Paryskie gwiezdne wojny i Mbappe na bocznym torze. "Czas frustracji"

Paryskie gwiezdne wojny i Mbappe na bocznym torze. "Czas frustracji"
Gao Jing / Xinhua / PressFocus
Katarscy włodarze PSG zrobili naprawdę wiele, aby zbudować skład na papierze prawie że doskonały. W parze z wielkimi piłkarskimi umiejętnościami niemal zawsze idzie jednak równie duże ego. Mieszanka wybuchowa na Parc des Princes może najmocniej zaszkodzić samym paryżanom.
- Ten gość mi tak nie podaje - rzucił sfrustrowany Kylian Mbappe podczas ostatniego spotkania ligowego.
Dalsza część tekstu pod wideo
Francuz był wyraźnie niezadowolony, kiedy jego zespół podwyższył prowadzenie z Montpellier. Neymar asystował wówczas Julianowi Draxlerowi, co ewidentnie nie spodobało się zmienionemu wcześniej Kylianowi. To wszystko wydarzyło się tydzień po tym, jak obrażony Leo Messi nie podał ręki Mauricio Pochettino, kiedy ten odważył się ściągnąć go z boiska. Drużyna jak się patrzy.

Mbappe na bocznym torze

Nie jest trudno znaleźć przyczynę niezbyt dobrze kamuflowanej złości Kyliana Mbappe. To piłkarz, który nie akceptuje tego, że w jego karierze cokolwiek może pójść nie tak, jak sobie to założył. Wychowany w biednej dzielnicy Bondy nauczył się, że albo jesteś pierwszy, albo jesteś nikim. Przyzwyczajony do wiecznej rywalizacji, zawsze chce, by światła reflektorów skupiały się na nim. A gdy w wieku 18 lat płacą za ciebie 180 mln euro, po czym rok później zostajesz jeszcze mistrzem świata, trudno przywyknąć do tego, że przestajesz być kochany i wynoszony na piedestał. Tymczasem w Paryżu Mbappe został zrzucony z tronu zarezerwowanego dla lidera projektu pod nazwą PSG.
Wierząc sierpniowym doniesieniom mediów, Mbappe był przekonany, że nadszedł moment, aby porzucić ojczyznę i spełnić marzenie o grze w trykocie "Los Blancos". Niechęć włodarzy paryżan do negocjacji z Realem Madryt przy jednoczesnym sprowadzeniu do klubu Leo Messiego przyczyniły się jednak do tego, że dziś 22-latek może czuć się odsunięty na boczny tor. Chociaż regularnie trafia do siatki, bryluje formą i lideruje zespołowi, to przez własnych kibiców jest wygwizdywany, a przez Neymara pomijany. Ten znalazł sobie nowego kompana.
- Chcę ponownie zagrać w jednej drużynie z Leo Messim. Chcę znów cieszyć się z nim grą. W przyszłym roku to musi się wydarzyć - mówił w grudniu 2020 roku Neymar.
Brazylijczyk i Francuz przez kilka lat wielokrotnie asystowali przy swoich bramkach, razem cieszyli się z krajowych mistrzostw. Sęk w tym, że nigdy nie wytworzyła się między nimi taka nić porozumienia, jak w przypadku Neymara i Messiego. Wręcz przeciwnie, statystyki mówią, że w ubiegłym sezonie Mbappe zdobył prawie dwa razy więcej bramek w spotkaniach, w których wychowanek Santosu nie mógł uczestniczyć. Kylian jest najlepszy, kiedy może być samotną gwiazdą. A na paryskim firmamencie pojawiło się zbyt wiele błyskotek.

