Przerwa zimowa ogranicza polskie kluby. Tu potrzebna jest natychmiastowa zmiana!

Przerwa zimowa ogranicza polskie kluby. Tu potrzebna jest natychmiastowa zmiana!
asinfo.
Okres zimowy to trudna próba dla kibiców naszych rodzimych klubów. Polskie drużyny przez półtora miesiąca odpoczywają od krajowych rozgrywek i przygotowują się do kolejnej części sezonu na obozach w ciepłych krajach. Tak długa przerwa między rundą jesienną a wiosenną od wielu lat jest obiektem dyskusji. Czy zatem powinniśmy dążyć do jej skrócenia lub nawet usunięcia?
Zdania są podzielone. Niektórzy sądzą, że prace nad podniesieniem poziomu ligi i poprawieniem gry naszych zespołów na arenie europejskiej należy zacząć od spraw „bardziej istotnych”. Kolejni uważają długą pauzę za coś nieodzownego.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wydaje się jednak, że należałoby przemyśleć korektę polskiego kalendarza rozgrywek. Lotto Ekstraklasa i jej ekipy wymagają wielu zmian, jeśli mają nadrobić straty do klubów z innych krajów. Może warto byłoby wzorować się na mocniejszych ligach?

Skrócenie przerwy to konieczność

Zbyt długa pauza w rozgrywkach niesie ze sobą pewne potencjalnie negatywne konsekwencje. Półtora miesiąca bez walki o stawkę sprawia, że ponowne wdrożenie w normalny rytm gry jest trudne.
Nawet najlepsze treningi nie mogą zastąpić „normalnych” występów. To kompletnie inny rodzaj wyzwania i obciążenia organizmu. Również spotkania towarzyskie nie mogą równać się z rywalizacją ligową.
Zbyt długi „odpoczynek” od gry to problem, a nie błogosławieństwo. Dobrze wiedzą o tym w rozwiniętych piłkarsko krajach.
W Premier League w ogóle nie mamy przerwy pomiędzy rundą pierwszą i rewanżową. W Hiszpanii, Francji i we Włoszech ma ona długość dwóch tygodni. W Niemczech, gdzie klimat jest mniej sprzyjający, trwa ona niecały miesiąc.
Warunki pogodowe u naszych zachodnich sąsiadów są bardzo zbliżone do tych panujących u nas. Jeśli jednak porównamy sobie długość międzyrundowej pauzy u nas i u nich, to zobaczymy wyraźną różnicę.
W Polsce trwa ona 47 dni. W Bundeslidze nie grają przez 26, czyli prawie dwa razy mniej. Wiadomo, że to dwa kompletnie inne futbolowe światy, ale taka różnica daje do myślenia.

Efekty widać również latem

Przytoczona wcześniej statystyka kłuje w oczy jeszcze bardziej, gdy porównamy liczbę kolejek, które rozgrywane są u nas i za zachodnią granicą. Ekstraklasa ma 37 serii gier, a Bundesliga 34 rundy.
A zatem, w teorii, sezon u nas powinien trwać trzy tygodnie dłużej niż u nich. Tymczasem przerwa w rozgrywkach jest dłuższa mniej więcej właśnie o tyle!
Czyli „rozstrzał” polskiej ligi w odniesieniu do najwyższego szczebla ligowej drabinki nad Renem wynosi aż sześć tygodni. Łatwo więc domyślić się, do czego to prowadzi.
Zaczynamy grać dużo wcześniej niż w innych, lepszych ligach. W tym sezonie nasze kluby rozpoczęły zmagania na krajowych boiskach 20 lipca. W Anglii i Francji – 10 sierpnia, we Włoszech i Niemczech – odpowiednio 9 i 14 dni później. LaLiga wystartowała siedem dni po Premier League.
Widać więc, jak bardzo „wyróżniamy” się na tle czołowych lig piłkarskiej Europy. Daje to jednak czysto negatywne efekty. Chyba nie tego oczekujemy.
Nasza wersja systemu jesień-wiosna jest bardzo nietypowa. Letnie obozy przygotowawcze są krótkie. Kończymy porównywalnie do pozostałych lig tylko dzięki temu, że czas „stracony” zimą nadrabiamy latem. I tutaj zaczynają się problemy.
We wczesnych etapach eliminacji do pucharów europejskich nasze kluby męczą się z „tuzami” z Armenii czy Litwy. I to akurat w okresie, gdy startują nasze krajowe rozgrywki. Na „dzień dobry” trzeba grać w systemie czwartek-niedziela, co obciąża nieprzyzwyczajony do takiej gry organizm.
Jasne, że nie jest to żadne usprawiedliwienie dla kompromitacji na kontynentalnej scenie, ale moim zdaniem jest to jeden z głównych argumentów na poparcie słuszności twierdzenia, że powinniśmy zmienić naszą przerwę zimową.
Dzięki temu latem startowalibyśmy później, a piłkarze byliby „wdrażani” w sezon w bardziej stonowany sposób, bo początkowo graliby tylko z teoretycznie słabszymi rywalami w pucharach i nie dwa, a zaledwie raz w tygodniu.
W przypadku drużyn niezaangażowanych w zmagania w eliminacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy wyglądałoby to jeszcze lepiej. Mogłyby odbywać dłuższe letnie obozy i lepiej przygotować się do wyzwań nadchodzącego sezonu, tak jak to robi się na wyższym poziomie.

