Perez chciał nowego Neymara, trzy razy przestrzelił. Brazylijskie perły problemem Realu Madryt

Perez chciał nowego Neymara, trzy razy przestrzelił. Brazylijskie perły problemem Realu Madryt
Fabio Diena/Shutterstock
Florentino Perez, sternik Realu Madryt, zawsze buduje drużynę według jakiegoś schematu. W czasie pierwszej kadencji na Santiago Bernabeu stworzył zespół “Galacticos” pełen największych gwiazd światowej piłki. Teraz marzył o wyłowieniu nowej brazylijskiej perełki na miarę Neymara. Ale te poszukiwania na razie spełzły na niczym.
“Kraj Kawy” od dekad słynie z masowej produkcji topowych piłkarzy. To na piaskach Copacabany i w cieniu zakazanych fawel szlify zdobywali zawodnicy, których dziś jednym tchem wymieniamy w gronie najlepszych w historii. Real miał nieco pecha, bowiem w dwóch ostatnich przypadkach największe talenty “Kanarków” trafiały do ich największego wroga, Barcelony. I to na własne życzenie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ronaldinho mógł przywdziać trykot “Los Blancos”, ale ostatecznie Perez sam zdecydował, że woli Davida Beckhama. Chciał stworzyć madryckie opus magnum, które finalnie zakończyło się klęską. Kilka lat później do ośrodka w Valdebebas przybył młody chłopak, pomyślnie przeszedł wszystkie testy, ale okazał się zbyt drogi. Real go wypuścił, nie chcąc płacić 60 tys. euro za młokosa. Tym nastolatkiem był Neymar, za którego później PSG wyłożyło na stół ponad 200 mln euro.
Aby nie powielać błędów przeszłości, “Los Blancos” zatrudnili Juniego Calafata, który specjalizuje się w znajdowaniu nieoszlifowanych diamentów. Ten skaut osobiście odpowiadał za skłonienie madrytczyków do zakupu Viniciusa, Rodrygo czy Reiniera. Czas pokazał jednak, że nie co roku w sercu Brazylii pojawia się nowy Neymar lub drugi Ronaldinho. Dziś można powiedzieć, że Real płaci frycowe za nieco zbyt odważną politykę transferową.

Vinicius - futsalista na zbyt dużym boisku

Spośród kanarkowego zaciągu Realu Madryt zdecydowanie największy potencjał tkwi w nogach Viniciusa. To on niedawno świętował “setkę” rozegranych spotkań w białym trykocie i raczej należy o nim mówić jak o pewnym punkcie składu mistrzów Hiszpanii. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że od pewnego czasu rozwój skrzydłowego praktycznie stanął w miejscu. Gdy już wydawało się, że jest na równi wznoszącej, nadszedł bieżący sezon, który stanowi powtórkę z rozrywki z lat poprzednich.
Od pierwszego dnia w Madrycie zwracano uwagę na to, że problemem Viniciusa jest wykończenie. To piłkarz, który potrafi minąć dwóch rywali, odnaleźć się w polu karnym, żeby następnie postraszyć gołębie siedzące na dachu stadionu. Mankamenty Brazylijczyka nie uszły oczywiście uwadze Zinedine’a Zidane’a. Francuz prowadził z 20-latkiem indywidualne akcje, starał się udoskonalić jego technikę strzału, aby stworzyć zawodnika kompletnego. Lekcje niestety idą na marne.
Po rozegraniu setnego meczu bilans “Viniego” w Realu wygląda następująco - 12 goli i 20 asyst. To nie są zadowalające liczby dla ofensywnego piłkarza aspirującego o najwyższe cele. W tym tempie Vinicius dogoniłby Garetha Bale’a pod względem liczby trafień dla “Królewskich” po rozegraniu jeszcze 775 spotkań. A przecież warto dodać, że nawet Walijczyk był często kwestionowany.
W grze 20-latka wciąż widać za dużo naleciałości z futsalu. Bo to właśnie tę dyscyplinę sportu zaczął najpierw trenować w dzieciństwie. Uwielbiał dryblować, mijać rywali, ośmieszać ich, zakładać siatki itd. Do gry w piłkę nożną namówił go wujek, który wiedział, że futbol to lepszy sposób na życie z punktu finansowego. Ale Vinicius trafił do akademii Flamengo dopiero w wieku 10 lat. Pół życia uczył się, że nieważne są bramki, ale dobra zabawa na boisku. Przez drugie pół próbowano to z niego wyplenić. Nieskutecznie… czyli w stylu Viniciusa z ostatnich kilku miesięcy.
Jego gra jest efektowna, widowiskowa, ale często po prostu nie przynosi drużynie namacalnych korzyści. O ile w meczach ligowych da się wybaczyć zmarnowanie jednej czy dwóch sytuacji, tak w spotkaniach o stawkę noga nie może zadrżeć w kluczowym momencie. W pierwszym spotkaniu 1/8 finału Ligi Mistrzów z Atalantą Vinicius koncertowo zmarnował dwie okazje. Jako pierwszy zawodnik wyjściowego składu został odesłany na ławkę, opuszczając murawę w Bergamo już w 57. minucie.