Połamany trójząb

Kiedy potwierdzono transfer Leo Messiego, świat mediów społecznościowych został zalany przez grafiki przedstawiające morderczą siłę ofensywnego tercetu PSG. Pojawiały się domysły, czy to przypadkiem nie będzie najlepsze trio w dziejach futbolu. Na obrazkach wszystko wyglądało fenomenalnie. Gorzej z przełożeniem tego na boiskowe realia.
- Czas frustracji, rozpad relacji Neymara z Mbappe. Silny wpływ hiszpańskojęzycznych piłkarzy w szatni doprowadził do izolacji Kyliana - napisano w poniedziałkowym wydaniu "L'Equipe".
Neymar, Mbappe i Messi mieli wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za rezultaty PSG. Na razie sami jednak stali się obciążeniem dla pozostałych partnerów. Cała trójka spędziła razem na murawie nieco ponad 120 minut. W tym czasie klub stracił punkty przeciwko Club Brugge i remisował w starciu z Lyonem. Miały być bramki, asysty, dryblingi, piłkarska la zabawa na najwyższym poziomie. Wyszła z tego co najwyżej la kompromitacja.
Już spotkanie z Club Brugge pokazało, że między tymi napastnikami nie ma takiej chemii, jak w przypadku tercetu Messi-Suarez-Neymar. Urugwajczyk został zaakceptowany przez brazylijsko-argentyńską klikę, podczas gdy Mbappe zyskał status persona non grata w ofensywie paryżan. Neymar przestał mu podawać, w pełni korzystając z tego, że wreszcie może zagrać u boku Messiego, a przeciwnicy PSG spokojnie radzili sobie z nazwiskami, które straszą tylko na przedmeczowej grafice.
Południowoamerykański zaciąg paryżan to siła, która najmocniej oddziałuje nie przeciwko rywalom, ale we własnej szatni. Niedawno media zaczęły informować, że to Messi, Neymar oraz tacy zawodnicy, jak Leandro Paredes czy Angel Di Maria opowiadają się za tym, by pierwszym bramkarzem był Keylor Navas. Łaska Brazylijczyków i Argentyńczyków na pstrym koniu jeździ. Gianluigi Donnarumma i Kylian Mbappe przekonują się o tym na własnej skórze. Jednemu pozostało częściej niż się spodziewał przesiadywać na ławce rezerwowych. Drugi pewnie z wytęsknieniem przegląda loty do Madrytu, gdzie może nie będzie pomijany przez partnerów w ataku.

Siła kolektywu i kolektyw siły

- Oczywiście, mamy w drużynie wielkich napastników. Są wspaniali i to przyjemność z nimi grać. Ale to naturalne, że każdy chce strzelać gole, ma swoje ego. Czasem dla drużyny nie jest to łatwe - stwierdził na łamach "L'Equipe" Julian Draxler.
Dzisiejsze starcie PSG z Manchesterem City można reklamować jako derby pieniądza i czarnego złota. Obie drużyny nie szczędziły przecież środków, aby stać się piłkarską potęgą. Poza porównywalnymi wydatkami różni je jednak kompletnie inny sposób zarządzania zasobami ludzkimi.
Na Etihad Pep Guardiola od lat radzi sobie z niewyobrażalną klęską dobrobytu. Szatnia "The Citizens" pełna jest zawodników wielkiej klasy, którzy są w stanie zaakceptować swoją pozycję. Raheem Sterling był prawdziwą gwiazdą mistrzostw Europy, a sezon rozpoczął jako rezerwowy. Riyad Mahrez również musiał pogodzić się z tą rolą. Ferran Torres zanotował fenomenalny początek rozgrywek, a w ostatnim meczu nie podniósł się z ławki, bo do składu wrócił Kevin De Bruyne. Do tego Phil Foden, Bernardo Silva, Jack Grealish, Gabriel Jesus, w skrócie istna kopalnia talentu i ego. W Manchesterze nikt jednak nie narzeka na zbyt dużą liczbę przysłowiowych grzybów w barszczu.
Guardioli udało się zbudować drużynę, a nie zbieraninę nazwisk. Mauricio Pochettino wciąż nie może znaleźć idealnego balansu i sposobu, by pogodzić w szatni tylu hardych i bezkompromisowych piłkarzy. Półfinał Ligi Mistrzów z poprzedniego sezonu pokazał, kto jest bliżej przełożenia miliardowych inwestycji na sukces w europejskich pucharach. Zespół z Manchesteru pokonał jedenaście paryskich indywidualności. W tamtym dwumeczu PSG ostatni strzał oddało w 29. minucie pierwszego spotkania. Podobny scenariusz w dzisiejszym meczu nie powinien dla nikogo być wielkim zdziwieniem.
Wzmocnienia w osobach Leo Messiego czy Gianluigiego Donnarummy miały przybliżyć PSG do upragnionego triumfu w Lidze Mistrzów. Za nami dopiero początek sezonu, jednak naprawdę trudno sobie wyobrazić, aby zwaśniona i poróżniona szatnia na Parc des Princes mogła się skonsolidować na boisku. Nazwa stadionu niestety idealnie odzwierciedla sytuację paryżan. Książąt jest wielu, a wszystkim zależy jedynie na tym, by samodzielnie zasiąść na tronie. W stolicy Francji słowo kolektyw istnieje tylko teoretycznie. Oczywiście, na rywali w Ligue 1 to wystarczy, ale przecież nie po to dokonuje się takich transferów, by zadowolić się detronizacją Lille.
Nie tak dawno temu, w paryskiej galaktyce nastał czas wojny domowej. Niedługo przekonamy się, kto wygra w wewnętrznej rywalizacji francuskich rebeliantów z latynoskim imperium.

Przeczytaj również