Nie wszyscy chcą zmiany

Są tacy, którzy uważają, że długi okres odpoczynku pomiędzy rundą jesienną i wiosenną jest optymalnym rozwiązaniem. Do tej grupy należy m.in. Zbigniew Boniek. Prezes PZPN w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Krakowskiej” wyraził swoją opinię na temat pauzy w rozgrywkach Ekstraklasy.
- Pierwsze, co bym zmienił, to wydłużył przerwę zimową. Letniej się nie da, bo choć Bundesliga i nasza Ekstraklasa kończą rozgrywki w tym samym czasie, to jednak u nas piłkarze półtora miesiąca później są już po urlopie, obozie przygotowawczym i meczach towarzyskich.
- W tym samym czasie taki Robert Lewandowski dopiero schodzi ze swojego skutera na Mazurach. Nie ma się co potem dziwić, że on na jesień jest wypoczęty i głodny gry, a u nas piłkarze nie mają czasu, by się zresetować. Liga powinna kończyć się w okolicach 10 grudnia, a zaczynać w ostatni weekend lutego - dodał prezes PZPN.
Legenda polskiej piłki to niesamowity autorytet, ale w tej kwestii wiele osób nie zgadza się z byłą gwiazdą Juventusu. Różnice w tym, jak wyglądają przygotowania do sezonu mogą mieć negatywny wpływ nie tylko na postawę zespołów, ale i naszych piłkarzy, którzy wyjeżdżają za granicę.
Transfer do jednej z czołowych lig europejskich nie oznacza jedynie tego, że poziom gry jest wyższy. Trzeba również przestawić się na kompletnie inny cykl trwania sezonu. Różni się długość letniego okresu przygotowawczego, kompletnie inaczej wygląda przerwa zimowa. Tego nie da się obejść, a popyt na polskich graczy wciąż rośnie.

Trzeba zachować rozsądek

Chociaż jestem zwolennikiem zmiany terminarza Ekstraklasy, to zdaję sobie sprawę, że pozostawienie „okresu spokoju” pomiędzy dwiema częściami sezonu jest konieczne.
Położenie geograficzne Polski i związane z nim warunki atmosferyczne implikują konieczność kilkutygodniowego przerwania rozgrywek. Dokładnie dlatego przerwa zimowa w Bundeslidze jest dłuższa niż w Anglii, Włoszech, Hiszpanii i Francji.
Końcówka grudnia i pierwsza połowa stycznia są z reguły bardzo niewdzięcznym okresem. Minusowe temperatury, częste opady śniegu… to wszystko sprawia, że gra w piłkę nożną jest po prostu trudna. Do tego dochodzi zmrożona murawa, która niesie ze sobą zwiększone ryzyko urazów.
Należy również pamiętać o kibicach. Ilu z nich przyjdzie na stadion w mroźny, styczniowy wieczór przy opadach śniegu? Sport to w końcu widowisko dla fanów, więc trzeba umieć zadbać o ich interesy.
Ważne jest także, by piłkarze mieli trochę czasu na „reset”, jak to określił pan Boniek. Obecnie odchodzi się od kalendarza rozgrywek bez pauzy w okresie zimowym. Robią to nawet najbardziej zażarci tradycjonaliści.
Podchodzący ze sporą rezerwą do wszelkich pomysłów dotyczących zmian świata piłki nożnej Anglicy postanowili wprowadzić przerwę zimową. Ma ona trwać… 10 dni. Jak widać, jest ona potrzebna, ale my mamy ją zdecydowanie za długą.
Możliwe, że zimową pauzę czeka reforma związana z ewentualną zmianą formatu rozgrywek Lotto Ekstraklasy. W kuluarach co jakiś czas mówi się o tym, że nasza liga miałaby zostać rozszerzona do 18 zespołów, co łączyłoby się z rezygnacją z podziału punktów.
Póki co, nic się jednak nie zmaterializowało. Nie można też niczego zakładać. Jeśli sam Zbigniew Boniek jest zwolennikiem przedłużenia przerwy zimowej, to szanse na jej skrócenie są małe.
Niemniej, w mojej opinii, jeśli chcemy gonić najlepsze europejskie ligi, to powinniśmy starać się do nich upodobnić, a nie dążyć do reform, które mają nas od nich bardziej odróżnić. Jeśli naszym celem jest osiąganie zadowalających wyników w kontynentalnych rozgrywkach, to potrzebne będzie zdecydowane działanie. Krótsza przerwa zimowa to problem do rozwiązania na dziś.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również