Oni odeszli w 2019 roku. Wspominamy ważne postacie świata sportu

Oni odeszli w 2019 roku. Wspominamy ważne postacie świata sportu
el lobo/shutterstock.com
Dzisiaj, w ten szczególny dzień, jakim niewątpliwie jest 1 listopada, Wszystkich Świętych, odstąpmy na choćby chwilę od codziennego rwetesu, aby uczcić pamięć wielkich sportowców, którzy w tym roku odeszli z tego świata. Matti Nykaenen, Niki Lauda, Jose Antonio Reyes i inni, o których będziemy pamiętać.
Wszak dzisiejsze święto jest idealną okazją do uświadomienia sobie aspektu, który z jednej strony jest w miarę oczywisty, a z drugiej niekoniecznie często poruszany. Mianowicie faktu, że zawodnicy, których wyczyny podziwiamy z zapartym tchem są tylko - albo aż - ludźmi. I przemijają, tak jak wszyscy. Pozostają rekordy, osiągnięcia i przede wszystkim wspomnienia.
Dalsza część tekstu pod wideo

Emiliano Sala (31.10.1990 – 21.01.2019)

12 bramek w 19 meczach nowego sezonu, transfer do wymarzonej Premier League, kochające rodzeństwo – wszystko układało się po myśli i to wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, w momencie gdy Emiliano Sala tragicznie zginął w swojej awionetce, podążając za marzeniami.
Argentyńczyk miał ledwie 28 lat, gdy podróżował do Cardiff, aby podpisać umowę mającą zmienić wszystko w jego sportowej karierze. Nikt nie spodziewał się tak dramatycznego obrotu spraw. Trudno o bardziej dobitny przykład demonstrujący kruchość ludzkiego życia.

Matti Nykaenen (17.07.1963 – 04.02.2019)

4 złote medale olimpijskie, 1 srebro, 5 tytułów mistrza świata, 1 wicemistrzostwo, 4 Puchary Świata, 2 złota na Turnieju Czterech Skoczni, a to wszystko dzieło jednego człowieka, Mattiego Nykaenena.
Fin przeszedł do historii narciarstwa i tylko indywidualne preferencje decydują o tym, kto kogo uważa za najlepszego skoczka w dziejach. Pod względem statystyk trudno było rywalizować z Nykaenenem, który do dnia dzisiejszego pozostaje jedynym zawodnikiem w historii, który zdobył przynajmniej raz Puchar Świata, złoty medal igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata, mistrzostw świata w lotach oraz Turniej Czterech Skoczni. Nykaenena już z nami nie ma, ale pamięć o jego wyczynach pozostanie wieczna.

Isacio Caleja (06.12.1936 – 04.02.2019)

Tego samego dnia zmarła także prawdziwa legenda Atletico Madryt oraz reprezentacji Hiszpanii – Isacio Caleja. Hiszpan był protoplastą pierwszych sukcesów zarówno stołecznej ekipy, jak i kadry „La Roja”.
W trakcie swojej ponad 10-letniej przygody z drużyną „Los Colchoneros” ,Caleja walnie przyczynił się do triumfu w Pucharze Zdobywców Pucharów, Pucharze Króla oraz dwukrotnym zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii. Z kolei w kadrze narodowej był podstawowym elementem składu, który w 1964r. sięgnął po pierwszy i jedyny w XXw. skalp na arenie międzynarodowej – mistrzostwo Europy.

Rudolf Assauer (30.04.1944 – 06.02.2019)

Z pewnością wspomnienia o Rudolfie Assauerze pozostaną w sercach kibiców takich niemieckich klubów, jak Borussia Dortmund, Werder Brema czy Schalke 04. W barwach BVB oraz „Zielono-Białych” Assauer rozegrał łącznie ponad 300 spotkań, wygrywając m.in. Puchar Zdobywców Pucharów.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej Niemiec oddał się pracy w roli trenera, najpierw obejmując Werder, a następnie klub z Gelsenkirchen . Jego przygodę w roli menedżera Schalke można określić jako niezwykle udaną. Pod wodzą Assauera „Die Knappen” zdobyli Puchar UEFA oraz dwukrotnie sięgali po krajowy puchar. Tandem Schalke-Assauer dobiegł końca dopiero w 2006 roku.

