Polska zwariuje na punkcie darta? Wielka scena zamiast baru, walka o mistrzostwo świata i miliony złotych

Polska zwariuje na punkcie darta? Wielka scena zamiast baru, walka o mistrzostwo świata i miliony złotych
Screen z Facebooka
Dart to dyscyplina, która przez długi czas kojarzyła się najwyżej z rzucaniem do tarczy w barze po kilku piwach. Obecnie zyskuje jednak coraz większą popularność, także w naszym kraju. Między innymi za sprawą Krzysztofa Ratajskiego, który w piątek powalczy o półfinał mistrzostw świata. Polak między najlepszymi czuje się coraz pewniej.
Kibice nad Wisłą są głodni sukcesów niezależnie od dyscypliny sportu. Gdy w zawodach Strongmanów brylował Mariusz Pudzianowski, o jego wynikach głośno było w całym kraju. Przy olimpijskim złocie Roberta Korzeniowskiego z uwagą śledziliśmy chód sportowy. Dart także zyskuje coraz większą popularność w naszym kraju. Prawdziwy boom nastąpił teraz, bo życiowy sukces odniósł Krzysztof Ratajski. Polacy coraz bardziej przekonują się, że rzucanie lotkami do tarczy może budzić naprawdę wielkie emocje.
Dalsza część tekstu pod wideo

Stadionowa atmosfera i rosnąca popularność

Zasady darta w mig pojmie każdy, choćby nawet wcześniej nie miał styczności z tą dyscypliną. Każdy z zawodników ma na początku 501 punktów, a jego zadaniem jest dojście do zera. Tarcza ma dwa duże okręgi – środkowy oznacza wartość potrójną, a zewnętrzy podwójną. Najcenniejsza jest potrójna 20, dająca 60 punktów. Za trafienie w środek tarczy zyskuje się 50 „oczek”. Jest tylko jeden haczyk: rozgrywkę można zakończyć tylko wtedy, gdy trafi się w podwójną wartość lub sam środek tarczy. Dla przykładu – jeśli ktoś ma na liczniku 40 punktów, musi trafić podwójną dwudziestkę, aby zakończyć rozgrywkę. Przy 50 "oczkach" może celować w sam środek. Gdy zostaną mu tylko dwa punkty, musi ustrzelić podwójną jedynkę.
Wielu osobom dart może kojarzyć się co najwyżej z rzucaniem do tarczy przy piwie i wyjściu do baru. W ostatnich kilku latach ten sport mocno się jednak rozwinął i zyskuje sporą rzeszę fanów na całym świecie. Najlepsi zawodnicy mają specjalne pseudonimy, a jeszcze przed pandemią koronawirusa największe turnieje śledziły tysiące kibiców, robiąc atmosferę niczym na piłkarskich stadionach.
Zamiast barów mamy więc wielkie obiekty, mnóstwo fanów, którzy podczas oglądania meczu przede wszystkim doskonale się bawią, wejścia na scenę niczym z gal bokserskich, a także sędziego-wodzireja, który oprócz podawania i pilnowania wyników ogłasza je tak, jakby był Michaelem Bufferem i zapowiadał pojedynek o mistrzostwo świata wagi ciężkiej.
Wyjątkowa atmosfera to coś, czego na trwających właśnie mistrzostwach świata nieco brakuje. W londyńskim Alexandra Palace fani zostali wpuszczeni tylko podczas pierwszego dnia zawodów. W kolejnych nie było to już możliwe ze względu na rządowe obostrzenia. Są jednak zawodnicy, którym brak chóralnych śpiewów, masy radosnych przebierańców i świętowania po okrzykach arbitra bardzo pomaga. Wśród nich jest między innymi nasz reprezentant, Krzysztof Ratajski.
- Oczywiście, ma to ogromny wpływ. Niektórych zawodników ta publiczność paraliżuje, innych nakręca. Przed turniejem duże szanse dawałem tym, którzy fantastycznie prezentują się w Players Championship, gdzie nie ma ludzi. Ratajski, White, Price… Nie wszyscy doszli daleko, ale to potwierdza, że w tym turnieju brak publiczności to jedno, ale to wciąż mistrzostwa świata i presja, mimo braku publiki, potrafi zgnieść - uważa Jakub Łokietek, komentujący darta w „TVP Sport”.