Rodrygo - geniusz w cieniu

Rodrygo Goes przeszedł na Bernabeu w podobnym okresie, co Vinicius. Skrzydłowy przykuł uwagę najlepszych klubów, gdy w 2017 r. stał się najmłodszym graczem w historii, który zadebiutował w rozgrywkach Copa Libertadores. W stolicy Hiszpanii również prędko zabrał się za bicie rekordów. W debiutanckim sezonie oczarował kibiców, gdy w spotkaniu Ligi Mistrzów przeciwko Galatasaray popisał się hat-trickiem.
Sęk w tym, że Rodrygo, mimo tak wspaniałego występu, nadal nie był do końca traktowany jak pełnoprawny członek pierwszej drużyny. “Zizou” stawiał na niego, bo problemy zdrowotne miewali Gareth Bale, Eden Hazard, Isco i Luka Jović. W drugiej połowie ubiegłego sezonu wychowanek Santosu zagrał jedynie w sześciu ligowych meczach od pierwszej minuty. Przez chwilę został nawet odesłany do rezerw, aby tam zdobywać szlify. Piłkarz pozostaje jednak spokojny.
- Gdy nie grałem, Zidane wezwał mnie do swojego biura i powiedział, co muszę poprawić od strony taktycznej. Dał mi kilka wskazówek, abym poprawił grę - przyznał skrzydłowy w rozmowie z “ESPN”.
Liczby stoją jednak zdecydowanie za Rodrygo, a nie faworyzowanym przez Zidane’a Viniciusem. 20-latek w 44 spotkaniach dla Realu strzelił 8 goli i zanotował 9 asyst. A często jego występy ograniczały się do epizodycznych wejść z ławki. W tym sezonie rozwój Rodrygo niestety zahamowała kontuzja uda, przez którą boczny napastnik pauzował ponad dwa miesiące. Dopiero w ostatnim meczu z Realem Sociedad wrócił na murawę. I wydaje się, że nadchodzące tygodnie mogą okazać się decydujące. Jeśli Vinicius nadal nie poprawi wykończenia, a jego rodak wróci do formy sprzed urazów, Zidane będzie musiał zmienić optykę. Vinicius to fajerwerki, żar, boiskowy wigor, ale to Rodrygo oferuje to, co w futbolu najważniejsze - liczby, wyniki.

Reinier - zapomniany “wonderkid”

Trzeci nastoletni Brazylijczyk sprowadzony przez Real w ostatnim czasie to Reinier. Ofensywny pomocnik wywindował swoją wartość rynkową, gdy został królem strzelców na mundialu do lat 16. Real musiał za niego zapłacić ponad 30 mln euro. Nie zapowiada się, aby kwota zaczęła się prędko zwracać.
Władze “Królewskich” chciały, aby Reinier poszedł w ślady Achrafa Hakimiego, który ograł się na wypożyczeniu w Borussiii Dortmund. Niestety, Lucian Favre niezwykle cenił umiejętności marokańskiego wahadłowego, ale z mniejszym entuzjazmem podszedł do 19-letniego rozgrywającego. Roszady na ławce trenerskiej BVB pomogły w niewielkim stopniu. Reinier nadal odgrywa co najwyżej marginalną rolę w układance z Signal Iduna Park. Pozytywnym przełomem może się okazać premierowe trafienie, które zanotował przed tygodniem.
Już w grudniu Jose Carlos Menzel z madryckiego magazynu “AS” donosił, że Real jest rozczarowany postawą Borussii. “Los Blancos” nie rozumieli, dlaczego klub, który znany jest z dawania szans młodym zawodnikom, kompletnie ignoruje Reiniera. Brazylijczyk rozegrał w tym sezonie 110 minut w Bundeslidze. Nie dobił do bariery 200 minut we wszystkich rozgrywkach.
Gdy Jadon Sancho, Erling Haaland, Jude Bellingham i pozostali młodzi gniewni podbijają Europę, pomocnik wypożyczony z Realu dogorywa na ławce rezerwowych. Skoro kolejny trener nie zdecydował się na niego postawić, być może problem leży w przygotowaniu taktycznym. Reinier to urodzona “dyszka”, piłkarz w stylu Juana Romana Riquelme. Ale tam, gdzie w Brazylii pozwalają sobie na joga-bonito, w Europie oczekują solidności, rygoru. Czas pokaże, czy warto było płacić tak duże pieniądze za kota w worku.
***
120 milionów - dokładnie tyle Real Madryt zapłacił za usługi naszych trzech dzisiejszych bohaterów. Trzeba przypomnieć, że przed ogłoszeniem transferu Vinicius, Rodrygo i Reinier zagrali łącznie 1995 minut na poziomie seniorskim. Wypada po niecałe 700 na głowę. “Królewscy” zaryzykowali i aktualnie raczej nie mogą być zadowoleni. Żadna z brazylijskich pereł nie okazała się piłkarzem na miarę Neymara, o Ronaldinho nie wspominając. Ale “Los Blancos” idą w zaparte.
W styczniu hiszpańskie media donosiły, że Florentino Perez i spółka pilnie obserwują kolejnych uzdolnionych zawodników z “Kraju Kawy”. Na celowniku znaleźli się m.in. Gabriel Menino i Gabriel Veron z Palmeiras, a także Marcos Leonardo i Kaio Jorge z Santosu. Kluby z Brazylii z przyjemnością znów przeprowadzą interesy z mistrzami Hiszpanii.
Modus operandi jest prosty. Real płaci za każdego z “wonderkidów” po 30-40 mln z nadzieją, że tym razem ubiegnie konkurencję, sprowadzając przyszłą gwiazdę. Na razie trudno odtrąbić wielki sukces. Reinier czeka na swoją szansę, Vinicius pozostaje niereformowalny, a Rodrygo będzie musiał przekonać Zidane’a w następnych tygodniach. Następców Neymara i Ronaldinho wciąż nie ma. Zobaczymy, ile wody upłynie w Manzanares, zanim Florentino Perez zmyje z siebie grzechy przeszłości.

Przeczytaj również