Oszust i bohater. Nogą, głową i… ręką, tak Paul Scholes zatapiał reprezentację Janusza Wójcika

Oszust i bohater. Nogą, głową i… ręką, tak Scholes zatapiał reprezentację Wójcika
mooinblack/Shutterstock
„Rudy książę” był prawdopodobnie najbardziej utalentowanym angielskim pomocnikiem od czasów Paula Gascoigne’a, ale jego karierę zniekształciły okoliczności związane z przejściem na przedwczesną reprezentacyjną emeryturę. Wyglądało na to, że ukrywał prawdziwy powód, dla którego porzucił kadrę „Trzech Lwów”. Wiadomo natomiast, dlaczego przez kilka dobrych lat nie udało się go zastąpić nikim innym. Zaczęło się od recitalu na Wembley z ekipą „Wójta”.
- Mój hattrick zdobyty z Polską w słoneczne popołudnie na Wembley w 1999 roku prawdopodobnie wprowadził mnie na sam szczyt kariery - pisał w autobiografii „Scholes - moja historia” wydanej dziewięć lat temu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Nie należał do najbardziej docenianych piłkarzy. Ani w Manchesterze, ani w reprezentacji Anglii, choć fakt, niewielu wyobrażało sobie grę tych drużyn bez niskiego, zadziornego i niestrudzonego pomocnika o krótkich, rudych włosach. Wtedy jednak Paul Scholes urósł w oczach kibiców całego świata.
Niewiele brakowało, aby tego dnia w angielskiej świątyni futbolu w ogóle nie zagrał. Dzień przed starciem z „Orłami Wójta” nabawił się kontuzji kolana. Musiał przedwcześnie przerwać trening, a później wsiąść z obłożoną lodem nogą do autokaru. Potajemnie, żeby nie widział tego trener Kevin Keegan. Ten z kolei udawał, że niczego nie dostrzega.
- Usiadł na swoim miejscu, a ja spojrzałem mu prosto w oczy. Bałem się spytać, czy to coś poważnego. Mieliśmy skład mocno przetrzebiony urazami i kolejna absencja byłaby katastrofą. Paul milczał, ale później przemówił trzema golami - wspominał Keegan.
Jeszcze przed meczem pomocnik miał dobrą nowinę dla wszystkich dziennikarzy, którzy przyszli na konferencję prasową. Jego żona Claire ponownie zaszła w ciążę. Rok wcześniej poroniła i istniały poważne obawy, że w przyszłości również nie będzie mogła być matką. Tymczasem „Scholesy” siedział wśród mediów i z przejęciem, zupełnie nie w jego stylu, odpowiadał na wszystkie pytania. Zrelaksowany, pewny siebie. Za kilkadziesiąt godzin tą pewnością emanował na boisku. Za chwilę będzie bohaterem całej Anglii.

Wszyscy widzieli

Pierwszą bramkę tak opisywał w książce: - Alan Shearer podał mi piłkę, stałem zupełnie niekryty w polu karnym, mogłem ruszyć prosto na Adama Matyska. Gdy rzucił mi się pod nogi, ja go przelobowałem. Grałem wtedy jako „10”, za Shearerem i Andy Cole’em, ale trener kazał mi częściej wchodzić do pierwszej linii. Z przyjemnością wykonywałem jego polecenia.
Polska defensywa została rzucona na kolana po raz pierwszy.
- Niestety, na Wembley Wójcik dał ciała maksymalnie - mówił po latach Paweł Zarzeczny. - Tak jak ten stadion zbudował Kazimierza Górskiego, tak „Wuja” pogrzebał. Wystarczyło wygrać z Anglikami i jechać na Euro 2000. Jednak zamiast zaprezentować otwarty futbol, wystawił siedmiu obrońców i przegraliśmy. Udawał macho, a gdy mógł zagrać va banque, to stchórzył - opisywał strategię Wójcika nieżyjący już dziennikarz.
Hajto, Łapiński, Zieliński, Ratajczyk, Bąk, Siadaczka, a później jeszcze Kłos zastępujący Świerczewskiego. Żaden z nich nie potrafił wykluczyć Scholesa. Albo spóźnieni, albo pozostawiający pomocnika samopas. Mieli być plastrami dla dwóch napastników, tymczasem gdy trzech rzuciło się na Shearera, on tylko „musnął” czubkiem buta futbolówkę, która dotarła do osamotnionego strzelca. Poziom klasy 6C. „Kiełbasy” ewidentnie nie poszły do góry.
Scholes w tym czasie nie przestawał się bawić. - Mój drugi gol, cóż, wyglądał trochę śmiesznie - przywołuje moment w książce. - Dostałem piękne krzyżowe podanie od Beckhama, ale nie potrafiłem dopasować swojego ciała, aby czysto uderzyć główką. Nadal nie jestem absolutnie pewien, jak ona wpadła do siatki. Wydaje mi się, że trafiła w klatkę piersiową, ale mógł mieć też kontakt z ramieniem. Nie wiem, z Tomaszem Łapińskim mocno walczyliśmy o tę piłkę, nawet telewizyjne powtórki jednoznacznie nie dały odpowiedzi - czytamy w autobiografii.
Zawodnik United oczywiście mijał się z prawdą. Powtórki bardzo dobrze wychwyciły zagranie niezgodne z przepisami gry. Skojarzenia nasuwały się same. Anglicy wreszcie poczuli słodką satysfakcję po słynnym golu strzelonym przez Diego Maradonę, a do Polaków wróciła karma po oszustwie Jana Furtoka w spotkaniu z San Marino. Co ciekawe, prasa brytyjska wcale nie chciała uciekać od tematu i nazajutrz „Daily Mail” zestawił dwa zdjęcia: „Boskiego” Diego oraz Scholesa i opatrzył je tytułem: „Ręce razem”. A w komentarzu autor stwierdził, że jeszcze przez kilkanaście lat w Polsce pomocnik będzie nosił łatkę „złodzieja”.