Wysoki lot „Polskiego Orła”

43-latek na zawodowych turniejach pojawia się od 2002 roku, lecz dopiero trzy lata temu w całości postawił na darta. Początkowo startował w federacji BDO, tracącej w ciągu lat na znaczeniu. Obecnie gra w turniejach Professional Darts Corporation. W PDC startują już niemal wszyscy spośród najlepszych zawodników na świecie. A Ratajski, noszący pseudonim „The Polish Eagle”, czyli „Polski Orzeł”, pnie się coraz wyżej w rankingu. Jest nawet możliwe, że po trwających właśnie mistrzostwach świata zadebiutuje w najlepszej dziesiątce klasyfikacji. Na razie w wyjątkowo dramatycznych okolicznościach awansował do ćwierćfinału turnieju.
Do tej pory najlepszym wynikiem Polaka w zawodach, rozgrywanych tradycyjnie na przełomie roku, była trzecia runda, do której doszedł w poprzedniej edycji. Teraz wygrał już o dwa mecze więcej. Początkowo wydawało się, że może mieć wyjątkowo trudną drogę do ćwierćfinału, lecz w turnieju sypnęło niespodziankami. W czwartej rundzie Ratajski mógł trafić na wciąż aktualnego mistrza świata, Petera Wrighta, ale ten sensacyjnie przegrał z Gabrielem Clemensem z Niemiec. Szkot to najbarwniejsza postać światowego darta. Na otwarcie mistrzostw zjawił się na scenie przebrany za… Grincha. Ostatecznie to jemu popsuto jednak tegoroczne święta.
W ćwierćfinale mógł czekać numer siedem światowego darta, James Wade (Ratajski przed turniejem zajmował piętnaste miejsce). W trzeciej rundzie dokonał on niebywałej sztuki, kończąc jedną rozgrywkę w ciągu zaledwie dziewięciu rzutów. Nie da się zrobić tego szybciej – trzeba osiem razy trafić w potrójną wartość i zakończyć wszystko skutecznym dublem. Na mistrzostwach świata na takie osiągnięcie czekaliśmy przez blisko pięć lat. Wade tego dokonał, po czym… przegrał mecz ze Stephenem Buntingiem.
To właśnie ostatni spośród wymienionych zawodników będzie rywalem Ratajskiego. Polak jest uważany za faworyta. Plasuje się wyżej w światowym rankingu, dwukrotnie wygrał z Anglikiem w 2020 roku (choć w zdecydowanie mniej prestiżowych zawodach, podczas PDC Home Tour, w którym zawodnicy rzucali do tarczy we własnych domach) i na przestrzeni całego turnieju prezentował się nieco pewniej.
- Szanse Ratajskiego? Duże. Bunting gra bardzo nierówno i choć potrafił wychodzić z wielu trudnych sytuacji w poprzednim meczu z Searlem, to wciąż ma momenty słabości. Ratajski wydawał się pewniejszy na przestrzeni całego turnieju i to on jest w moich oczach minimalnym faworytem – przewiduje Łokietek.