Gordon Banks (30.12.1937 – 12.02.2019)

Gdyby spytać przeciętnego Anglika o największy sukces w historii kraju zapewne większość, bez choćby chwili zawahania, odpowiedziałaby, iż jest nim zdobycie złota na Mundialu w 1966 r. Architektem tego sukcesu był nie kto inny, ale golkiper „Trzech Lwów”, Gordon Banks, który swoimi paradami zapracował sobie na przezwisko „Bank of England”. W jego rękawicach piłka była równie bezpieczna, co w pancernym sejfie.
Banks wystąpił w 75 meczach w kadrze narodowej i aż trudno to sobie wyobrazić, ale aż 35 z nich kończył z czystym kontem. Wynik ten budzi jeszcze większe wrażenie, gdy zdamy sobie sprawę, iż Banks dokonał tego, broniąc m.in. na wspomnianych już mistrzostwach świata w 1966, ale także podczas EURO 2 lata później, gdy „Synowie Albionu” sięgnęli po brąz. Aby zrozumieć klasę Banksa wystarczy obejrzeć, jak Anglik radził sobie z zatrzymywaniem strzału Pele.

Jan Dydak (14.06.1968 – 27.03.2019)

Wielkie straty poniósł również świat boksu. W wieku 51 lat zmarł Jan Dydak, którego kariera była równie obfita, co także niespełniona. Polski pięściarz z powodu kontuzji musiał zakończyć profesjonalną karierę w wieku zaledwie 23 lat.
Zanim to nastąpiło Jan Dydak zdążył stoczyć 171 walk, z których aż 159 rozstrzygnął na swoje konto. Przyczyniło się to do takich sukcesów, jak 3-krotne (1987, 1990, 1991) mistrzostwo Polski w wadze pół- oraz lekko-średniej, a także przede wszystkim brązowego medalu na Igrzyskach Olimpijskich w Seulu w 1988 r. Jan Dydak zajmował także 3. lokatę na mistrzostwach Europy oraz świata w 1991 r.

Billy McNeill (02.03.1940 – 22.04.2019)

W sercach sympatyków Celticu Glasgow zawsze znajdzie się miejsce dla Billy’ego McNeilla. Szkot poświęcił swoje życie dla „The Boys” zarówno będąc piłkarzem, jak i trenerem.
Jako zawodnik, McNeill sięgnął z Celtikiem po Puchar Mistrzów, przy okazji całkowicie podporządkowując sobie rozgrywki krajowe. W trakcie 18 lat spędzonych w stolicy Szkocji McNeill ukąsił 9 mistrzostw oraz 13 pucharów.
McNeill próbował swoich sił jako menedżer w Aston Villi i Manchesterze City, jednak jego drogi znów przecięły się z Celtikiem. Zdaniem ówczesnego prezesa „The Citizens” było to po prostu przeznaczenie Szkota.
- Jeśli jakiś człowiek był stworzony dla konkretnego klubu, był to Billy McNeill dla Celticu Glasgow. On nigdy tak naprawdę nie pracował tu (w Manchesterze City), ani w Aston Villi. Jego serce zawsze było na Parkhead – komentował Peter Swales.

John Havlicek (08.04.1940 – 25.04.2019)

Widzisz Boston Celtics – myślisz John Havlicek. Amerykański koszykarz z czesko-chorwackimi korzeniami jest jedną z największych legend „Celtów”, jak i całej ligi. Patrząc na liczby, tytuły, osiągnięcia i rekordy Havlicka trudno nie szepnąć pod nosem gromkiego „WOW”.
Gdyby nie wyczyny amerykańskiego skrzydłowego, Boston prawdopodobnie nie byłby obecnie najbardziej utytułowaną drużyną w historii całej NBA. Havlicek maczał palce w 8 z 17 tytułów „Celtów”. Tylko Bill Russell i Sam Jones zdobyli więcej pierścieni.
O klasie Havlicka najlepiej świadczy fakt, że jego rekordy wciąż są nieosiągalne. Tydzień temu LeBron James został drugim najstarszym graczem, który w jednym meczu wykręcił ponad 30 punktów, 10 asyst i 5 zbiórek. Gwiazdor Lakers dokonał tego mając na karku 34 lata. Niedościgniony pozostaje właśnie Havlicek, który taką linijkę zdobył w wieku 36 lat.
Zagłębiając się jeszcze nieco bardziej w statystyki można dostrzec, że na przestrzeni całej kariery Havlicek osiągnął średnio 4.8 asyst, 6.3 zbiórek i 20.8 punktów na mecz. Warto dodać, że występował on w momencie, gdy w NBA rzuty zza łuku nie były liczone za 3 punkty.

Manfred Burgsmüller (22.12.1949 – 18.05.2019)

W tym roku ze światem pożegnał się także człowiek, dla którego rozgrywki Bundesligi stanowiły po prostu poligon, strzelnicę. Manfred Burgsmüller w trakcie trwania swojej kariery nie odpuszczał żadnemu rywalowi w niemal żadnym meczu, zdobywając aż 213 bramek w 447 występach w najwyższej niemieckiej klasie rozgrywkowej.
Dzięki swej niebywałej skuteczności niemiecki super-snajper plasuje się na 5. miejscu w historii najlepszych strzelców Bundesligi. Jako ciekawostkę dodam także, że po zakończeniu piłkarskiej kariery Burgsmüller nie porzucił całkowicie świata sportu. Jeszcze w latach 1996-2002 występował w niemieckiej lidze…futbolu amerykańskiego.