Jedni nie chcieli, drudzy nie mogli

Przy 0-2 do przodu wreszcie ruszyli biało-czerwoni i prawie natychmiast złapali kontakt. Z lewej strony świetnie urwał się Mirosław Trzeciek, ogrywając Garry’ego Neville i wystawiając „patelnię” swobodnie hasającemu sobie w polu karnym Anglików Jerzemu Brzęczkowi. Ultradefensywni Polacy mieli szanse i później, ale bardzo słabą partię rozgrywał Wojciech Kowalczyk, pudłujący nawet w sytuacjach, gdy obrońcy rywali podawali mu kilkanaście metrów przed bramką.
Sęk w tym, że i Anglicy spisywali się przeciętnie. Korzystali jednak ze szczęścia, że przeciwnicy zupełnie nie wierzyli w swoje umiejętności i zachowywali się nerwowo jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Poza tym po ich stronie znajdował się Scholes, który skompletował hattricka już czystym i legalnym strzałem głową. Znów przy bierności linii obronnej. Wyczyn rodaka z trybun obserwował m.in. Geoff Hurts, również zdobywca trzech goli w jednym meczu, również na Wembley, ale w zupełnie innych, dramatyczniejszych okolicznościach.
Triumfowała Anglia, triumfował Keegan, dla którego był to pierwszy mecz w roli selekcjonera. - Wydawał się tak szczęśliwy, jakby sam strzelił hattricka - mówił na gorąco bohater spotkania. Wiedział, że trener potrzebuje wsparcia, bo walczył o długoterminowy kontrakt z reprezentacją, tak, by móc ją poprowadzić na mistrzostwach Europy. Udało się, czemu przysłużył się niziutki pomocnik.
- Kevin nigdy nie wydawał się człowiekiem, który martwił się jakimiś zawiłymi planami taktycznymi. To jednak świetny motywator, kochający piłkę nożną. Mnie zawsze mówił: wbiegnij tam i wrzuć kilka granatów. Wrzuciłem trzy Polakom. Uwielbiam takie podejście - twierdził piłkarz. Keegan jednak „padł” po kompromitacji w głównym turnieju, a Scholes na wiele lat zakotwiczył w kadrze.

Gorzkie rozstanie

Nigdy nie czuł się komfortowo w wirze wydarzeń. Zaprzeczał, gdy doszukiwano się symboliki w tym, że nie śpiewa angielskiego hymnu. - Myśleli, że jestem przeciw monarchii lub coś w tym rodzaju. A ja po prostu nie umiem śpiewać i koncentrowałem się na grze - tłumaczył się w gazetach. Wścibskie brytyjskie media próbowały znaleźć coś na jego temat, ale zwykle odbijały się od ściany. Chodzili do starych szkół, rozmawiali z przyjaciółmi, rodziną, próbowali odkryć to, co uważał za nieistotne fragmenty z jego życia.
Kariera reprezentacyjna trwała wyjątkowo krótko, bo tylko siedem lat. Niektórzy twierdzili, że obraził się na trenerów, szukających mu pozycji na skrzydle. W końcu stwierdził, że woli czas na reprezentację poświęcić rodzinie i wyżej sobie ceni grę w Manchesterze United. Do dziś go pytają i za każdym razem odpowiada to samo: - Po prostu miałem dość.
Rozgoryczenie? Zniechęcenie? W Anglii nie było osoby, która nie żałowałaby tej decyzji. Podobnie Sven-Goran Eriksson. - Gdybyś ktoś mi dał Scholesa i 10 innych piłkarzy, byłbym szczęśliwy. Powiedziałbym im, żeby grali na Paula, on wiedziałby co zrobić dalej.
Jak wtedy na Wembley. Na 22 zawodników widoczny błyszczał tylko on. Scholesy.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również