Horror z happy endem

Pierwsze dwa spotkania na mistrzostwach świata Ratajski wygrał bardzo pewnie. Najpierw seta przeciwko Polakowi nie zdołał urwać Ryan Joyce. Później 43-latek wygrał 4-0 z byłym finalistą mistrzostw świata, Simonem Whitlockiem. Tu wynik może być nieco mylący, bo jeśli Australijczyk byłby skuteczniejszy przy dublach, czyli podwójnych wartościach na koniec lega, wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Czwarta runda z Gabrielem Clemensem z Niemiec to już jednak prawdziwy horror. Ratajski nie wykorzystał w tym meczu wielu szans, które dał mu przeciwnik. Wszystko skończyło się najdłuższym możliwym dystansem. Było 3-3 w setach, 2-2 w legach (każda partia toczy się do trzech wygranych rozgrywek), a finalnie o wszystkim decydował jeden skuteczny rzut. Obaj zawodnicy mylili się na potęgę, lecz ostatecznie to Ratajski sięgnął po zwycięstwo, mimo że dwukrotnie odkładał już lotki na stół, wiedząc, że powinien pożegnać się z turniejem.
- Z jednej strony można mieć wrażenie, że limit nerwów został wyczerpany, ale z drugiej – stawką jest półfinał MŚ. To może znów paraliżować Ratajskiego. Myślę, że powinien zamienić kilka słów z psychologiem, bo w darcie nie grają tylko ręce, ale głównie głowa. Ważne będzie wejście w mecz. Bunting też będzie zdenerwowany, ale Anglik był mistrzem świata – wie, czego potrzeba, aby przezwyciężać słabości – mówi Łokietek.
O ile półfinał z pewnością jest w zasięgu Ratajskiego, to o jeszcze lepszy wynik będzie bardzo trudno. W kolejnej fazie na Polaka może czekać Walijczyk Gerwyn Price, czyli numer trzy światowego darta. Z jedynką rozstawiony jest natomiast Michael van Gerwen. Holender to najbardziej utytułowany zawodnik minionych lat. Mistrzostwo świata PDC zdobywał już trzykrotnie, w finale był pięć razy. Ale w darcie wszystko jest możliwe. W czwartej rundzie Van Gerwena od odpadnięcia z rywalizacji dzielił jeden precyzyjny rzut rywala.
Holender niejednokrotnie pokazywał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Osiem lat temu w półfinale mistrzostw świata oddał 17 perfekcyjnych rzutów. Niewiele brakowało, aby dwie kolejne rozgrywki zakończył w najszybszy możliwy sposób. To nie udało się jeszcze nikomu.

Szansa na nowy boom

Wyniki Ratajskiego odbijają się coraz większym echem w naszym kraju. Jego mecz czwartej rundy śledziło średnio około 262 tysiące widzów. Wiele wskazuje na to, że podczas ćwierćfinału będzie ich jeszcze więcej, choć w tym samym czasie trwał będzie również Turniej Czterech Skoczni, co może mieć spory wpływ na oglądalność. Nawet dla osób, które darta śledzą od dawna, tak duża popularność jest sporym zaskoczeniem.
- Już od kilku lat pokazujemy darta i choć często reakcje ludzi na zmagania były pozytywne, to trudno było myśleć o czymś dużym. Z drugiej strony – sukces nakręca popularność. Spodziewałem się, że jeśli Krzysztof Ratajski dojdzie daleko w tym turnieju, to możemy mieć do czynienia ze znacznym wzrostem popularności. Tutaj dodatkowo doszły jeszcze okoliczności awansu do ćwierćfinału. Dobrym przykładem, zachowując odpowiednie proporcje, jest Adam Małysz. Zanim się pojawił, skoki narciarskie też nie przeżywały boomu – mówi Łokietek.
Stawka jest naprawdę duża, także jeśli chodzi o pieniądze. Choć dla wielu może być to zaskoczeniem, pula nagród w mistrzostwach świata wynosi 2,5 miliona funtów. Polak już teraz zapewnił sobie 50 tysięcy funtów. Jeśli wygrałby całe zawody, otrzymałby 500 tysięcy w brytyjskiej walucie, co daje ponad 2,5 miliona złotych. A to może być dopiero początek, bo mimo 43 lat na karku największe sukcesy są prawdopodobnie dopiero przed Ratajskim. Phil Taylor, najwybitniejszy zawodnik w historii tej dyscypliny, na zakończenie kariery w 2018 roku osiągnął finał mistrzostw świata, choć miał już 57 lat.
- Wierzę, że to, co zrobił Ratajski w Alexandra Palace, to tylko początek pięknej przygody. Myślę, że Krzysztof kiedyś podniesie jakiś puchar w zawodach telewizyjnych. Ma na to papiery, bo mniejsze turnieje wychodzą mu fantastycznie. Najważniejsze jest utrzymanie chłodnej głowy w tych wielkich momentach – zakończył Łokietek.
Pozostaje tylko trzymać kciuki za to, aby piątkowy ćwierćfinał z udziałem Polaka również zakończył się zwycięstwem, choć może po nieco mniejszych nerwach. W przeciwnym wypadku dart pewnie i zyska w naszym kraju nową rzeszę fanów, ale jego oglądanie, podobnie jak przed kilkoma laty piłki ręcznej, będzie mogło zakończyć się niemal zawałem.

Przeczytaj również