Premier League górą! Takie coś w Lidze Mistrzów nie zdarzyło się od 10 lat

Angielskie kluby górą! Takie coś w Lidze Mistrzów nie zdarzyło się od 10 lat
Ververidis Vasilis / shutterstock.com
A to ci heca. W ćwierćfinałach Ligi Mistrzów znalazł się pogrążony w kryzysie od lat Manchester United, wiecznie drugi Liverpool, mocny tylko na papierze Tottenham oraz „wygramy za rok” Manchester City. Za to z europejskimi pucharami pożegnali się wielcy faworyci rozgrywek z Madrytu - Atletico i Real. 1 hiszpańska i aż 4 angielskie drużyny na tym etapie rozgrywek to nie lada niespodzianka. Czy Premier League przegoniła La Ligę?
Rok temu w finałowej ósemce Hiszpanie mogli trzymać kciuki za Barcelonę, Sevillę oraz Real Madryt. Dziś na placu boju zostali już tylko Katalończycy, którzy ostatni triumf święcili ponad 3 sezony temu, tuż przed szaloną zwycięską passą „Galacticos”.
Dalsza część tekstu pod wideo
„Blaugrana” jest ostatnią deską ratunku na zatrzymanie najcenniejszego europejskiego trofeum w słonecznej Hiszpanii. Otoczona wszem wobec przez angielskie ekipy musi bronić honoru całego kraju, aby puchar nie trafił na wyspy. W innym przypadku definicja La Ligi jako najsilniejszej ligi świata będzie musiała podlec zdecydowanej weryfikacji.

Mocni Anglicy czy słabi przeciwnicy?

Po zakończeniu rozgrywek grupowych i losowaniu par pierwszej fazy pucharowej, Brytyjczycy mogli mówić o sporym pechu. Spotkanie MU-PSG mogło mieć tylko i wyłącznie jednego faworyta (w czym paryżanie utwierdzili nas jeszcze bardziej po spotkaniu na Old Trafford).
Rywalizacja Liverpool-Bayern miała być najciekawsza i najbardziej wyrównana na tym etapie LM (bez zdecydowanego faworyta), a półkę niżej plasowało się spotkanie „Kogutów” z BVB (tu też na dwoje babka wróżyła). Jedynie „Obywatele” cieszyli się z wybrania najchudszego kawałka tortu, jakim była ekipa Schalke 04.
Wielu rzeczy można się było spodziewać. Pewnie i nawet tego, co faktycznie się stało, czyli wyeliminowania Niemców przez Anglików. Ale pół królestwa i księżniczka za żonę dla tego, kto przewidział bilans tej bitwy jako 3:0 z wynikiem 17:3 w małych punktach.
Mimo sukcesu w tej potrójnej walce, największe oklaski i tak należą się United. Jeśli po pierwszym spotkaniu ktokolwiek postawił u bukmachera choćby i złotówkę na „Czerwone Diabły”, zapewne wyszedł z salonu jako nowy człowiek. Bardzo bogaty człowiek. Być może z obietnicą odwiedzin Emiratów Arabskich, aby osobiście podziękować paryskim szejkom za jakże korzystny rozwój sytuacji.
I tak, ramię w ramię angielska czwórka zameldowała się w ćwierćfinale. Jedni dzięki ogromnej wierze i motywacji (MU), inni dzięki kryzysowi naszych zachodnich sąsiadów. Od ostatniego obsadzenia połowy miejsc przez Wyspiarzy w ¼ finału minęło 10 lat. Szmat czasu w piłce nożnej.

Słabi Hiszpanie czy mocni przeciwnicy?

