Puchar Europy, tragedia na Heysel i ostatni gol z Albanią. Boniek wspomina: To była najdłuższa doba w życiu

Puchar Europy, tragedia na Heysel i ostatni gol z Albanią. Boniek wspomina: To była najdłuższa doba w życiu
Press Focus
Wtorkowy mecz w Tiranie jest z kategorii o życie: być, albo nie być w grze o mistrzostwa świata w Katarze. Reprezentacja Polski nie może przegrać z Albanią, jeśli chce realnie myśleć o zajęciu drugiego miejsca gwarantującego grę w barażach. Spotkanie podobnej wagi rozgrywał w 1985 roku Zbigniew Boniek. Wtedy, 36 lat temu trafił na wagę zwycięstwa i po raz ostatni w biało-czerwonych barwach. Dziś takie pojedynki już się nie zdarzają. Boniek wyszedł na boisko... niecałą dobę po rozegraniu finału Pucharu Europy z Liverpoolem. Dobę po jednej z najgłośniejszych tragedii w historii futbolu - zamieszkach na Heysel. Wiceprezydent UEFA wspomina tamte wydarzenia i ocenia wtorkowe starcie z Albanią.
To były eliminacje do mistrzostw świata w Meksyku. Polska grała w grupie z Belgią, Grecją i Albanią. Zwycięzca zapewniał sobie awans, a drugi w tabeli zespół grał w barażach - czyli sytuacja podobna do obecnej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Targi z Juventusem i prywatny samolot Agnellich

Niespodziewanie podopieczni Shyqyriego Rryliego sprawiali problemy faworytom: zremisowali z Polską na wyjeździe i pokonali Belgów u siebie. Zaczęli liczyć się w walce o awans. Na dwie kolejki przed końcem eliminacji Biało-Czerwoni musieli wygrać, aby czuć się komfortowo przed trudnym starciem w Chorzowie z Belgami.
Zamiast normalnie przygotowywać się do tego meczu największa gwiazda zespołu, Zbigniew Boniek, był w zupełnie innym miejscu niż reszta kadry. Gdy ta czekała na niego w Tiranie, „Zibi” razem z Juventusem wychodził na boisko Heysel w Brukseli, aby mierzyć się z Liverpoolem w finale Pucharu Europy Mistrzów Krajowych.
- Dziś to nie do pomyślenia, ale wtedy organizacja w piłce stała na zupełnie innym poziomie. UEFA nie panowała tak na rozgrywkami jak teraz. Każdy sam ustalał sobie terminy meczów i zapewne nikt nie pomyślał, że mogę zagrać w finale Pucharu Europy. Kalendarz został ustalony wiele miesięcy wcześniej na kolanie, a potem zrobił się problem – wspomina Boniek.
- Dla mnie reprezentacja zawsze miała pierwszeństwo. Juventus o tym wiedział, bo do podobnej sytuacji doszło w przeszłości. Mieliśmy arcyważny mecz z Milanem, a zaraz potem grała kadra. Chcieli, żebym odpuścił. Nie było o tym mowy. W 1985 roku postąpiłem tak samo. Juventus naciskał, abym się nie wygłupiał, bo co ma jakiś mecz z Albanią do finału najważniejszego pucharu klubowego. Zaczęły się jakieś groźby, że mogą się mnie pozbyć, ale na mnie to nie działało. Wytrzymałem ciśnienie. Klub mnie potrzebował więc ostatecznie już długo przed meczem wiedziałem, że będzie czekał na mnie prywatny samolot rodziny Agnellich, który zabierze mnie do Tirany.

Zwycięstwo i tragedia na Heysel

Juventus wygrał z Liverpoolem 1:0 i po raz pierwszy w historii zdobył Puchar Europy, ale nie to było tego wieczoru najważniejsze. Mecz został przykryty przez jedną z największych tragedii w historii futbolu. Przed spotkaniem w zamieszkach zginęło 39 włoskich kibiców. Mimo to na Heysel wybrzmiał gwizdek sędziego i piłkarze rozegrali 90 minut spotkania. Po tym Boniek, który widział, jak ciała niektórych kibiców wynoszono przez korytarze znajdujące się obok szatni, wyruszył na lotnisko w Brukseli.
- Jeszcze wtedy nie wiedziałem dokładnie, jak wielka tragedia się wydarzyła. Szczegóły poznałem kilka godzin później. Była jakoś druga w nocy. Ze stadion popędziłem na lotnisko i znów znak czasów. Nie było jak teraz, że podstawiają cię korytarzem VIP pod drzwi prywatnego samolotu. Sam musiałem dowiedzieć się i znaleźć maszynę, a tego dnia na lotnisku panował ogromny tłok. W końcu jakoś udało się zlokalizować maszynę i polecieliśmy do Tirany. Na miejscu nas jednak zawrócono, bo jak się okazało lotnisko otwierało się dopiero o siódmej rano. Odlecieliśmy więc do Bari i to tam dopiero dowiedziałem się, co stało się przed finałem. Trudno było w to wszystko uwierzyć - mówi Boniek.

Premia dla ofiar i ostatni gol

Rano samolot wylądował w Tiranie. Piłkarz Juventusu udał się do hotelu reprezentacji, aby chwilę odpocząć. Mecz zaczynał się o 17:30. Wszyscy zdawali sobie sprawę ze stawki spotkania. Antoni Piechniczek nakazał nawet zabrać za zagranicę własne wyżywienie i obsługę tak, aby nie było żadnej niespodzianki w postaci zatrucia - mniej lub bardziej przypadkowego...
Mecz w Tiranie był bardzo zacięty. Gospodarze mieli swoje okazje, ale jedyną bramkę zdobył Boniek. Było to jego ostatnie, 24. trafienie w reprezentacji Polski. Kadra Piechniczka dzięki temu zwycięstwu miała spory komfort przed meczem z Belgią. Mogła zremisować w Chorzowie, a i tak zajęłaby pierwsze miejsce w grupie. Tak się właśnie stało.
- To b była chyba najdłuższa doba w życiu. Po tamtych szalonych kilkudziesięciu godzinach długo dochodziłem do siebie - fizycznie i psychicznie. Dziś to co wydarzyło się w ciągu tamtej doby po prostu byłoby niemożliwe. Mecze to jedno, ale wydarzenia przed pierwszym gwizdkiem na Heysel to wielka tragedia. Postanowiłem wtedy oddać całą premię za tamten finał, sto tysięcy dolarów, na specjalną fundację poświęconą rodzinom ofiar. Uznałem to za jedyne słuszne rozwiązanie. Dziś zrobiłbym wszystko dokładnie tak samo - twierdzi Boniek.

Przeczytaj również