystniejszy. Bravo, bravissimo, Agnelli.
Polityka transferowa turyńczyków, choć ostatnimi czasy można by mieć do niej minimalne uwagi, budzi respekt. Fundamenty drużyny zbudowano po kosztach, bez pośpiechu. Zawodnik za 30 milionów wcale nie musi być lepszy od kogoś pozyskanego na zasadzie wolnego transferu. Przykładowi Adrien Rabiot i Aaron Ramsey zapewne z miejsca znaleźliby miejsce w pierwszym składzie Milanu.
- Rywalizacja z bogatszymi klubami jest trudna. Porównałbym to z próbą doskoczenia jak najwyżej. Masz dwie nogi, możesz się odbić, ale ktoś obok skacze na trampolinie. Możesz skakać najwyżej jak potrafisz, a to i tak nic nie da - wyznał w 2014 r. prezes “Starej Damy”.
Jego codzienna praca sprawiła, że aktualnie Juventus dysponuje jedną z najbardziej okazałych “trampolin” w świecie futbolu. “Sky is the limit” przestało być próżnym hasłem w momencie, gdy do Piemontu zawitał Cristiano Ronaldo. Sprowadzenie portugalskiej gwiazdora stanowiło ostateczny dowód na to, że “Bianconeri” dołączyli do ścisłej elity. Elity, z której Milan wypadł na dobre.
***
Już wieczorem (relacja na żywo na Meczykach od 21:15) oba zespoły zmierzą się w starciu, które tylko pozornie może elektryzować kibiców. Naprzeciw siebie staną dwie najbardziej utytułowane ekipy na Półwyspie Apenińskim, ale na tym bieżące podobieństwa się kończą. “Stara Dama” znajduje się obecnie minimum kilka klas wyżej od ekipy z Lombardii. Gdy jedni chcą jak najszybciej przypieczętować Scudetto, drudzy marzą o miejscu w topowej szóstce. Światełkiem w tunelu dla mediolańczyków jest awizowane dołączenie do klubu niemieckiego magika - Ralfa Rangnicka To na jego barkach będzie spoczywać zadanie odbudowy wielkiego Milanu.
“Rossoneri” zatracili się przez korporacyjne gierki milionerów, którzy szukali szybkiego zysku, a w “Juve” skutecznie zmieniono sposób myślenia o klubie. W Turynie od dekady trwają rządy tego, co we Włoszech najcenniejsze - rodziny. W trakcie spotkania z Milanem prezydent “Bianconerich”, niczym legendarny don Corleone, będzie mógł przyglądać się swojemu arcydziełu z boku. Możemy się zachwycać podaniami Pjanicia czy bramkami Ronaldo. Prawdziwym Ojcem Chrzestnym sukcesu “Starej Damy” jest jednak właściwy człowiek na właściwym miejscu - Andrea Agnelli.

Przeczytaj również