Piłkarz "z ulicy", który zachwyca. Wreszcie gra pierwsze skrzypce i prowadzi Manchester City po Ligę Mistrzów

Piłkarz "z ulicy", który zachwyca. Wreszcie gra pierwsze skrzypce i prowadzi Manchester City po Ligę Mistrzów
Foto MB Media/PressFocus
Manchester City w końcu wywalczył upragniony finał Ligi Mistrzów, w dużej mierze dzięki trzem bramkom Riyada Mahreza. Algierczyk niedługo zagra więc najważniejszy mecz w karierze. Mecz, który stanowi nagrodę za lata wytrwałej pracy i ukoronowanie przełomowego dla niego sezonu na Etihad.
Futbolowa droga, jaką przeszedł były skrzydłowy Leicester, nie ustępuje historii Jamiego Vardy’ego. To kolejna futbolowa “bajka”. Opowieść o gościu, który zaczynał od amatorskiej piłki i miał problemy ze znalezieniem klubu, by dekadę później zapewnić swoimi bramkami awans do finału Champions League drużynie Pepa Guardioli. I to wszystko pomimo tego, że jeszcze niedawno wcale nie był pierwszym wyborem katalońskiego menedżera.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z ulicy na murawę

Mahrez przyszedł na świat w Sarcelles, na przedmieściach Paryża. W miejscowości, gdzie zamieszkało wielu imigrantów uciekających przed algierską wojną. Tam uczył się piłki i szlifował wielki talent. Wpływ “ulicy” na jego grę widać do dziś. Swoboda, z jaką operuje futbolówką, boiskowa bezczelność i naturalny instynkt pozwalający mu wyjść z tłoku - to cechy rozpoznawcze tego typu graczy. I właśnie one pomagały mu zaskakiwać wszystkich na drodze do wielkiej kariery.
Jego ojciec, Ahmed, motywował syna do treningów i pracy. Sam zresztą wcześniej grał w piłkę. Zaszczepił w nim miłość do pięknej gry. Obaj dzielili to samo marzenie - by Riyad został profesjonalnym piłkarzem. Niestety, ojciec nie doczekał sukcesów syna. Zmarł na zawał, gdy ten miał 15 lat. Ale to dało dodatkową motywację do realizacji celu obecnemu zawodnikowi Manchesteru City. W rozmowie z “FourFourTwo” wyjawił, że potrafił kopać na hali do czwartej nad ranem. Każdą wolną chwilę poświęcał na rozwijanie umiejętności, którymi musiał nadrabiać swoją wątłą budowę. Drobny, zwinny zawodnik często stanowił ogromny problem dla rywali - dokładnie tak, jak dzisiaj. Pomimo tego nie zawsze było mu łatwo.
Gdy pierwszy raz opuścił rodzinne strony w 2009 roku, udał się na testy do szkockiego St Mirren. Portalowi “Unscripted” opowiadał, że pomimo niezłych występów Szkoci wiecznie powtarzali, że “jeszcze nie mają pewności”. Zdecydował, że nie zamierza czekać. Sam wrócił do domu. Po prostu wsiadł na rower i pojechał z hotelu do lotniska, żeby polecieć do Paryża.
- Agent, który wysłał mnie do Szkocji, powiedział: “Riyad, wracaj, bo nie wiemy, co oni robią. Ciągle wstrzymują decyzję o podpisaniu umowy”. Cieszyłem się, że wracam. W Szkocji było trudno i bardzo zimno. Byłem młody. To była moja pierwsza tak długa rozłąka z rodziną - wspominał 30-letni dziś zawodnik.
We Francji dostał szansę od amatorskiego Quimper. Chociaż i oni początkowo długo zwlekali z zaoferowaniem mu kontraktu. Zarząd dwa razy oglądał każdy grosz i nie palił się do decyzji. W końcu jednak na niego postawiono. I tym samym otworzyła się szansa na napisanie niesamowitej historii.

