Piłkarze oglądali porno, żony wysyłał na kurs gotowania. Wszystkie "odpały" trenera-dziwaka

Piłkarze oglądali porno, żony wysyłał na kurs gotowania. Wszystkie "odpały" trenera-dziwaka
kivnl/Shutterstock
Są różni, często oryginalni, charyzmatyczni, ze swoimi przesądami, przywarami i niecodziennymi skłonnościami. Adam Nawałka jako selekcjoner Polski zawsze żądał, by kierowca autobusu nigdy nie cofał. Pep Guardiola znany jest z tego, że nagminnie „kasuje” swoje samochody, a Joachim Loew podczas meczu po prostu nie panuje nad swoimi rękami i wtyka je do wszystkich otworów ciała. Chyba żaden z nich nie miał jednak tylu przygód i tylu historii co Juergen Klinsmann – największy odmieniec na świecie siedzący na ławce trenerskiej.
Jeszcze jako piłkarz charakteryzował się ciekawym gustem. Gdy jego koledzy z Tottenhamu dojeżdżali na treningi najnowocześniejszymi cudami techniki, takimi jak sportowe Porsche, Ferrari czy BMW, on, na przekór światu, pakował sportową torbę do „popularnego” garbusa i ruszał w drogę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ale i pojazd musiał go w końcu mieć dość i odmówił posłuszeństwa. Zabawa skończyła się gdzieś pod koniec sezonu. – W drodze powrotnej zgasł mi trzykrotnie, więc oddałem go do mechanika. Ten stwierdził, że auto dawno powinno być na złomie. No i to był koniec garbusa – wspominał Juergen.
***
Każda zmiana środowiska miała być dla niego nauką nowej kultury. Również i rozczarowaniami. W Mediolanie na przykład przyszedł któregoś dnia na trening ze skwaszoną miną. Nie dało się go pocieszyć.
„Klinsi”, co się dzieje? – pytali koledzy z Interu. Wreszcie przyciśnięty do ściany poskarżył się, że zepsuła mu się pralka i wezwał „speca” na następny dzień o siódmej rano.
Włochy, to jednak Włochy – facet przyszedł, a jakże, ale trzy dni później. Na tę opowieść w szatni nastała głucha cisza. Wreszcie podszedł do niego jeden z włoskich piłkarzy i powiedział: – Juergen, albo akceptujesz nas takimi, jakimi jesteśmy, albo wracaj do siebie, do Niemiec. Wytrzymał. W Interze został trzy lata.
***
Do końca kariery piłkarskiej uchodził jedynie za fajtłapę lub, co najwyżej, za niegroźnego dziwaka. Zbzikował całkowicie po wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, co potwierdzają przyjaciele byłego reprezentanta Niemiec. Od początku wiedział, że będzie chciał być trenerem piłkarskim, więc łapał się wszelkich szkoleń, uczęszczał na lekcje filozofii, studiował procesy rozwoju człowieka.
Gdy został selekcjonerem reprezentacji USA, za cel honoru stawiał sobie poszerzanie swym podopiecznym horyzontów, dlatego zabierał ich na wycieczki po miastach, gdzie kadra właśnie rozgrywała mecze. Dlatego w Paryżu brał ich na cały dzień do Luwru, w Nowym Jorku do Strefy Zero, a w Panamie puszczał im filmy dokumentalne o budowie Kanału Panamskiego.
Reprezentantom posiadającym podwójne obywatelstwo, którzy tak bardzo nie utożsamiali się ze swoją przybraną ojczyzną, kazał uczyć się amerykańskiego hymnu. Sam znał słowa doskonale i pieśń o „gwiaździstym sztandarze” śpiewał przed każdym meczem USA. Gdy „The Yanks” mierzyli się towarzysko z Niemcami, Klinsmann zaprezentował wokal do obydwu hymnów.
***
Prawdziwy show nietypowych zachowań zaprezentował odpowiadając za grę piłkarzy Bayernu. Co tam się nie działo! – Chcę sprawić, by każdy mój gracz codziennie stawał się trochę lepszym człowiekiem! – chwalił się metodami pracy.
Mając to na uwadze, wprowadził pewne innowacje w zespole z Bawarii, które ostateczne tak naprawdę były gwoździami do jego trumny, gdyż wynikami nigdy się nie wybronił. Został zwolniony przed końcem tego jedynego sezonu w Monachium.
Zarządził m.in. zbudowanie małej biblioteki przy placu treningowym przy Saebener Strasse, kazał również skonfigurować tak komputery, aby pomóc graczom w rozwijaniu umiejętności językowych. Miał pod skrzydłami wielu „stranierich”, więc koncepcja nie wydawała się głupia, a bogaty klub ochoczo wydawał pieniądze licząc na wymierne korzyści.
