PSG. Geniusz taktyczny Tuchela znów daje o sobie znać. Czy paryżanie urośli do faworytów Ligi Mistrzów?

Geniusz taktyczny Tuchela znów dał o sobie znać. Czy PSG urosło do grona faworytów Ligi Mistrzów?
daykung / Shutterstock.com
Wtorkowy mecz w Manchesterze miał być ogromnym wyzwaniem dla PSG. Osłabienia, rywal w niesamowitym gazie czy trudny teren miały sprawić, że stopień trudności był znacznie wyższy niż chociażby w ligowych potyczkach. Francuzi pokazali, że byli w stanie przezwyciężyć wszelkie problemy i udowodnili, że w tym sezonie są naprawdę silni.
Przed pierwszym gwizdkiem, nie ukrywam, spodziewałem się wyniku korzystnego dla gospodarzy. Zostałem jednak szybko sprowadzony na ziemię i to w bardzo „konkretny” sposób.
Dalsza część tekstu pod wideo
PSG nie pozostawiło wątpliwości co do tego, kto był lepszy. Tak sobie myślę, że pokonanie United w takim stylu to jasny sygnał: „Celujemy wysoko, nawet osłabieni jesteśmy w stanie przechytrzyć każdego”.

Sytuacja przed meczem zapowiadała co innego

Jeśli przejrzymy doniesienia medialne na temat „Les Parisiens” i „Czerwonych Diabłów”, które poprzedzały konfrontację w 1/8 finału Ligi Mistrzów, to dominowały w nich dwa wątki. Odpowiednio: kontuzje i świetna forma.
Paris Saint-Germain jest chyba w najtrudniejszym okresie tego sezonu. Wypadli Neymar i Cavani, a także Thomas Meunier. Długo niepewny był występ Marco Verrattiego. Włoch na szczęście wrócił i okazał się kluczowym wręcz piłkarzem spotkania.
Więcej niepewności budziła rzecz jasna nieobecność dwójki ofensywnych piłkarzy. Mówimy w końcu o strzelcach 20 i 22 goli we wszystkich rozgrywkach. Trudno spodziewać się, że ich absencja nie będzie miała wpływu na postawę drużyny. Zwłaszcza patrząc na to, jak zazębia się ich gra z trzecią „strzelbą”.
Pokonanie Manchesteru United Ole Gunnara Solskjӕra jest nie byle sztuką. Seria ekipy z Old Trafford pod wodzą Norwega była naprawdę imponująca. Jego drużyna w końcu była w najlepszej formie ze wszystkich przedstawicieli zwyczajowego europejskiego „Top 5”, mając na rozkładzie już Arsenal czy Tottenham.
Wracający do świetnej dyspozycji Pogba, Rashford, który stał się prawdziwym „finisherem”, odrodzony de Gea… to tylko kilka z pozytywów, które można było wyciągnąć z jedenastu spotkań pod batutą nowego szkoleniowca. Znalazł się jednak lepszy – osłabione, na papierze idealne do pokonania, PSG.
Po umiejętności gry bez liderów, moim zdaniem, można poznać klasę zespołu. Po tym jak nie widać na boisku absencji kluczowych graczy. Thomas Tuchel zestawił drużynę w taki sposób, aby zmaksymalizować atuty zawodników, których miał do dyspozycji.

Taktyczny majstersztyk

Jak poradzić sobie z problemami personalnymi? Odpowiednią taktyką. Niby to oczywiste, ale zawsze trudne do wykonania. Niemiecki menedżer drużyny mistrza Francji udowodnił jednak, że jest w stanie zaskoczyć rywali.
To, jak były szkoleniowiec BVB potrafił zniwelować wszelkie atuty oponentów, było istną profesurą. Każdy błąd przeciwników był bezlitośnie wykorzystywany, tak jakby Solskjӕr cały czas spóźniał się o krok w stosunku do swojego vis-a-vis.
Paul Pogba został wyłączony z gry przez indywidualne krycie Marquinhosa. Średnio w tym sezonie zaliczał 62 podania na mecz. We wtorek miał ich tylko 31. Tak naprawdę kompletnie nie mógł rozwinąć skrzydeł, a to sprawiło, że gospodarze byli kompletnie bezzębni. Nie tylko w defensywie było jednak widać wyższość Francuzów.
Po bramce Kimpembe zawodnicy United próbowali szybko ruszyć na przeciwnika. W efekcie linia obrony przesunęła się wyżej. I niemalże natychmiast PSG stworzyło dwie czy trzy okazje dzięki podaniom do Di Marii i Mbappe nad głowami defensorów United. Jedna z nich przyniosła nawet drugiego gola. Oni po prostu byli przygotowani na każdą ewentualność.
Po pierwszej, wyrównanej części spotkania, Niemiec dokonał pewnych kosmetycznych zmian. Wykorzystał osamotnienie Nemanji Maticia w strefie między obroną i pomocą gospodarzy. Schodzący niżej Di Maria i Draxler co chwilę sprawiali, że Serb nie miał możliwości poradzenia sobie z rywalami, gdyż cały czas musiał samemu stawiać czoła dwóm lub trzem rywalom.
Zwracał na to uwagę Arsene Wenger w studiu jednej ze stacji telewizyjnych. Jego zdaniem kluczowa dla końcowego wyniku spotkania była właśnie środkowa strefa boiska, w której gracze United przegrywali walkę o wszystkie „drugie piłki”.
Nie mogli utrzymać futbolówki, więc nie mogli kreować. Świetny plan rozrysowany przez szkoleniowca ekipy z Parc des Princes został wykonany wręcz perfekcyjnie przez jego podopiecznych.
To właśnie zdyscyplinowanie zespołu Tuchela przesądziło o ostatecznym zwycięstwie na trudnym terenie, jakim jest Old Trafford. Wystarczy tylko wspomnieć, że gospodarze oddali zaledwie jeden celny strzał na bramkę rywali. Ostatni raz mieli takie problemy w ofensywie… 11 listopada, w wyjazdowym meczu z Manchesterem City.