Umiejętnościami uciszał wszystkich

Po roku wylądował w Le Havre, zespole z doświadczeniem w promowaniu utalentowanych zawodników. Właśnie z tego powodu wybrał ich ofertę, odrzucając propozycję PSG. Przez grupy młodzieżowe jego klubu przewinęli się m.in. Paul Pogba czy Lassana Diarra. Nastoletni Mahrez z kolei spotkał się tam z przyszłym kolegą z Etihad, Benjaminem Mendym.
Lewy obrońca opowiadał, że Algierczyk spóźnił się na pierwszy trening. Nowi koledzy zaczęli więc żartować z nowego kolegi, który “na dzień dobry” dostał dodatkową przebieżkę od trenera. Gdy jednak tylko pokazał umiejętności, wszyscy zamilkli. Wywarł ogromne wrażenie. Kwestią czasu było, aż przeskoczy z rezerw do pierwszego zespołu, występującego na zapleczu Ligue 1. Jako zawodnik “wykształcony na ulicy”, miał pewne braki taktyczne. Zamiast nadrabiać ewentualne deficyty techniczne zaangażowaniem i wybieganiem, ponadprzeciętnymi umiejętnościami pracował na to, aby przymykano oko na jego ewentualną niesubordynację. Nieoszlifowany diament pozostawał długo niedostrzeżony. Zawodnik opowiadał, że obserwowały go zespoły z wyższej ligi, lecz żadne oferty się nie pojawiły. Aż wreszcie trafił na celownik Leicester City… przypadkiem.
Szef skautingu “Lisów”, Steve Walsh, pojechał obserwować innego gracza Le Havre, Ryana Mendesa. Jego uwagę przykuł jednak Algierczyk. Po kilku innych wizytach na Stade Ocean decyzja zapadła - musiał go ściągnąć do Anglii.

Mistrzostwo z “klubem rugby”

Zadanie nie należało do łatwych. Piłkarz kompletnie nie wiedział, co myśleć o ofercie z anonimowego dla niego klubu. Walsh wspominał w rozmowie z “The Athletic”: - Nie wiedział, gdzie leży Leicester, sądził, że jesteśmy drużyną rugby.
Transfer na Wyspy, jak dobrze wiemy, okazał się strzałem w dziesiątkę. Zaprocentowały też dwa miesiące spędzone w St Mirren, gdzie zapoznał się z brytyjskim klimatem, kulturą gry i nauczył się bardziej fizycznego futbolu. Łatwiej mu było przestawić się na rywali z Championship. Najpierw pomógł w wywalczeniu awansu do Premier League. Potem w dramatycznym utrzymaniu, aż wreszcie sensacyjnym mistrzostwie kraju. Ledwie dwa i pół roku po zmianie Ligue 2 na drugą ligę angielską sięgnął po jedno z najbardziej prestiżowych trofeów w świecie futbolu. W zespole Claudio Ranieriego najwięcej komplementów zbierały trzy ogniwa - Jamie Vardy, N’Golo Kante i właśnie Mahrez, lecz to ten ostatni wyłamywał się z obrazu drużyny.
W grupie zdyscyplinowanych walczaków błyszczał niczym diament. Wnosił ogromne ożywienie, oferował odrobinę efekciarstwa, które potrafiło odmienić losy meczu. Ośmieszał rywali - również tych z czołówki, np. Cesara Azpilicuetę przy okazji meczu z Chelsea czy Martina Demichelisa w konfrontacji z Manchesterem City. Wtedy też zaczęto kojarzyć z nim jego rozpoznawczy zwód - przekładankę, balans ciała, zejście do środka, do lewej nogi i strzał. Trochę jak w przypadku Arjena Robbena, prawie wszyscy wiedzieli, że tak zrobi, lecz mało kto potrafił go zatrzymać.
Walsh nazwał go “najbardziej satysfakcjonującym zakupem w karierze, lepszym nawet niż N’Golo Kante”. Pozostali piłkarze Premier League wybrali go najlepszym zawodnikiem ligi w mistrzowskim sezonie, w plebiscycie pokonał m.in. dwóch wspomnianych wcześniej kolegów z drużyny. Mahrez znalazł się na szczycie, spełniając marzenia swoje i swego ojca. Ale to nie był koniec.