Kto miał do czynienia z dwudziesto- i trzydziestoletnimi piłkarzami, wie, jakie to charaktery. Nie czytali w bibliotece. Nauka języków? Bez jaj. Według relacji „Sport Bild”, Franck Ribery któregoś dnia po lunchu poszedł tam, by przespać się pomiędzy regałami. Komputerów używano, owszem, ale najczęściej do zabawy. Od czasu do czasu, zawodnicy odpalali tam filmy porno, a odgłosy jęków aktorek słyszano w całym centrum treningowym.
***
Kolejny ruch Klinsmanna również nie przyniósł rezultatu. W celu wprowadzenia harmonii i spójności wewnątrz drużyny, a wierzcie mi, mając w składzie Ribery’ego, Demichelisa, Van Bommela czy Toniego nie mogło być to łatwe, „Klinsi” zapraszał członków rodziny zawodników na kampus. Żony zapisywał na wspólne zajęcia z gotowania.
Przychodzili także prywatni nauczyciele, ponieważ dla profesjonalistów organizowano zaawansowane szkolenia. Idylla zakończyła się w momencie, kiedy Argentyńczyk Jose Sosa zabrał ze sobą swojego osobistego belfra od gry na gitarze. Tego było za dużo dla legendarnego prezesa klubu Uliego Hoenessa, który nie docenił latynoskich rytmów i złamał muzykowi obojczyk. Tak minął ostatni dzień „rodzinnych spotkań”.
***
Pewnego dnia Juergen wpadł na wspaniały pomysł. Zauważył, że piłkarze mieli problem z wpajaniem meandrów taktycznych trenera, uznał więc, że ma do czynienia ze wzrokowcami. Dlatego na wszystkich boiskach treningowych na płotach rozwieszał formacje rozrysowane na kartkach A4.
Oczywiście piłkarze nawet nie zauważali tych świstków, część malowała na nich penisy, a tylko Bastian Schweinsteiger spostrzegł, że według szkiców Bayern musiałby grać systemem 4-4-3. Czyli jedenastoma zawodnikami w polu...
***
Najsłynniejszą aferkę Niemiec rozkręcił, gdy zażyczył sobie, by na dachu kwatery Bayernu stanęły figurki Buddy. Wyjaśnienie następujące: rzeźby rozprzestrzeniały pozytywną energię. Chciał wchodzić do głów piłkarzy za pomocą Buddy, jogi i holistycznej filozofii.
Posągi miały propagować równowagę, porządek i pokój, ale sprowadzono chyba jakieś trefne sztuki. Nigdy wcześniej, ani nigdy potem nie wybuchło tyle konfliktów w drużynie, jak za panowania Klinsmanna.
Przeciwko buddyjskim „ciekawostkom” protestowali ewangeliccy pastorzy. Skierowali oni list otwarty do prezesa Hoenessa z żądaniem, by w Bayernie „znalazło się również miejsce dla chrześcijańskiego krzyża”. Wielki jogin Juergen na wieść o tym zrobił sobie kilkudniowy urlop od prowadzenia zespołu – dla wyciszenia sprawy. Nic to nie dało, nad jego głową zbierały się coraz ciemniejsze chmury.
***
Juergen podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych zafiksował się na punkcie jednego piłkarza i robił wszystko, żeby go zdobyć dla Bayernu. Postawił na swoim, Landon Donovan trafił zimą do Monachium. Idealny, szybki napastnik, powinien się szybko wpasować do drużyny lubiącej grać błyskawiczną piłkę. Zaraz, zaraz. Szybki?
Chwila prawdy przyszła podczas pierwszego treningu, gdy trenerzy zrobili test prędkości. Okazało się, że tylko jeden zawodnik okazał się wolniejszy od przybysza zza Oceanu – bramkarz Michael Rensing.
Luca Toni, widząc, z kim ma do czynienia, zapytał „Klinsiego”, czy nie mógłby przychodzić na ćwiczenia ze swoim młodszym bratem Andreą, który wprawdzie w piłkę grał okazyjnie, ale umiejętnościami od Donovana raczej nie odstawał. Napastnik otrzymał też od zespołu ksywkę „Myszka Miki”, a magazyn „Kicker” wystawił mu średnią notę 4,75 (gdzie 5 to ocena „poniżej krytyki”) w sześciu grach dla Bawarczyków.
***
Te i inne historie Klinsmanna są zatem niczym w porównaniu do ostatnich informacji o tym, że obecny szkoleniowiec Herthy nie zadbał o przedłużenie swojej trenerskiej licencji. Dla tych, co znają blondwłosego jegomościa, to informacja z gatunku codziennego odchyłu.
Gdy pod koniec listopada wsiadałem do samolotu do Berlina, nie wiedziałem, że będę potrzebować tej licencji. Później po prostu zapomniałem o dokumentach – tłumaczył się.
Ostatecznie zgodę na pracę otrzymał, ale możemy być pewni, że wkrótce usłyszymy o jego kolejnych wyskokach. Uznajmy, że inauguracyjna porażka 0:4 z Bayernem jest dopiero przygrywką do czegoś większego. To facet, który nie daje o sobie zapomnieć.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również