Kubeł zimnej wody

Być może Francuzi zawdzięczają wygraną 2:0 również temu, że ich przeciwnicy byli zbyt pewni siebie. Cały świat zachwycał się kosmicznym startem Solskjӕra w nowej roli, wszyscy powtarzali, że każdy musi się ich obawiać.
To z pewnością musiało nakręcić graczy PSG, którzy chcieli utrzeć nosa Anglikom i udowodnić, że są w stanie jako pierwsi „ukarać” ekipę Norwega. W starciu na Old Trafford ekipa popularnego „Mordercy o twarzy dziecka” zaledwie drugi raz straciła gola jako pierwsza pod jego wodzą.
Przedmeczowe komentarze musiały jednak wpłynąć też na zespół United, który mógł nadmiernie uwierzyć w swoją wielkość. Nie ma co zbytnio dywagować na ten temat, bo tego się nigdy nie dowiemy, ale o tym również wspominał Wenger.
W 11 wcześniejszych meczach tylko raz stracili punkty, goniąc zresztą rywali. Burnley wyszło wtedy na dwubramkowe prowadzenie, ale ostatecznie ugięło się i spotkanie zakończyło się remisem.
W każdym spotkaniu ekipa Ole grała w taki sam sposób: 4-3-3, pressing, szybkie ataki. Często wysoko wysunięci obrońcy i podłączający się boczni defensorzy. Nie trzeba było nic zmieniać.
Wszystko do tej pory się udawało, więc gdy tak świetna drużyna jak ta ze stolicy Francji zdobyła prowadzenie i narzuciła swoje warunki, nie tylko piłkarze, „Czerwonych Diabłow”, ale i ich trener wyglądali na zdezorientowanych. Jakby na to nie spojrzeć, to przecież była nowa sytuacja.
Do tej pory każdy uginał się przed „solskjӕrowskim” United. Nawet, gdy szło gorzej, jak chociażby z Tottenhamem i Leicesterem, udawało się wygrywać. Tutaj zabrakło szczęścia, umiejętności i dostosowania stylu gry do przeciwnika.

Pokaz siły przed dalszymi wyzwaniami

Co taki wynik może oznaczać dla PSG? To na pewno poważny zastrzyk pewności siebie. Pokonanie drużyny, która jest w takim gazie jak zespół z czerwonej części Manchesteru, musiało podbudować podopiecznych Tuchela.
Zwłaszcza, że poradzili sobie bez dwóch wielkich gwiazd. Sama postawa ich szkoleniowca podczas tego spotkania mogła tylko bardziej upewnić wszystkich graczy „Les Parisiens”, że ich boss naprawdę zna się na rzeczy. To, jak rozpracował rywali, było prawdziwym majstersztykiem.
Dwubramkowa zaliczka wywalczona na obcym terenie pozwala na duży optymizm przed rewanżem. Patrząc na przebieg pierwszego meczu, raczej nie ma zbyt wielu argumentów, które przemawiałyby za Anglikami. Tym bardziej, że nad Loarą zabraknie Paula Pogby, zawieszonego za czerwoną kartkę.
Na Old Trafford byliśmy świadkami prawdziwego pokazu siły. Manifestu tego, że Paris Saint-Germain nie kończy się tylko na fenomenalnym trio w ofensywie. Że bez Neymara i Cavaniego też są w stanie pokonać każdego.
Paryżanie naprawdę zaimponowali mi tym, jak byli zdyscyplinowani, jak potrafili ułożyć cały mecz na swoją modłę i sposobem, w jaki Tuchel rozpracował Solskjӕra. Jeśli jest się w stanie wygrać z zespołem w takiej formie i to bez dwóch kluczowych ogniw, to naprawdę nie ma się czego obawiać.
Dlatego też PSG pokazało, że można ich traktować jako jednego z największych faworytów tej edycji Champions League. W tych rozgrywkach nie ma jednak słabeuszy i nic nigdy nie jest pewne. Zresztą, kto ma to wiedzieć, jeśli nie mistrzowie Francji?
Wspomnienia z pamiętnego meczu na Camp Nou wciąż są żywe, a 2:0 to nie jest zaliczka, dająca gwarancję awansu. Niemniej, szanse United są małe, każdy wynik inny niż awans gospodarzy rewanżu będzie zaskoczeniem, a potencjalni rywale Francuzów w dalszych rundach mają się czego bać.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również