Miny przedstawicieli La Liga po wylosowaniu Lyonu, Ajaksu i Juventusu były na pewno zgoła inne niż ich oponentów z Anglii. Poza „Starą Damą” wszyscy inni byli w zasięgu ręki. Zresztą nawet w rywalizacji madrycko-turyńskiej trudno było wskazać faworyta, skoro mierzyły się ze sobą dwie ultra-defensywne drużyny, kierowane przez mistrzów strategii.
Atletico nie było wcale dużo słabsze niż Juventus. Dobre linie obrony, ogarnięty środek pola, a w ataku supergwiazda europejskiego formatu. Tyle tylko, że włoska gwiazda miała dużo większe „cojones” niż ta hiszpańska.
Niektórzy po prostu do dzisiaj nie nauczyli się faktu, że grając przeciwko ekipie z CR7, z automatu grasz 11 na 12. Albo zaczynasz mecz z wynikiem 0:1. A czasem i 0:3.
Ostateczny wynik 2:3 wstydu drużynie Simeone nie przynosi. Za to 1:4 jego rywalowi zza miedzy już niestety tak. Bo kto to widział, żeby mając najeżony najlepszymi piłkarzami świata zespół zebrać baty od bandy młodzików, której poczynaniami kieruje mało znany 30-letni Serb?
W spotkaniu Ajax-Real widzieliśmy to, co w futbolu najpiękniejsze: pieniądze na boisku nie grają. Madrycki kryzys w spotkaniu z Holendrami uwydatnił się w ostateczny sposób. Pokazał, jak ważne w piłce są motywacja i ambicja, chęć zwyciężania oraz wiara we własne marzenia. A największym marzycielem był Tadić, przy którym zapomnieliśmy o jakichś tam Modricach, Bale’ach czy innych Benzemach.
A Barcelona? Zrobiła co miała zrobić. Chociaż i ją wynik 0:0 z pierwszego spotkania powinien skłonić do przemyśleń. Zresztą w rewanżu przy stanie 2:1 Lyon dalej pokazywał swoje pazurki. Ale uznajmy, że zwycięzców się nie sądzi i pogratulujmy hiszpańskiemu rodzynkowi awansu do kolejnej rundy.

„Footbaal’s coming home”

Premier League zarezerwowało sobie połowę miejsc w elitarnej ósemce. Prosta matematyka mówi nam, że mają 50% szans na zdobycie końcowego trofeum. Ostatnią angielską drużyną, która dokonała tego wyczynu jest nieobecna w tegorocznym gronie londyńska Chelsea.
Od czasu triumfu „The Blues” minęło już jednak 8 lat. Nadzieję w Brytyjczyków wlał w zeszłym sezonie Liverpool, ale fatalne błędy Lorisa Kariusa (lub perfidny faul Sergio Ramosa) sprawiły, że królowa Elżbieta i jej poddani musieli odłożyć koronację angielskiej drużyny na władcę Europy na nieokreśloną przyszłość.
Premier League jednak ma się coraz lepiej. Piłkarzy od dawna mieli świetnych, na brak kasy na Wyspach nigdy nie narzekali, a teraz zyskali to, co różniło ich od reszty piłkarskiego świata. Utalentowanych i charyzmatycznych trenerów, z Pepem Guardiolą i Jürgenem Kloppem na czele.

Liga Mistrzów startuje właśnie teraz

Anglicy są w gazie. Czują się mocni, bo przeciwnicy klasy Bayernu, Liverpoolu czy PSG są tymi z najwyższej półki. Tymi, których można się spodziewać w finale rozgrywek. Ale tak jak jedna jaskółka nie czyni wiosny, tak jeden dobry mecz (czy właściwie po jednym dobrym meczu) nie sprawia, że Europa klęknie teraz przed Brytyjczykami.
Na tym etapie nie ma już słabych drużyn. Wszyscy pozostali uczestnicy mają duże pucharowe doświadczenie i ambicje, aby przejść pozostałe 3 kroki do upragnionego pucharu i wznieść go w maju jako najlepsza drużyna Starego kontynentu. Ale to Anglików jest najwięcej…
Adrian Jankowski

Przeczytaj również