Po trofea do Manchesteru

Na King Power Stadium spędził jeszcze dwa lata. Zasmakował Ligi Mistrzów i wielkiego kryzysu, który nadszedł po sensacyjnym tytule. Ogłosił też, że chce zmienić barwy klubowe, a zimą 2018 roku ominął kilka treningów - podobno manifestował w ten sposób niezadowolenie wynikające z braku zgody na transfer. Wreszcie, pół roku później, Manchester City osiągnął porozumienie z “Lisami”. “Obywatele” zapłacili 60 milionów funtów, dzięki czemu stał się najdroższym afrykańskim piłkarzem w historii.
Przez pierwsze dwa sezony trudno było określić, jaką rolę odgrywa w zespole. Występował raz z ławki, raz od pierwszej minuty - ot, jedno z wielu ogniw magicznego “koła rotacji Pepa”. Pokazywał przebłyski klasy, lecz mocna konkurencja na skrzydłach sprawiała, że Guardiola nie widział w nim podpory pierwszej jedenastki. Fani z Algierii mieli jednak swoje zdanie i gdy tylko ich bożyszcze znajdowało się poza podstawową jedenastką, zalewali posty ogłaszające skład na mecz falą reakcji “Wrr”, co stało się swego rodzaju memem wśród fanów Premier League. Mahrez sięgał z Manchesterem City po trofea, lecz do niedawna był raczej drugoplanową postacią. Do czasu…

Wreszcie na pierwszym planie

Obecne rozgrywki przyniosły zmianę. Klub opuścił Leroy Sane, choć i tak stracił praktycznie cały poprzedni sezon z powodu kontuzji. Do tego kryzys formy dopadł Raheema Sterlinga - niegdyś lider ofensywy zespołu z błękitnej części Manchesteru zaczął niemiłosiernie irytować wszystkich wokół. Tymczasem Algierczyk od stycznia ma świetny czas. Gracz ścinający ze skrzydła w pole karne idealnie wpisuje się w system bez nominalnej “dziewiątki”. Pierwszy raz można nazwać go zawodnikiem galowego garnituru City - oczywiście nie takim jak de Bruyne czy Dias, lecz bardzo istotnym. Guardiola w 2021 roku zawsze stawia na niego w najważniejszych meczach, w tym w Champions League. Zresztą - nie zrobił tego w półfinale Pucharu Anglii i skończyło się porażką z Chelsea.
A Mahrez się odpłaca. Trzy bramki w półfinale Ligi Mistrzów to tylko wisienka na torcie jego szalenie udanych miesięcy, które pozwoliły mu zmienić sposób, w jaki postrzegają go kibice. Do tej pory, gdy siadał na ławce, raczej to nie dziwiło. Teraz taka decyzja podyktowana jest najczęściej oszczędzaniem sił. Katalończyk wreszcie zdaje się widzieć w graczu z Sarcelles jedno z ważniejszych ogniw zespołu - nie tyle odciążające gwiazdy z pierwszego składu, a właśnie podstawowy wybór. Jeszcze kilka miesięcy temu wcale nie wydawało się to takie oczywiste.
Mahrez lata pracował, by zostać zawodowym piłkarzem. Niedługo zapewne wyjdzie w podstawowym składzie podczas finału Champions League. Dla wielu zawodników mistrzowskiego Leicester City “tamten” sezon stanowił szczyt. A on jest jednym z niewielu, którzy zdołali pójść dalej. Riyad Mahrez, “uliczny piłkarz” wdarł się na piłkarskie salony. Teraz, w wieku 30 lat, po dwóch pełnych sezonach na Etihad, wreszcie gra w pierwszej jedenastce Guardioli. I z perspektywy kibiców Manchesteru City - naprawdę warto było na to czekać.

Przeczytaj również