Niki Lauda (22.02.1949 – 20.05.2019)

W wieku 70 lat z ziemią pożegnał się człowiek, dla którego pojęcie maksymalnej osiąganej prędkości nie istniało. Niki Lauda przekraczał kolejne bariery, awansując w niecały rok z jazdy w Formule 2 do roli etatowego kierowcy Ferrari, który już w pierwszych czterech wyścigach zdołał zwyciężyć i znaleźć się na drugim miejscu. Dwa lata po debiucie Lauda został mistrzem świata.
Kariera Laudy obfitowała w sukcesy, ale możemy tylko domniemywać, o ile więcej tytułów zdobyłby Austriak, gdyby nie feralny wypadek, do którego doszło w 1976 r. W wyniku pożaru bolidu Lauda został dotkliwie poparzony, a ponadto ogromnym uszkodzeniom podległy jego płuca.
Wypadek wpłynął na stan zdrowia Laudy oraz przede wszystkim na jego podejście do wykonywanego sportu. Kilka miesięcy po powrocie do zdrowia oraz wyścigów Austriak mógł rywalizować o tytuł mistrzowski, jednak zrezygnował z udziału w zawodach z powodu ulewnego deszczu, który zwiększał szanse na potencjalne kolizje. Ostrożność pozwoliła przeżyć Laudzie 70 lat. Odszedł prawdopodobnie z powodu problemów z płucami.

Jose Antonio Reyes (01.09.1983 – 01.06.2019)

Wszystkie zgony są istną potwornością, jednak szczególnie tragiczne są pożegnania ze światem ludzi młodych. A właśnie takim był Jose Antonio Reyes w momencie, gdy mając 35 lat zginął w wypadku samochodowym, jadąc z Sevilli do Utrery, swojego rodzinnego miasteczka. Powodem była nadmierna prędkość.
W trakcie swojej kariery Reyes osiągnął naprawdę wiele. Wychowanek Sevilli jako pierwszy Hiszpan w historii wygrał Premier League. Następnie sięgnął po rekordowych 5 triumfów w Lidze Europy. A to tylko kropla w morzu osiągnięć.
Niestety żaden puchar nie wynagrodzi żonie i trójce dzieci straty męża oraz ojca.

Jose Luis Brown (11.11.1956 – 12.08.2019)

Anglicy dziękują Banksowi za tytuł mistrzowski z 1966 r. podczas gdy Argentyńczycy powinni być wdzięczni Jose Luisowi Brownowi za triumf na Mundialu rozgrywanym 20 lat później. Wszyscy mamy przed oczami znakomite rajdy czy też niecne machlojki Diego Maradony z tego turnieju, ale mało kto pamięta, że podwaliny pod sukces „Albicelestes” w najważniejszym meczu turnieju podłożył nie kto inny, ale właśnie defensor Jose Luis Brown, autor bramki w finale z RFN.
W trakcie kariery klubowej Argentyńczyk zdobywał dwa mistrzostwa z rodzimym klubem – Estudiantes de la Plata, którego notabene był kapitanem. Niestety w tym roku Jose Luis Brown przegrał walkę z paskudną chorobą Alzheimera.

Angel Perez Garcia (16.10.1957 – 17.10.2019)

Dzień po swoich 62. urodzinach zmarł Angel Perez Garcia, którego prawdopodobnie wszyscy polscy kibice znają dzięki jego epizodzie w roli trenera Piasta Gliwice. Hiszpan był niezwykle pozytywną, barwną postacią, którą sympatycy „niebiesko-czerwonych”, ale i nie tylko darzyli ogromną sympatią.
Garcia przejdzie do historii naszej ligi choćby dzięki upowszechnieniu zwrotu „resultados historicos” odnoszącego się do hucznych zwycięstw Piasta nad ligowymi hegemonami. Na liście poległych znalazły się Górnik Zabrze, Legia, GKS Bełchatów oraz Cracovia, którą w debiucie Garcii gliwiczanie pokonali aż 5:1.
Warto pamiętać, że Angel Perez Garcia równie dobrze, jeśli nie lepiej, radził sobie w roli piłkarza. Wychowanek Realu Madryt z „Królewskimi” zdobył mistrzostwo oraz puchar w sezonie 1979/80. Niestety Hiszpan przegrał najtrudniejsze możliwe starcie przeciwko nowotworowi.
***
Na koniec, nie pozostaje mi nic innego, jak wyrazić nadzieję, że wszyscy, nie tylko opisani powyżej bohaterowie, których już z nami nie ma, trafili do lepszego świata.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również